poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Dzień Pierwszy czyli kręcimy sie dalej

Już

Minął pierwszy dzień w pracy. Czuję się jakbym zaczynała od nowa. Nowa maska, nowa postawa, muszę radzić sobie sama, nikogo nie poproszę o pomoc, z nikim nie będę rozmawiać o dzieciach, życiu, zakupach, nie będę wymieniać żadnych opinii.

Weszłam i od drzwi na mój widok ucieszyła się tylko jedna osoba. Hipiska. Chwilę potem poszła do domu i zostałam w biurze z grupą ludzi, którzy pomijając kilkanaście zdań związanych z pracą nie wypowiedzieli do mnie ani jedna słowa. Kiedy względem jednym kompletnie mnie to nie zdziwiło, w przypadku innych osób- nie sądziłam (znowu), że okażą się tacy. Szara Eminencja- zawsze po mojej stronie, sama kazała mi pisać skargę- nawet nie spojrzała na mnie.

Tymczasem poszłam na obiecaną pogadankę z Menadżerem i zeszła nam przeszło godzina. Opowiedziałam mu o wszystkim, o rzeczach od których opadła mu szczęka, szczerze, rzeczowo, logicznie. O wszystkim- o tym jak ginęły recepty, jak ktoś podpisał receptę za lekarza, o tym jak tworzą sobie zasady dla siebie pasujące tu i teraz do danej sytuacji ale nie obowiązujące na drugi dzień, o braku konsekwencji w upominaniu jednych i robieniu tego samego za zakrętem. Siedział, słuchał. Przyznał się że to jego wina, że zaniedbał kwestie personalne wiele lat temu i teraz zbieramy tego plony. O Sekretarce też rozmawialiśmy- jej sprawa będzie miała dalszy ciąg po powrocie DrKości z wakacji. Mam bezterminową dyspensę do jego biura mimo tego, że pozostaje w Przychodni tylko w roli menadżera od interesów a kwestie personalne przekazuje nowo nabytej pani, która od sześciu dni operuje jako menadżer personalny. Była personalną w więzieniu. Podobno ma jajniki do takich hardkorowych miejsc. Ale mam przychodzić do niego jeśli atmosfera da się kroić nożem i jeść widelcem. Jeśli moje spostrzegawcze oczy dojrzą coś co będzie podejrzane. Nie powiedział tego wprost ale na polskie tłumacząc chyba miał na myśli donoszenie. W granicach sumienia.

A dla nowo nabytej pani muszę znaleźć nick bo widziałam ją tylko przelotem i nic nie rzuciło mi się w oczy.

I tak przeżyłam pierwszy dzień. Chociaż spodziewam się, że będzie gorzej. Ludzie się oswoją z faktem, że jakimś cudem żyję i dalej pływam w kałuży i w ciągu kilku dni będzie mniej miło niz dzisiaj. Ponieważ moja obecność na FaceBooku jest zawsze intensywna bo mam mnóstwo znajomych w Polsce i w UK z którymi nie widuję się od lat a z którymi nadal utrzymuję kontakty, zrobiłam dzisiaj małe przepierki i WSZYSTKICH którzy  nie są rodziną lub naprawdę sprawdzonymi przez lata znajomymi wypierdzieliłam do opcji Dalsi Znajomi i nie zobaczą nie tylko nic nowego na moim profilu o ile tego nie opublikuję jako Publiczne ale jeszcze kliknęłam w guzik Apokalipsy i wszystkie moje posty z ostatnich 10 lat stały się teraz niepubliczne dla każdego kto nie znajduje się w najbliższym kręgu. W ten sposób, nie musiałam nikogo z listy Przychodni usuwać ale o mnie już nie poczytają. W sumie wykopsałam 35 osób które przypominają raczej martwe dusze niż żyjących ludzi.

Wśród najbliższych osób jest tylko jedna osoba, której nigdy nie poznałam osobiście a którą poznałam dzięki szydełkowaniu. W sumie, na 150 znanych mi osób mam może 5 które żyją tylko w sieci... ale o tym kiedy indziej. O tym i jak łatwo dać się sprzedać za czapkę śliwek. :)



sobota, 8 sierpnia 2015

Wakacje

Dla Zdezorientowanych powiem że do pracy jeszcze nie wróciłam bo właśnie dobiega końca drugi tydzień mojego planowanego urlopu .

Pisze do Was znad basenu w parku Królowej Wiktorii w Leamington Spa, gdzie Gabi biega z Susłem po drabinkach a Maja udaje fokę przybrzeżną. Słonko przyświeca, ja w czarnych legginsach, jest ultra parząco.

Ktoś wpadł ana genialny pomysł wykopania w parku dziury w ziemi, wypełnienia jej betonem, wymalowania na niebiesko i nalania cholorowanej wody na głębokość pół łydki  i 3/4 cala. Spryskiwacze na wrocławskim rynku się umywa w gorący dzień.  W każdym razie dla Mai bo siedzi w wodzie od 3 godzin i tyle jej do szczęścia potrzeba jak widać.  Gabi jest bardziej stworzonkiem lądowym bo szybko ma dość chlupotania w gaciorkach i wybiera plac zabaw. Gdybym miała na ciele tak mało tłuszczyku co Gabi, cały rok chodziłabym w dzierganym z wełny płaszczu do kostek. 

Miesiąc spędzony w domu, w samym środku wakacji to jednak chciał  nie chciał rewelacyjny pomysł. Polecam się zawiesić w pracy każdemu kto ma ochotę na pełne 4 tygodnie leżenia pepkiem do nieba. (Juz się widzę 3 tygodnie temu jak to mówię tak beztrosko.....). 

Ale byliśmy w tym czasie na poszukiwaniu skarbów z wykrywaczem metali, zgubilismy się na godzinę w najbardziej dziewiczym lesie jaki kiedykolwiek widziałam,  zrobiłam dwa słoiki dżemu z dzikich czerwonych porzeczek, wyszydelkowalam kocyk na zamówienie,  byliśmy w Thomas Land no i teraz dwa dni z rzędu w Leamington Spa. Po drodze zdechła nam jedna ze świnek morskich- Chrupek i była żałoba w domu. 

 W poniedziałek do Przychodni. Przywdziewam teflonowe kamizelkę kuloodporna pod letnia koszulkę,  tak na wszelki wypadek ale na mordę uśmiech od ucha do ucha. Taki MonaLisowy albo kota z Chesire. Który tam bardziej tajemniczy....

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Zasłużony ciąg dalszy dla mnie i dla Was

Oj już nie tak długo Jackwar. :)

***
W poniedziałek jak gdyby nigdy nic, po 18: oo poszłam zamykać budynek i zatrzymałam się żeby poukładać książki w charytatywnej biblioteczce kiedy znikąd pojawiła się Rachela i dr kość który poprosił mnie do swojego pokoju , kazał zasiąść na zydelku i w obecności świadka -Racheli , oznajmił mi że dowiedział się od Managera jakie to ja rzeczy posiadam na swoim google dysku.
Szok- to mało powiedziane. Niniejszym stwierdził, że nie może mnie mieć w budynku pod takimi oskarżeniami i mam płatny czas na to, żeby przygotować obronę i zaczekać na Menadżera który wróci z urlopu i poprowadzi dochodzenie.

... I pojechałam do domu nie wiedząc czy jeszcze kiedykolwiek usiądę za swoim biurkiem. Nie muszę dodawać, że nadplanowe wakacje, płatne czy nie nie kwalifikowały sie do przyjemności pomimo lipca i pogody. Zdałam sobie sprawę, że nie minie tylko tydzień do poworotu Martina ale znając ich tempo w załatwianiu wszystkieego co ważne, minie co najmniej następny tydzień. Katorgi, oczekiwania, zastanawiania się czy już szukac sobie nowej pracy, czy oszczędzać na papierze toaletowym, czy nie martwić się o nic i czekać aż sprawa wyjaśni się sama lub pomocą moją i Kate.

Żeby nie przegapić żadnej okazji i nie stracić szansy do obrony na drugi dzień zadzwoniłam do Kate i bezczelnie nagrałam całą rozmowę na komórkę żeby w sytuacji w której chciałby się wycofać z wiedzy o wszytksim, będę miała dowód. Oczywiście, akurat Kate to raczej dobra dusza więc nagrałam 20 minut ogólnego "WHAAATT??" i kompletnego zaskoczenia wymieszanego z oburzeniem, niedowierzaniem i co najważniejsze- potwierdzeniem co i jak się wydarzyło. Nagranie trzymam jak skarb.

Minęły dosłownie 2 tygodnie. Nie jadłam, nie piłam, nie spałam zbyt dużo a nawet jeśli to budziłam się z poczuciem winy, że ja tu śpię a tu ważą się losy Wszechświata. 2 tygodnie. Po drodze postarałam się poinformować o wszystkim Szyjkę, która już pół roku temu zalecała mi poszukać prawnej opieki. Kazała mi znaleźć prawnika 'no win- no fee' ale zgadnijcie co kilka firm prawniczych obiecujących góry myśli o Polakach wołających o pomoc? Niewiele. nawet nie wystarczająco, żeby oddzwonić po trzykrotnym dzwonieniu i zapewnieniach, że zaraz, dosłownie zaraz ktoś do mnie zadzwoni. 

W końcu, zaowocowały moje wielomiesięczne przepychanki z Systemem w imieniu moich polskich matek w tarapatach. Znalazłam na FaceBooku wpis jakiegoś poturbowanego Polaka z Miasteczka szukającego pomocy prawnej i przeczytałam, że jest ktoś o imieniu Max, kto pomaga jak ja- jak umie i dla zasady. Pisma prawne 5 funtów a sztukę, porady za darmo itp. Jedna z lokalnych polskich mam, której pomagam przepchnąć dziecko przez skazę białkową zadzwoniła do niego, poleciła, opowiedziała jak jej pomagam od wielu miesięcy i bez słowa zgodził sie mi pomóc i reprezentować mnie na nadchodzących spotkaniu. 

W piątek 24, pojechałam do niego do Miasteczka i nie tylko okazało się, ze jest młody jak karotka na wiosnę i to jeszcze do złudzenia przypomina mojego dobrego kolegę z Liceum- Prezesa! Taki sam gajerek, spodenki w kolorze biszkopta, krawacik, postura misia Paddingtona. No szał. Miałam wrażenie, że cofnęłam się 20 lat wstecz. (To juz 20 lat? Jezu). Opowiedziałam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, włącznie z ogólną sytuacją bullyingową. Przyniosłam wydruki tego co jest na paluszku pamięci, kopię przepisów zatrudnienia itp. Powiedział co mam mówić, jak mam reagować, że ja tylko wykonywałam swoje obowiązki itp. Czułam sie jak przygotowywana do zeznawania w sądzie.

Przy okazji, u Maxa, jeden z pokoi przystosował do przyjmowania klientów, na ścianie dyplom szkoły prawniczej w imieniu Jej Wyskości Elki, jakieś polskie dyplomy i za biurkiem- dziecko. Z notatnikiem, teczką i Parkerem w ręku.

W końcu, pojechaliśmy na 14:00 do Przychodni spotkać sie z Manadżerem i DrKością. Wiedziałam, że pacjenci zjawią się dopiero o 15:00 więc mielismy godzinę na wyjasnienie wszystkiego od A do Z.

Czekając w poczekalni, na krzesełkach, żadna z osób z Recepcji mnie "nie poznała". Nawet kiedy podeszłam do okienka, żeby poprosic Skanerkę, żeby dała Kości znać że juz jesteśmy, odpowiedziała:
-Ok.

Weszliśmy i zadziwiająco jak na zaistniałe okoliczności- Menadżer zacząć spytać dowcipem sytuacyjnym, Usciki rąk z Maxem, uśmiechy- prawie jakbyśmy przynieśli im czek na milion dolców ale nadal nie byli pewni czy go dostaną do reki. kompletnie się zdezorientowałam.

Zaczęłam od obszernego opowiedzenia DrKości o wszystkim od samego początki, czyli od momentu kiedy poprosiłam Menadżera o materiały treningowe. Niczemu nie zaprzeczył, chociaż spodziewałam się, że może, bo czemu by nie? Grzebał po moim dysku, mógł w każdej chwili zajrzeć do mojej poczty mailowej.... juz myślałam, że nie ma żadnych zasad. 

W końcu złapałam oddech. Dr Kość zapytał skąd dokumenty dotyczące pracowników i pacjentów znalazły się wśród dokumentów treningowych na co ja odpowiedziała, że w wyniku kopiowania folderów zawierających "potencjalnie interesujące nas pliki" bez zdawania sobie sprawy, że wśród nich znajdują się poufne informacje. Spojrzeli na siebie. 

Zajęło to jakieś 30 minut, Max kilka razy podsumował co najważniejsze, dodał od siebie kilka kwestii o kórych jest mowa w instrukcji dotyczącej używania komputerów w budynku.

W końcu DrKostka, opowiadając coś o obawie, że takie informacje mogą np wyciec do Daily Mail musi się zastanowić, ze rozmawiał z prawnikami, blah blah blah... miałam wrażenie, że stara się za wszelką cenę uniknąć ewentualnych konsekwencji, kórym musiałby stawić czoła gdyby musiał się kiedyś z tego tłumaczyć. Ale moje pytanie zadawane sobie w głowie brzmiało- JAKICH KONSEKWENCJI? Pokazali mi na wydruku listę tych dokumentów pośród których były listy do pracowników informujące ich o tym ile dni urlopowych (to będzie ważne) mają jeszcze do wykorzystania i do pacjentów w sprawie zmiany nazw przypisywanych leków. 

Na sam koniec Dr Kość zapytam mnie czy chciałbym coś jeszcze dodać i właściwie od tego trzeba było zacząć bo uznałam do za dobry moment, żeby im opowiedzieć o okolicznościach prowadzących do całego tego ambarasu- o tym jak starałam się jak najszybciej nauczyć się wszystkiego tak, żeby Ona nie mogła mnie na niczym zagiąć i mieć powody do pastwienia się po mnie, że po tym jak DrKość spytał mnie czy chce stanowisko, stwierdził, ze jest pewien, ze nauczę się wszystkiego w mig i "będę nawet lepsza niż Kate a już na pewno będzie mi to zajmować mniej czasu niż jej". Że wszyscy spodziewają się cudów od samego początku nic z siebie nie dając, że moje szkolenie trwało 1 dzień i na drugi Hipiska kazał mi odebrać pierwszy telefon, kiedy nie miałam pojęcia co to jest INR, pathlab, admission avoidance, cath, 2week way, CD item,.... wszystko to przyszło z czasem i nie dlatego, że ktokolwiek miał chęć wyjaśnić sensownie o co chodzi ale dlatego, że sama, na własnych błędach okupionych krwią i łzą nauczyłam się wszystkiego co powinno być zapewnione w ramach szkolenia nowego pracownika przynajmniej dlatego, że chodzi o zdrowie i zycie ludzi. A na czubku tego wulkanu siedziała Ona czyhając na każdy, nawet najmniejszy błąd tylko po to, żeby rzucić we mnie ulotką informacyjną.
-Ale my nic o tym nie wiemy?
-Wiecie.
-Ale ja rozmawiałem z Oną-odpowiedział Kość
-I nic się nie zmieniło.
-To dlaczego ja nic o tym nie wiem?- spytał Menadżer.

/TY SOBIE ROBISZ ZE MNIE JAJA CZŁOWIEKU???/

-Wiesz czemu? Szczerze?
-Tak.
-Bo napisałam skargę 10 miesięcy temu i nigdy do tego nie wróciłeś! I nic się nie zmieniło, pomijając fakt, że Ona wie już, że nie warto na mnie szczekać w twarz, więc robi to tak, żeby nic nie można było jej zarzucić. Moim domyślnym imieniem nie jest Kokain tylko Ktoś. Ktoś jest odpowiedzialny za wszystko. Nawet jeśli ja tego palcem nie tknęłam, tez odpowiedzialny jest Ktoś. Nie ma złotego środka, wszystko jest nie tak, nawet jak następnym razem zrobię jak sobie życzy, tez będzie źle! To jest sytuacja nie do zniesienia i na wypadek gdybym już zdążyła się do tego przyzwyczaić, od czasu kiedy dostałam ten awans jest jeszcze gorzej! Ludzie chcą, żebym sie rozdwoiła- mam robić robotę Kate, jednocześnie być w recepcji i pomagać im siedzieć za biurkami i nagle nic nie robić. mam odbierac im telefony, załatwiać sprawy w dni kiedy nie wiem co się dzieje w Recepcji i mają pretensję, że siedzę i czytam materiały treningowe. Dlatego brałam je do domu bo ciężar spojrzeń stawał się nie do wytrzymania. Bo jak w końcu ktoś mnie zapytał: "Jak sądzisz, ile czasu zajmie ci zanim się wszystkiego nauczysz?" uznałam, że mam dość i gdyby nie Julka, poszłabym do was w drugi tydzień i kazała schować tą robotę w anus. 
-Kto tak powiedział??
-SEKRETARKA!
Obaj znowu wymienili spojrzenia, tym razem na zastanawiająco długo.
-A co ona na Boga Wszechmogącego i Wszystkich Świętych ma do tego?
-Nic, ale zawsze można się wmieszać. Broni panikary bo Panikara pracuje mniej i na to wszystko, naciskana przez Sekretarkę, starałam się za dwie, robiłam jej skróty, ściągi, wyciągi i dawałam do przeczytania. Nawet nie miała czasu na nie spojrzeć! A kiedy przyszło do jej dni w tylnym biurze, zamknęły za sobą drzwi i w trójkę gadali o pierdołach! A mi wciskały jak to nie fair, że ja mam czas się uczyć a ona biedna nie.
-Ale co SEKRETARKA ma do tego jak ty i Panikara układacie sobie nowe stanowisko?
-Co ma? Wszystko! Że szuflada nie zamknięta, że nie odłożyłam taśmy klejącej na miejsce podczas gdy nadal z niej korzystam, że nie mam papieru w drukarce. Już nawet pisze ręcznie naklejki na koperty bo nawet nie chcę się zbliżać do drukowania kopert! Obwrzeszczała mnie że robię coś czego Panikara jeszcze nie umie! Tak się nie da żyć!

Zapadła cisza. W powietrzu czułam że wszelkie burzowe chmury rozwiały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kość sięgnął po chusteczkę a potem jeszcze po całe pudełko. Ja siedziałam, chlipałam, smarkałam a oni milczeli.

-.....Sekretarka.... to całkiem inna bajka i ...- obaj zaczęli kiwac głowami, popatrując na siebie ukradkiem- .... będzie w tej kwesti..... to całkiem inna bajka, tak.

-Chcę usłyszeć WSZYSTKO o tym o czym nam dzisiaj opowiedziałaś.... tak, w sumie myślę, że kwestie tego co tu dzisiaj omówilismy mozna uznać za bład w sztuce.- Manadżer spojrzał na Kość.
-Tak. Błąd w sztuce- zgodził się Kość- choć oczywiście ja sie muszę z tym wszystkim przespać... Menadżer przekaże ci jutro odpowiedź i co dalej z dochodzeniem. 

Wstaliśmy. Z oczu leciała mi jakaś woda. Z nosa też tylko gęsta.
-Chcesz wyjść przez okno?- spytał Kość.
-Co?
-Możesz wyjść przez okno. Miałem raz pacjenta co mi się tu rozkleił i nie chciał wyjść głównymi drzwiami, żeby go ludzie z Wioski nie przyuważyli. 
Spojrzałam na okno.
-Dzielna jestem. Przez okno nie wyjdę. 
-Weź się ogarnij i ten tego, do jutra.
Pożegnali się z Maxem, Kość skomplementował gajerek, szczerze się ześlinił na krój i dopasowanie i poszliśmy. Na koniec Menadżer puścił mi oko.

kamień z serca ale na nogę. Znowu nie spałam ale tej nocy naszło mnie Olśnienie. Juz zrozumiałam skąd całe to zamieszanie i przereagowanie które porwało mnie na skraj przepaści:

ONI MYSLELI, ŻE JA SZPIEGOWAŁAM DLA SEKRETARKI I TO JA ZAUWAZYLAM NIEŚCISŁOŚCI ZWIĄZANE Z NALICZANIEM URLOPÓW I TO JA DOSTARCZYŁAM DOWODÓW SEKRETARCE, KTÓRA WZIĘŁA SPRAWĘ DO ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH SKĄD W KOŃCU SPRAWA ZNAJDZIE SIĘ W SĄDZIE!!!

Kiedy powiedziałam jak mnie traktuje Sekretarka oczywiste  stało się, że nie mogłyśmy sobie radośnie spiskować i robić na nich teczki.

Dlatego Kość powiedział Kate, że Sekretarka spotka sprawiedliwość o którą tak prosi!

Na drugi dzień rano zadzwonił Menadżer i miękkim spokojnym głosem spytał jak spałam. Odpowiedziałam, że wcale na co on stwierdził, ze niepotrzebnie bo mogę wrócić do pracy w poniedziałek po moim urlopie jak niby nigdy nic i sprawa jest zamknięta. Bez konsekwencji. Natomiast zaraz po powrocie z moich planowanych dwutygodniowych wakacji, mam przyjść do niego i opowiedzieć WSZYSTKO co się działo od czasu kiedy sądzili, ze moja skarga została rozwiązana.  

I skąd ja wzięłam tego kolesia? To skarb polskiego narodu nie tylko ze względu na gajerek ale na poziom angielskiego, na wiedzę i jak takie dziecko może prowadzić biuro porad prawnych? I że razem moglibyśmy przepchnąć w Parlamencie ustawę o przeniesieniu Anglii na kontynent. I ogólnie wow. 

/wow Bob wow/

A teraz jestem trzeci tydzień na urlopie, plus jeszcze jeden startując od dzisiaj. W sumie cztery tygodnie odpoczynku od całego tego chłamu. Spytałam go co wie załoga ale stwierdził, że nie wie nic. Wie oczywiście Rachela, Panikara, Kate a więc i Sekretarka i cała reszta bo tam się nic nie uchowa. Zadałam na głos pytanie jak mam wrócić do pracy po całym tym czasie skoro wszyscy pewnie sądzą że jestem winna całego Zła tego świata? Kazał mi wrócić jak gdyby nigdy nic, z podniesiona głową do pracy w którą wkładam serce i własny czas. Reszta sama się rozwiąże. 

I to tyle. Diabelski Młyn. 

Przez cały ten czas ani jedna osoba nie napisała do mnie a chadzaliśmy razem do pubu, w ostatni dzień zawiozłam Panikarze tort urodzinowy i kartkę od Zespołu.... nic. Jedna z Pielęgniarek, która zaprosiła mnie wcześniej na pożegnalne party które miało odbyć się w czasie tych dwóch feralnych tygodni- na moje przeprosiny że niestety nie będę mogła się z nia pożegnać odpisała tylko;
-Ok, xxx

Usuwam wszystkich z FaceBooka. Co do sztuki. Będę wchodzić do budynku, robić swoje tylko do poziomu wymaganego i żadnego śpiewania w pierwszym rzędzie. Wychodzić do domu jak każdy ale z figa w kieszeni. A w ciagu dnia (z resztą nic nowego) nie będę nawijać o pierdułkach z nikim. Z nikim. O niczym. 

na pohybel s******!


niedziela, 26 lipca 2015

Karuzela a Madonny mają mdłości

W pewnym momencie zamieniłam sie w mikrofon.

Smeagoul (Sekretarka) czy raczej Sekretarka (Smeagoul) najwyraźniej stwierdziła, że dobrze się do mnie japie i tak japała od Bożego Narodzenia.

Luudzie , czego ja sie dowiedziałam a czego nie wiedzialam! A czego się dowiedziałam czego nie chciałam usłyszeć? Ile razy słyszałam jak Ważną Personą była kiedy pracowała w Kaercherze jako Ważna Persona? Jakiś milion? I za każdym razem:
-Bo ja byłam, prosze ja ciebie, Ważną Personą i jedździłam na delegacje i jak tu zaczęłam pracować, bo ja proszę ja ciebie mam skończony koledż sekretarski i umiem szybko pisać. To jak zaczęłam tu pracować to jak mnie nienawidzili bo chodziłam do pracy w garsonce i z teczką, proszę ja ciebie. Naprawdę!

/tu wklejcie moją twarz i 50 odcieni zdziwienia/

-... bo wiesz, ja tylko przyszlam tu pracować bo dzieci małe miałam. Bo ja byłam Ważną Personą.

/już wiem co Panią boli, pomoże Paracetamol/

I tak w kółko Majcieju. Na FaceBooku, na WatsUpie, na żywo, na trupa, do lunchu, szeptem i na głos, za zamkniętymi drzwiami, przy maszynie do faksowania....

Słuchałam grzecznie i uprzejmie o tym co sądzi o swoim byłym mężu, poprzednim właścicielu Przychodni jego była żona, co sądzi ona o wszystkim i każdym, kto jest kucharką z wykształcenia, kto kręci wałki, komu śmierdzą stopy.... Ale ciiiii, Smeagoul wyłazi zza głazów tylko wtedy kiedy wszyscy śpią a ognisko dogasa.

Ona to złośliwa żmija, trujący karzeł, Menadżer to pieprzony, żałosny, stary wieprz, który traci pieniądze Przychodni, czochra się po jajach i nic nie robi, Adaś Admin to leniwy, głupi gówniarz który pracował tylko w Icelandzie, Kasia Adminka to rozemocjonowana, leniwa krowa, Hipiska jest mało inteligentna.....

Mam wszystko na telefonie i kiedy wczoraj obejrzałam sobie co tam jej paluch na język przyniósł to Matko Przenajświętsza, Panienko Niepokalana- jakby się DrKostka dowiedział jaką lojalną pijawkę ma na pokładzie, z miejsca miałaby szansę wrócić do swojej starej pracy!! W podskokach.

Ale do rzeczy.

Ponieważ ja jestem taka ucieśniona i biedna, trzeba mi przetrzepać mózgownicę, żebym przypadkiem nie przyzwyczaiła sie do poziomu ucisku bo kogo wtedy Sekretarka miałaby używać jako mikrofonu? Gdzieś 3-4 miesiące temu, japając na Kasię Adminkę, że nigdy jej nie ma, że jest leniwa, że sobie robi jaja a Sekretarka musi za nią pracować, że manipuluje lekarzami itp, stwierdzila:
-Jakby to było cudownie jakbyś mogła pracować tu ze mną i Adasiem Adminem, na miejscu Kasi Adminki, nie?

Byłoby z pewnością ale z całym tym ładunkiem moralno-emocjonalnym już niekoniecznie.
Nomen-omen ale Prawo Przyciagania, w kwietniu poszła fama, że Kasia Aminka odchodzi po 10 latach pracy. 2 lata robiła w Receepcji, gdzie Ona doprowadziła ją na skraj załamania nerwowego, wpędziła w jąkanie a kolejne 8 jako Adminka w tylnym biurze po tym jak drKość bezradnie nie wiedział co z nią zrobić gdy wyszła z budynku, usiadła na trawniku przy parkingu i odmówiła powrotu do pracy. "Ja albo Ona". Znalazł sie kompromis.

I nagle- Kasia odchodzi.

Pewnego dnia, pakując swoje zmęczone kości na rower, kiedy już wszyscy odjechali z parkingu, DrKość zamknął drzwi, uzbroił alarm i dawaj w taki deseń:
-Pewnie pytam niepotrzebnie ale sądzę, że jeśli zaproponuję ci stanowisko Kasi Adminki to będziesz zainteresowana?
-?
-Bo Kasia Adminka odchodzi i uważam, że nie tylko świetnie nadajesz sie na to stanowisko to jeszcze to dobra norka, żeby schować się przed Nią. Cisza i święty spokój. I praca wymaga myślenia, więc.
-JASNE!

Dosłownie dwa dni potem zadzwoniła do mnie do domu Kasia Adminka i KAZAŁA APLIKOWAĆ na jej stanowisko.

I w skrócie na to wyszło. Z jedną małą komplikacją. Żeby było sprawiedliwie i legalnie, musiano oglosić nabór na nowe stanowisko i ponieważ zgłosiłam się tylko ja i Panikara, Menadżer z kręgosłupem jak galaretka DrOetkera nie umiał wybrać jednej z nas (poleconej przez DrKostkę) i wpadł na gówniany pomysl podzielenia stanowiska między nas dwie.

/to jak dzielić wisienkę na dwie i zastanawiać się czy pestka zrobi dużą różnice?/

ale oczywiście bardzo się ucieszyłam, że będzie słitaśnie i uroczo i będziemy sobie pomaaagać i dbać o siebie i pracooować razem i będzie suuuper...a w tym wszystkim Sekretarka.

/jeszcze nie widziałam zawleczki w tym granacie/

Panikara to kobieta po przejsciach życiowych więc wszystko wokół widzi w postaci eksplodujących jej w twarz fajerwerków. Za szybko, za głośno, za dużo i pewnie niebezpiecznie. Sekretarka zna ją od zaledwie dwóch lat, od kiedy Panikara przeprowadziła się tu z innej Przychodni i ponieważ Sekretarka jest taka opiekuńcza a Panikara taka delikatna, wydziobują sobie nawzajem brudek z pępków. A od ponad pół roku także i z mojego i nawzajem. Ohyda.

I dnia pewnego zaczęłam swoje nowe cudowne godziny pracy czyli poniedziałek i piatek jak było czyli 13:00-18:30 na starym dobrym stanowisku mopa podręcznego ale od wtorku do czwartku od 9:30 do 15:00 w tylnym biurze. To mi daje pięć dni w tygodniu z Majusią po południu w domu a od kiedy Gabi pójdzie do szkoły we wrześniu, będe kończyć w tym samym czasie co Dzieciusie lekcje i będe w domu zanim wysiądą ze szkolnego autobusu. Cud miód i glukoza.

Kasia Adminka ubiła korzystny interes z Przychodnia i została zatrudniona na ....2h w miesiącu. Kpina, jak stwierdziła Sekretarka ale ja juz wiem, że jak najbardziej sensowna. Kasia ma adoptowanego synka, który ma "problemy" i jako 5 latek dość często wita sie z lekarzami zarówno od fizyki jak i psychiki. Dopiero co miał operację naprawy spodziectwa ('Jej ciągle nie ma w pracy, ja tez miałam małe dzieci i nie latałam jak z pęcherzem bo się synciu źle czuje!"). Pozostając zatrudniona, zaoferowala, że będzie pracować w dni kiedy Przychodnia relizuje rządowy plan udostępniania wizyt lekarskich w godzinach wieczornych ale będzie też miala pełen dostęp do kartoteki synka i latwość w znajdowaniu dla niego wizyt z lekarzem i konsultantami. Dziś już wiem, że Menadżer okazał tu sporą dawkę zrozumienia i elastyczności ale naiwnością i głupotą.

A więc, wtorku pewnego, gdzieś w czerwcu zjawiłam się w tylnym biurze, Kasia Adminka wpadła na cały dzień żeby zacząc mnie uczyć nowego fachu. Po całym dniu notowania, przerzucania sążnistych folderów z protokołami nie załamałam się ale powiedziałam sobie:
-Nie dam się. Na Recepcji wszystkiego nauczyłam się w bólach, metodą prób i błędów ale teraz już wiem co i jak więc nie pozwolę sobie na to, żeby Ona wytknęła mi jakiś błąd czy złapała na niewiedzy za miesiąc czy pół roku udowadniając jaka ze mnie głupia gówniara. Wśród normalnych ludzi, jeśli czegoś nie wiesz, to ci powiedzą. Jeśli popełnisz błąd wynikający z niewiedzy to cię naprostują. Tu jest jak jest ale ja się nie dam.

I z ta myślą wzięłam byka za rogi.

I zaczęły się jęki.

Smmmeeeeagoul wyszedl zza głaza:
-Frooodo, nie zamknąłeś szuflaady, my tu nie lubimy takich! Frodo zamknie szuflaaaade, zły Frodo!

-Frodo, zły Frodo, nie zauważył, że nie ma papieru w drukarce, my tu nie lubiny takich co zapominają.... ssssss....

-Frodo, zużywa za dużo taśmy klejącej do kopert, nie lubimy tak... nie, i skończył już Frodo z tą taśmą? Niech ją odłoży na półkę, zły Frodo, pfuj!!

Poczułam się kompletnie osaczona kiedy Sekretarka zaczęła podłazic mi do biurka i dyrygować co i gdzie ma leżeć. Z braku miejsca na biurku i nadmiaru segregatorów rozłozonych na stole, straszących miriadem detali i przepisów, polożyłam swój notatnik na podłogę, sobie pod nogi.
-Frodo tu polożył! Zły Frodo, wywrócić się można i o kant uderzyć!
-Przewrocisz się o to tylko jeśli wczołgasz się pod moje biurko na kolanach.
-Nieważne, ohydny Frodo!

Ale najgorsze dopiero nadeszło w kolejnym tygodniu. Do tego czasu Panikara przepracowała 2 dni w nowej robocie, ja 3 i Kasia była z każda z nas po 3h. Ja nauczona jak się uczyć, robilam notatki, szukałam odpowiedzi po wydrukowanych instrukcjach a każda z nich po 500 stron a instrukcji 11 segregatorów. Dodawałam dwa do dwóch, czytałam po milion razy żeby sie upewnić że robię dobrze na co Panikara zaczęła bąkać, ze ona tak sie amrtwi że nie będzie miała czasu się nauczyc wszystkiego tak szybko jak ja.

Więc głupia pipa czerwony kapturek, zaczęłam robić skróty z tego czego sie dowiedziałam, flowcharty, podręczne ściągi itp, wszystko dla Panikary, żeby miała szansę dogonić mnie pracującą o ten jeden dzień więcej.

Dnia pewnego, kiedy juz po części ogarnęłam temat zapytalam Kasię co gdzie trzyma na dyskach na co ona zaproponowala mi skopiować sobie wszystko z czego ona korzysta, odchudzic o rzeczy juz nieważne i niepotrzebne i mieć to pod ręką tak jak się wie co człowiek trzyma we własnej szufladzie. w 10 minut przeleciała ze mna dyski i skopiowałam na swój Google Drive wszystko co uznała za ważne, potrzebne i ciekawe do przeczytania.

W kolejnym tygodniu dałam Panikarze wszystko co dla niej przygotowałam. Do tego spytałam Menadżera gdzie mogę znaleźć te instrukcje na dysku bo nie ma sensu targać tych tomiszczy do domu. Pokazał mi gdzie, ściągnełam sobie na Pulpit dwa dokumenty i zaczęłam drązyć teemat na dobre. A warto wspomnieć, że nie mówimy tu już o szukaniu wizyt dla pacjentów tylko o wprowadzanie noworodków do systemu krajowego, rejestrację nowych pacjentów i wysyłanie ich do nowych przychodni, informowanie instytucji o zmianach adresów zamieszkania itp a kiedy przychodzi do ostatniej drogi, najwazniejsze- wystawianie aktów zgonu i papierkowa robota wokół obwarowań prawnych związanych z kremacją i historią tego lekarza, który kremowal sobie wiernych pacjentów na tuziny i zagarniał ich majątki. Od tego czasu kwestie zmarłych pacjentów są wyjątkowo ostro regulowane i raczej nie ładnie jest ganiać rodzinę zmarlego od biurka do biurka z poprawianiem błedów Administracji.

W kolejnym tygodniu, w poniedziałek przyszlam na 13:00 na Recepcję a Panikara natychmiast oddaliła się na Administracje a Sekretarka zamknęła za nią drzwi do tylnego biura. Czy wspomniałam po drodze, że będąc w tylnym biurze nadal musialam odbierać telefony Recepcji "bo one tam są tylko we dwie"? Zawsze były tylko we dwie, ja byłam przez większość czasu na Recepcji sama bo Ona ma zwyczaj nie robić nic od godziny 14:00. Co sie nagle zmieniło, że ja mam odbierać im telefony? Raz poszłam "pomagać" przy okienku w godzinach pracy Admina i okazało się że tak intensywnie pomagałam, że Dżaneta odebrała przez cały dzień 6 telefonów i ani razu nie wstała od biurka!

-Panikara musi mieć ciszę, żeby móc sie skupić! - powiedziała Sekretarka i zamknęla drzwi.

Pech chciał, że ktoś tam wszedł i nie zamknął drzwi (i nie zginął od ciosu nożem) i usłyszłam jak intensywnie uczy się Panikara pod skrzydłem Sekretarki! Rozmawiały o tropikalnych rejsach statkami i wakacjach all inclusive!!

Wścieklam sie aż mi żyłka zzieleniała.

-Jak myślisz, ile zajmie ci zanim wszystkiego sie nauczysz?- spytala raz Sekretarka.

Albo:
-Dlaczego ty to robisz, Panikara nawet nie ma czasu tego dotknąć! I nawet nie będzie wiedziała co do czego jak przyjdzie jej kolej!! Panikara, chodź tu! Patrz co ona robi bez twojej wiedzy! Ty sie nigdy nie nauczysz niczego w ten sposób?
/ja siedzę z rękami w powietrzu, w połowie gestu/
-A!- weszla Panikara- Ja juz to umiem!
-A!- powiedziała Sekretarka- To co innego. Ale... w sumie... tak nie moze być!

W kolejny piątek, znowu drzwi poszły w ruch. I znowu podsłuchalam o czym rozmawiali z Adasiem Adminem- tym razem o lokalnych pubach i restauracjach.

No to teraz już mi psychika zgięła sie jak łyżeczka pod okiem Kaszpirowskiego.

Po drodze była jeszcze fala upałów i trzy dni mdlalam z gorąca a Sekretarka z Adasiem siedzieli na wprost wiatrka, 2 metry ode mnie i nawet nie przyszło im do głowy, że ja też mogłabym dać sie podmuchać. Kiedy Sekretarka wzięla sobie drugi wiatrak i postawiła między nogami pod biurkiem przez co wygladała jak telewizyjna reklama szamponu i odżywki w jednym - wyszłam zrobić sobie długą herbatę. Bo do przerwy nie mam prawa.

I tak się zbieralo, zbierało aż dwa tygodnie temu postanowiłam po prostu- PRZESTAĆ SIĘ DO NIEJ ODZYWAĆ.

I wcieliłam zamiar bardzo konsekwentnie. Zdziwienie Sekretarki graniczyło z szokiem termicznym po wpadnięciu do rzeki. Oczy wychodziły jej z orbit, próbowała zagadywać, rzucać dowcipkami---->>>> NIC. NIC A NIC. Dosłownie góra lodowa na środku Morza Północnego. Wchodziłam do pracy, robiłam swoje, brałam robotę do domu i wychodziłam.

Aż w poniedziałek trzynastego- zostałam zawieszona w obowiązkach.

CDN. :)










sobota, 25 lipca 2015

Robaczki Wy Moje!

Zawsze dostawałam powiadomienia na maila, że mam jakiekolwiek komentarze i nawet jeśli nie miałam czasu odpowiedzieć to chociaż przeczytałam, że tam jesteście i słuchacie!

Ale od tak dawna nie dostałam żadnego powiadomienia, że uznałam, iż juz dawno wrzuciliście moją kukłe do rzeki!

Wchodzę dzisiaj się wypstrykać na życie i takie tam.... patrzę... 29 ODPOWIEDZI z czego 28 cudownie szczerych i jedna nie. :D

Ludki wy moje! Gdzie te wszystkie ping-ping których nie dostaję??

Niejeden by sie pochlastał

"Czasem kiedy ktoś wsadzi cie do ciemnego pudełka nie oznacza to, że cię pochowano.
 Może właśnie cię posadzono?


Piszę z perspektywy ostatnich dwóch tygodni ale w sumie, z ostatnim z myślą o ostatnim półtora roku spędzonym w pracy moich marzeń.

Mam pracę marzeń choć oczywiście można by sięgać wyżej. Jak na obecne warunki i możliwości moja praca jest idealna i nie tylko powoduje, że rano nie budzę się z głuchym jękiem we własnej głowie "Nieeee...!!!", to jeszcze mimo wszystkiego co się tam działo i dzieje, nadal uważam, że lepiej trafić nie mogłam. Ale cierpliwość się kończy każdemu. Święty Anioł na moim miejscu siedziałby i wydzierał sobie lotki ze skrzydeł. 

A mi do Świętej daleko.

A więc, jak może wspominałam (a wspominałam często i gęsto), w październiku zeszłego roku złożyłam oficjalną skargę na Oną i do dnia dzisiejszego nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Niezależnie od tego co zostało załatwione a co zignorowane, nic się nie zmieniło. Jedyną różnicą w zachowaniu Onej jest to, że nie rzuca we mnie rękawicą otwarcie bo wie już, że umiem odszczekać. 

Moim oficjalnym imieniem jest "Somebody". Ktoś. 

Ktoś powiedział, Ktoś zrobił, Ktoś wie. Mówi o mnie, stojąc metr dalej i nazywa mnie Ktoś chociaż doskonale wie o kim mówi. Tak ją to rajcuje, że potrafi Kogoś zjechać z góry do dołu i uważa, że ma do tego prawo, bo przecież nie mówi i mnie tylko o Kimś. Głupio sprytne, nieprawdaż?

A jechać mnie nie ma za co. Mój zmysł obserwacji wypracowany do perfekcji niczym tropiciel w tropikalnej dżungli jest już tak wyostrzony, że jestem w stanie przewidzieć i uniknąć wszelkich komplikacji i nieprzyjemności jakie może mi sprawić ale i tak nieustannie mnie zaskakuje. 

Jednego dnia Starszy Pan przyniósł do przychodni 5 litrów moczu w kubłaku. Wiem, ohyda ale tak się robi jak cierpi się na raka prostaty i nie ma już dla nas w tym nic z ohydy. Moczyk w 5 litrowym kubłaczku nie jest może codziennym widokiem, więc Starszy Pan zapakował suwenir w zieloną, nieprześwitującą reklamówkę i podał mi ukradkiem przez kontuar. bez zaglądania co jest w środku bo przecież czuję co trzymam a nie chcę Starszego Pana krępować sceną w której młoda dama ogląda siki jurnego dżentalmana. A więc na jego oczach postawiłam reklamówkę na podłodze, Pan do mnie mrugnął, ja do niego i poszedł. 
Taka beczka nie bardzo mieści się do plastikowej torby na próbki do laboratorium, w reklamówce do szpitala nie pojedzie tym bardziej, więc kiedy tylko Ona wróciła do Recepcji powiedziałam, że Starszy Pan przyniósł suwenir i pokazałam palcem na reklamówkę.
-Co!! To ja muszę o tym wiedzieć! To trzeba sprawdzić czy wszystkie papiery są na miejscu, trzeba to opisać!!..
-Właśnie przyniósł, własnie weszłaś do biura i właśnie ci mówię.
-Co!! 

/gówno, tylko po angielsku sie nie rymuje/

Wzięła sobie reklamówkę, trzasnęła kubłakiem o biurko, usiadła i zaczęła sprawdzać dołaczone do moczyku papiery z takim zacięciem jakby dostala paczkę z Ameryki. Kubłak poszedł do laboratorium z popołudniową partią próbek ale okazało się, że o 2 godziny za późno i Starszy Pan musi nasiurać do nowego kubłaka i tym razem zwrócić gadżet do Przychodni przez południem a nie po lunchu. 

Przyniósl nową reklamówkę kilka dni potem. A więc, żeby oszczędzić sobie kolejnego Co-Gówno, postawiłam jej reklamówkę na biurku, żeby Od Razu Ją Zauważyła I Od Razu Mogła Sprawdzić Papiery.

Weszła, usiała przy biurku, spojrzała do reklamówki, zerwała się, postawiła ją tam gdzie wcześniej ja ją postawiłam i gdzie było Źle i zaczęła szczekać:
-Ktoś mi tu baniak pełen szczyn postawił! To nie można gdzie indziej tylko na biurko?

Tym razem papierów nie chciało jej się sprawdzać bo już Kogoś obwrzeszczała.

I tak każdego, absolutnie każdego dnia. Każdy tworzy własne zasady i spodziewa się, że wszyscy będą ich przestrzegać. jednego dnia "nigdy nie wysyłamy recept do innych aptek, nigdy" a 3 dni potem "wysłaliśmy receptę do Bootsa". Jeden lekarz dostaje apopleksji kiedy pacjent wchodzi do Przychodni z ulicy, inny nie ma nic na przeciwko. Jeden uważa, że to dobry pomysł, inny że to koniec świata. Jeden nie ma nic na przeciwko, drugi nie rozumie o co chodzi. I tak w kółko Macieju. 

Straciliśmy jedyny kontakt z organizacja która zajmowała się prywatnym transportem pacjentów do szpitali na wizyty z konsultantami, zobaczyłam w Miasteczku ogłoszenie o prywatnym transporcie i spisałam numery kontaktowe. Zerwała kartkę z tablicy ogłoszeń jakby była na nim jej wredna morda.

Tak bardzo mnie ignoruje i uważa, że nie mam nic mądrego do powiedzenia, że kiedy coś do niej mówię, odwraca się i robi swoje. Przez to myli dziewczynę w ciąży która chce wizytę na szczepienie na krztusiec z kobietą która płacze jak dziecko bo właśnie jest w trakcie poronienia i nawet nie przeprosi. Ludzie patrzą na nia jak na idiotkę, ja nadal próbuję tłumaczyć

/nie, posłuchaj, to nie ta pacjentka, poczekaj/

a Ona nawija swoje i kiedy wychodzi na jaw, że zachowuje sie jak debilka, wrzeszczy na mnie: 
-A krztusiec robi tylko Sarah!
-W I E M!!

Pacjentka od krztuśca patrzy na mnie i mówi:
-Oddychaj, 1,2,3, no już. fffffff.... oddychamy.... i relaksujemy się... tak?

Robi idiotkę z siebie ale to bi nie przeszkadza póki ja nie wychodzę na idiotkę.

Zadzwoniła żona pacjenta, z domu, żeby dać znać lekarzowi co się dzieje i wezwać Pielęgniarkę Środowiskową. Żadna nie odbiera telefonu, więc mówię Jej co się dzieje i Ona mówi, że zaraz zadzwoni do Ivette bo ma do niej inny numer. Zostawiam to w jej rękach bo robię coś innego. Po godzinie oddzwania PŚrodowiskowa (nie przedstawiła się), że przyjechała do pacjenta, ma krwotok z pęcherza do cewnika i mam wezwać ambulans (my wzywamy bo mamy więcej info o pacjencie niż zona czy ona sama). Wezwalam ambulans i zapisałam w notatkach pacjenta co i jak, o której, z kim rozmawialam i kiedy tylko zobaczyłam Ją, dałam jej znać jaki jest dalszy ciąg programu. 
-Co?
/gówno/
-Wezwałam ambulans jak kazała. Oddzwoniłam do żony i  dałam im znać, że jest w drodze. Wszystko jest na ekranie.

Minęły 2 godziny.

-I POPRAW to na ekranie, bo dzwoniła Anette a nie Ivette. Ivette jest na urlopie i dodzwoniłam sie do Anette!! Potem będzie że Ivette nic nie wie!
-Ja nie wiem do kogo się dodzwoniłaś bo mi nie powiedziłaś.
/tak ważnego szczegółu w calej sytuacji, że chyba pacjent wykorkuje jeżeli ja tego nie sprostuję/
... powiedziałam do ściany bo Ona wyszła nie czekając na moją odpowiedź.

I jak Wam się wydaje... ile tak można?

W całej tej nieustannej, koszmarnej sytuacji wykiełkował jednak awans i o przykrych skutkach napisze jutro. Bo na dzisiaj dość oparów absurdu. 






czwartek, 18 czerwca 2015

środa, 11 lutego 2015

Ja już nie wiem, ręce opadły mi do Chin

Nic się nie zmieniło i wygląda na to, że nic się nie zmieni.

Po 5 miesiącach "oczekiwania" na odpowiedź w sprawie zachowania Onej w stosunku do mojej osoby i większości załogi- nie doczekałam się się niczego. Jakiś miesiąc temu poszłam z Sekretarką do DrKości na krótkie spotkanie po tym jak w mojej obecności Ona jechała na dwie nowo zatrudnione osoby, kpiąc z ich niewiedzy i przyzwyczajeń z innych miejsc pracy. Przy okazji wspomniała o "skardze", którą wykpiła żaląc się, że poczuła się osobiście urażona faktem, że zarzucono jej iż nie szkoli pracownikó i nie dzieli się informacjami.

Nie wiem co się stało Kokaince ale jak Bóg mi świadkiem, tego dnia na krześle z ścianką, siedział i wszystkiego słuchał biedny Paciutek, nie Kokain. Słuchałam, nie wierzyłam temu co słyszę i nie wstałam, nic nie powiedziałam. W poniedziałek opowiedziałąm o wszystkim DrKości na wieść o czym obiecał nam sprawą się zając, wspomniał coś o postępowaniu w toku i pięknie się uśmiechał.

Coś się zmieniło? Nic.

Poradzili mi wstąpić do związków zawodowych i podjąć się konkretnego działania. Tak też uczyniłam i od razu zerwałam członkostwo bo okazało się, że nie mogę prosić o pomoc prawną jeśli sytuacja ciągnie się od czasu przed wstąpieniem do związków.  Zadzwoniłam do ACAS, które poinformowało mnie, że mogę złożyć oficjalną skargę ale muszę pamiętać o tym, że pracuję w Przychodni mniej niż 2 lata i jeżeli zostanę zwolniona nie będę mogła starać się o żadne odszkodowanie.

Zwolniona? Za bycie ofiarą harrasmentu i bullyingu??

Pani stwierdziła, że bardzo trudno jest przewiedzieć zachowanie pracodawcy w obliczu oficjalnego oskarżenia o bullying i jeżeli wybiorą pracownika z 18 letnim stażem, będę się musiała strać o kontunuowanie sprawy w sądzie pod ustawą o niesprawiedliwym zwolnieniu. Miałabym szansę wygrać wielkie odszkodowanie plus koszta sądow, plus za postępowanie w sprawie bullyingu oraz ignorowania tego faktu przez pracodawcę ale to zajęłoby wiele czasu.

Jaka sprawa w sądzie?

Nie można spodziewać się pomocy ze względu na pecha, że pracuje się tam tylko rok? Serio? Przecież to jest jakaś bzdura! Jakby mnie pracodawca uszczypnął w tyłek to mam przełknąć dumę i łzy bo jestem nic pracujące tam np tydzień? A gdzie tu prawo do godności w miejscu pracy?

Jestem wkurwiona  bo walczę z suką we własnym i w pacjentów interesie. Potrafi odesłać chłopaka do domu bez widzenia się z lekarzem dyżurnym ale jak przychodzi znajomy to staje na rzęsach i klaska uszami. Znajomi królika, koleżanki, koleżanki koleżanek owszem. Człowiek którego nikt nie zna musi sobie jakoś wizytę załatwić.

Lista jest długa i już nie chce mi się dodawać więcej. Nigdy się nie skończy bo żadna z nas nie ma pomysłu jak ugryźć sprawę i zaczynam już rozumieć jakim cudem ktoś taki pracuje od 18  lat i nadal ma prawo przekraczać próg biura i stwiać ludziom świat na głowie. Ona jest bezkarna a my bezsilne.

Chyba że Chuck Norris i jego kopniak z półobrotu ale do tego trzeba funduszy. :D


poniedziałek, 9 lutego 2015

Dziś smutno, po przyszedł nowy dzień a świat nadal się kręci.

W Przychodni wielki smutek. Zwykle umierają pacjenci starsi niż 70 lat, tylko jeden w ciągu ostatniego roku miał 47 lat. Wszyscy, zaczynając od rodziny i osób go znających po załogę z przychodni, pielęgiarki, lekarzy i pielęgniarki środowiskowe znają pacjenta od lat, widzą czego się spodziewać i prędzej czy później nie jest to już zaskoczeniem.

Nie kiedy chodzi o młodą osobę. 7 lat temu rozbił się samochodem 23 letni chłopak, mała gwiazda lokalnej drużyny piłkarskiej. Wsiadł do auta wychodząc od dziewczyny i miał pojechać kilometr dalej za zakręt odebrać znajomych z pubu. Na 200 metrach nabrał nieznanej dotąd szybkości, nie wyrobił zakrętu i wbił się w leszczynowy zagajnik. Nie było co zbierać. Trudno też stwierdzić czy pierwsze zabiły go urazy mózgu czy gniecione serce. Nie było mnie wtedy w Przychodni. Od tego czasu poznałam kilka osób z nim związanym, wliczając w to wujka który przychodzi do Pakinstańskiej Restauracji 2x w tygodniu, wypija butelkę czerwonego wina podzieloną na dwa wielkie kielichy, wsiada w auto i jedzie do domu. Ale to już inna historia.

Półtora roku temu jeden z chłopaków w Koziej Wólce poszedł do McDonalda, zjadł a na drugi dzień zaczęły się wymioty. Spektakularne. Ponieważ nie towarzyszyły im żadne inne objawy, lekarz zostawił to do ustąpienia. Wymioty ustąpiły ale kilka dni później chłopak dostał napadu padaczki a potem stracił przytomność. W szpitalu stwierdzili guza mózgu i dopiero dodatkowe badania jakim go poddali w ciągu kilku następnych miesięcy ujawniły niezwykle rzadki nowotwór przysadki mózgowej.

Chłopak umarł w piątek. Miał 24 lata. Przez czas od diagnozy miał liczne chemioterapie na które nowotwór nie tylko nie był wrażliwy ale co najgorsze, rozsiewał się po całym kręgosłupie bez ograniczeń. W piątek pielęgniarka środowiskowa powiedziała, że dawno nie widziała tak szybkiego pogorszenia się stanu pacjenta i zdziwi się bardzo jeśli dożyje do poniedziałku. Było po wszystkim 3h później. Najpierw pojechał DrKulka, więc już podejrzewaliśmy że to koniec. Potem wróciły pielęgniarki. Płakały okropnie opowiadając.

I tutaj dochodzimy do sedna. NHS na które tak się w UK narzeka w przypadku osób umierających i obłożnie chorym jest po prostu niesamowita. Przeciętny pacjent ma zapewnione leki, sprzęt dowożony na koszt NHS, szpitalne łóżko, materace przeciw odleżynom, opatrunki, specjalne posiłki, torby na mocz, pieluchy, podkładki do łóżka- wymień a będzie ci zapewnione. W ciągu doby, 7 dni w tygodniu , co 6 godzin zmienia się pielęgniarka, która ma pilnować stanu pacjenta. W tym czasie 3-4 razy dziennie przyjeżdżają pielęgniarki środowiskowe na mycie, przewracanie pacjenta, dowożą zamówione przez pielęgniarkę leki lub kontaktują się z lekarzem, który jest na każde zawołanie. Kiedy stan pacjenta się pogarsza, pacjent jest brany na 1-2 dni do hospicjum gdzie przechodzi dokładniejsze badania rodzina ma możliwość odpocząć psychicznie. Kiedy pacjent wkracza na swoją ostatnią drogę do ekipy dołączają jeszcze dwie osoby, również pracujące na zmianę- jedna do rozmowy z rodziną, druga do bycia z pacjentem kiedy rodzina nie daje sobie rady psychicznie i nie chce zostawić pacjenta samego nawet na 10 minut. Nie wszystko można wypłakać przy osobie umierającej.

Na dzień dzisiejszy NHS dba o to, żeby nie przedłużać na siłę życia kiedy medycyna rozkłada ręce- Pacjent ma iść sam w stronę światła a zadaniem zespołu medycznego jest umożliwić mu to przejście tak, żeby cierpiał jak najmniej. Chłopak nie chciał morfiny, błagał, żeby go nie usypiano, chciał być i widzieć świat najdłużej jak się da. Kiedy już wiedziały, że trzeba podać morfinę niezależnie od woli pacjenta, nie było już potrzeby. 

Ale nie zawsze tak było. Jedna z osób pracujących w Przychodni wiele lat temu straciła synka. Z rozmowy wynikało, że na nowotwór. W tym czasie NHS miało zupełnie inną politykę i jakże różniła się ona od tej dzisiejszej- mieli tylko jedną pielęgniarkę, która przychodziła w ciągu dnia podawać ogłupiacze i tlen. Przynosiła ze sobą pół apteki bo jej zadaniem było utrzymać pacjenta przy życiu jak najdłużej się dało. Bez względu na cenę. Każdy dzień był paranoicznym sukcesem medycyny w utrzymywaniu pacjenta po ten stronie kurtyny.

Ale rodzina nie mogła na to patrzeć. Wiele razy nocą, czekącn aporanek i pukanie do drzwi NHS zastanawiali się czy przyłożyć dziecku do twarzy poduszkę. Czy mają na to siłę? Czy bycie rodzicem kochającym swoje dziecko to również obowiązek podjęcia się odpowiedzialności za zaprzestanie zadawania cierpień kiedy już nie da się zrobić więcej a zarówno umierający jak i rodzina wiedza, że już czas?

Pamiętajcie, że to Protestancji- oni nie oglądają się przez ramię na Boga Wszechmogącego, który może mieć na ten temat własne zdanie.

Dziecko umarło samo (robiąc na złość NHS), podobnie jak chłopak. Jedno cierpiąc tygodnie, drugie dzięki zmianie podejścia i bardziej świadomemu postępowaniu z pacjentem- w spokoju, chłonąc każdą chwilę.

Taka refleksja na poniedziałek.


środa, 21 stycznia 2015

Alegoria bez morału

Przyszła mi ostatnio do głowy taka analogia do Władcy Pierścieni z okazji kolejnych odsłon słodkich perypetii Kokainki w Przychodni.

Manager to Gandalf. Niby, że taki mądry i widzi na tysiące mil wokół. Kiwa głową i przekonuje Froda, żeby wyszedł z Shire ratować Śródziemie bo będzie to łatwe i kool. Frodo to ja rzecz jsna, choć wygląda na to, że Frodo to taka rola-dziwka. Każdy nowo przybyły dostaje w rękę od Gandalfa Pierścień w postaci obietnic i kopa na drogę. Prowadzą rozmowę w zaciszu okrągłego, zielonego domku, kiwa głową, docenia, unosi brwi, stwierdza jowialnie, że wszystko co tu widzi czyni cię osobą idealną na dane stanowisko i ma nadzieję, że Frodo wniesie do zespołu zapał i kreatywność. Do zespołu, który jest poświęcony, zbliżony do granic wytrzymałości pasków od spodni, rodzinny i czuły.

Drużyna Pierścienia ma być sprawiedliwa, dzielna w obliczu nawału wrogów czyhających na każdym kroku, wspiera się nawzajem, wspiera Froda, wspiera ściany i prze naprzód w imię pokoju w Śródziemiu.

Potem Gandalf mówi:
-Do zobaczenia za sześć dni, wypatruj mnie na wschodzie. - i znika w pizdu we mgle pozostawiając Froda z Drużyną Pierścienia.

Zanim jeszcze docierają do rzeki okazuje się w zespole nie tylko istnieją obozy ale co najgorsze nie mają one żadnych wyraźnie określonych granic. Ona okazuje się samym Sauronem. Swoim złym okiem zagląda każdemu na ręce i na liście łopuchu kiedy tylko idą na stronę. Jedni pozornie należą do obozu Saurona ale po cichu płaczą w rękaw nad ciężkim losem pod ciemiężycielem i ubogimi racjami na drogę. Inni potrząsają dzidą, wymachują toporem na ciemiężyciela kiedy Sauron znika na stronę ale kiedy tylko wraca, zamieniają się w oślizgłe węgorze wijące się pod nogami i syczące na odległość w obronie Pana. Frodo, kompletnie zdezorientowany zaczyna bać się zamknąć oko do snu i pakuje Pierścień do tyłka, żeby go w nocy ktoś nie zaskoczył. Legolas (Hipiska) i Gimli (Skanerka) wydają się nic nie widzieć, uchylają się kiedy wokół lata surowe mięso, pióra i kłaki, podtrzymują ogień w ognisku i grają w warcaby.

Pewnej nocy z krzaków wyczołguje się Smeagol (Sekretarka) ...
-Pssst, Panie Frodo! Psst! Bieedny, bieedny, Sssskarb w tyłku, bieeedny Pan Frodo...
-Czego chcesz?
-Ska... E.... Saurona się pozbyć, Saurona, tak! Zły Sauron, dał Skarb i odebrał! Zły Sauron! Smeagol nienawidzi! Pfuj! Smeagol pluje mu do bukłaka z wodą kiedy może! Smeagol miał dostać własną wieżę!
-Co ty mówisz? Zabrał Skarb?
-Taaaaak! Świiiinia! Dał skarb Gandalf, powiedział- będziesz dzielny, dostaniesz własną wieżę i zniknął w pizduuuu!
-Coś mi to przypomnia- zasępił się Frodo.
-I zaaaabrał Sauron! Molestował aż się Sm-Sm-Smeagol jąkać zaczął! Zły! Podły! Kłamliwa świnia! Ale Pan Frodo dooobry, ja poprowadzę, pokażę drogę. Smeagol dobry, popcornem się podzielę, taaak....



Sześć dni potem wraca Gandalf na białym koniu. Frodo po pachy w gównie, Drużyna Pierścienia w kawałkach, Smeagol zaszyty w krzakach wszystko obserwuje z boku- "Zbiera informacje".

-Gandalfie!- zgłasza zażalenie Frodo- Co to za Drużyna! I ten Sauron??
-Nie, no nie znowu!- Gandalf udaje zmartwionego.
-Co znowu? Co znowu?? Wiedziałeś cały czas?
-No, a co?
-I nie powiedziałeś?
-Nie, a co?
-Ja rozmawiam z debilem!- pomyślał Frodo.
-Ale Frodo! Ty jesteś gość! Ty się nie poddajesz, co? Dawaj, ciśnij na Górę, ja cię tu poasekuruję!

Gandalf przechadza się w tłumie syczących żmij, głaszcze, dokarmia, gigla szuje pod paszkami, uważając, żeby nie pobrudzić obszernych rękawków idealnie białej szaty.  Kiedy Frodo widzi Saurona wymieniającego żąrciki z Gandalfem który mocuje się ze szpuntem baryłki pitnego miodu, robi mu się niedobrze i idzie rzygać w krzaki.

...
-Asekuruje! Durny Gandalf, kłamca! Smeagol wie, Smeagol widział! Kłamca! Fuj!
-To co robimy?
-Smeagol asekuruje! Tak, Idź, idź... Ja tu popatrzę! Idź! A! Daj Skarb, popilnuję!
-Co?
-Nic, nic, Smeagol się przejęzyczył!
-No chyba.

I Frodo idzie. Idzie, brnie po kolana w gównie, gałęzie czepiają mu się włosów, z tyłu Drużyna Pierścienia podgryza pięty a Gandalf opala się na szczycie wieży i poluje na ćmy. Sauron załatwił sobie długą parasolkę i zahacza Frodowi za szyję za każdym razem kiedy Frodo idzie za szybko. Góra na horyzoncie się nie zbliża, Skarb w tyłku gniecie przy siadaniu.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Godzina życia w której tracisz wiarę w logikę bo sprawiedliwość już dawno zdechła z głodu




Cztery osoby złożyły oficjalną skargę do niezależnej instytucji która zajmuje się kontrolowaniem jakości usług NHS. Ponieważ oczywistym było, że postępowanie Onej względem Przychodni nie jest już kwestią molestowania ale dotyka już i pacjentów, pewne osoby postanowiły wziąć sprawę w swoje ręce. Chodziło o to niesławne badanie serca które przeprowadziła bez żadnego szkolenia, bez uprawnień i wiedzy na kobiecie z napadowym migotaniem przedsionków. Recepcjoniostka! Wydruk z maszyny zasugerował diagnozę o której pacjentka wiedziała ale Ona uznała, że to nic wielkiego i wysłała ją do domu! Po kilku godznach kobieta wróciła do nas w jeszcze gorszym stanie i wylądowała w szpitalu.

Wiecie jaką karę poniosła Ona za narażenie życia pacjenta? Za narażenie lekarzy- właścicieli Przychodni na utratę licencji, pracy a nawet może i wolności?

Ona otrzyma  z a   k a r ę  pełne szkolenie z wykonywania badania serca w Przychodni. Recepcjonistka. Z życiowym CV niczym z dna piekieł. I śmieje się nam twarz bo najwyraźniej nie ma takiej rzeczy która naraziłaby ja na zwolnienie. Kolejne dyscyplinarne postępowanie wynikające z licznych (nie tylko mojej) skarg załogi kończy się szkoleniem na które dodatkowo dostanie dodatek do pensji.


Sprawiedliwość zatryumfowała, pokonano zło, wszyscy żyli długo i szczęśliwie a zła wiedźma rozpuściła się w zielony glut i wsiąkła w ziemię. Poddani ucztowali i bawili się wiele dni a w królestwie zapanował ład, porządek i pokój na wiele lat.

środa, 17 grudnia 2014

Święta słodko-gorzkie



Idą Święta, ponieważ od 27 grudnia każdego roku idą nowe Święta, już w marcu zapytałam się w biurze jak to jest z tymi Świętami w Przychodni. Okazało się, że oczywiście 25 czyli Christmas Day i 26 czyli Boxing Day są wolne od pracy (w tym roku również włącznie z sobotą i niedzielą) ale Wigilia jest dniem normalnej pracy. Jak w TESCO, pomyślałam ale wspomniałam, że dla nas (Polaków) Święta to Wigilia i byłoby ten tego miło gdybym mogła mieć wolne lub przynajmniej zamienić zmianę, żeby nie pracować do 18:30 kiedy o 18:00 to my siadamy do stołu.

Ło matko!

Co to się ja nasłuchałam, wszystkie żwawo kręciły głowami:
-Nie, nie ma takiej możliwości...
-W grudniu i tak nie wolno brać urlopów...
-Nie ma sposobu, nikt ci nie pozwoli...

Aż mi się gula w gardle zebrała ale poszłam jakiegoś dnia do Managera i spytałam go jak to jest z ... katolikami.

-Ależ nie ma o czym mówić! Oczywiście, że będziesz miała wolne, bez dyskusji, to przecież Święta a ja jestem Szkotem i wiem swoje o regionalnych tradycjach.

Tak uspokojona, w błogiej nieświadomości tego co będzie następować w kolejnych miesiącach między mną a Nią, odpłynęłam w błogi stan oczekiwania na nadchodzące Święta.

W zeszłym tygodniu wrócił nieszczęsny temat kiedy Panikara zaproponowała czy nie chciałabym pomóc ranow Przychodzni i zamienić poniedziałkową i wtorkową zmianę na poranną. Odparłam, że to świetny pomysł tym bardziej, że Dzieciusie będą już w domu na ferie, skończę o 13:30 i będę mogła zacząć coś gotować. I wspomniałam o wolnej Wigilii.

jak dejavu

Co to się ja nasłuchałam, wszystkie żwawo kręciły głowami:
-Nie, nie ma takiej możliwości...
-W grudniu i tak nie wolno brać urlopów...
-Nie ma sposobu, nikt ci nie pozwoli...

Ona nazbyt głośno tłumaczyła, że ona musiała odmówić DARMOWEJ wycieczki do Szwecji na Święta bo pracuje w Wigilię.

-Ale to nie jest WYCIECZKA, to są Święta. Chcę mieć swoje.
-Ja też! My też!
-Ale wy macie swoje Święta dzień później! Czy to znaczy że jeśli będę tu pracować kolejne 15 lat- prawie czułam jak nią trzepnęło od środka)- to znaczy, że przez kolejne 15 lat JA nie mam mieć Świąt podczas gdy wy będziecie mieli swoje przez dwa dni statusowo? Ja mogę pracowąć w Boxing Day, to dla mnie już nie Święta ale to Wigilia jest naszym świętem i chcę być w domu, przygotować Wigilię, zdążyć się ubrać...
Na co wtrąciła się Rachela:
-Ja w tym roku nie zobaczę mojego Dziadziusia i Babusi bo pracuję w Wigilię. I mają 87 lat!

/a nie możesz ich zobaczyć w żaden inny dzień roku czy grudnia bo jesteś hipokrytką i Dziadziusiowie przypominają się 24?/

-Trzeba brać zmiany w takim razie- rzuciła Rachela.
-Jakie zmiany, skoro jak twierdzicie, nie można mieć urlopu w grudniu?
-...
-Manager ma urlop przez tydzień od poniedziałku, Sekretarka ma urodziny w Wigilię i ma zawsze wolne- wygląda na to że są równi i równiejści. Ok, rozumiem, jestem tu tylko rok ale na jakiej podstawie wy możecie cieszyć się swoim Christmas Day skoro ja nie mogę Wigilią?

-Manager to rozstrzygnie.
-Już z nim rozmawiałam. Pół roku temu.
-Wiesz jaki on jest, dużo obiecuje, niczego nie dotrzymuje.
-Czyli nie ma Świąt. Odwołane. Muszę powiedzieć Dzieciom. I nie idę na Christmas Party. I nie biorę udziału w Tajemniczym Mikołaju.

Konsternacja

-No co?  Co mam świętować w zespole który nie pozwala mi mieć Świąt. Święta??

Kiedy atmosfera zelżała, Ona i tak trzasnęła drzwiami i poszła do domu, Rachela i reszta zaczęła dopytywać się o co właściwie takiego wielkiego z tymi Świętami, że muszą być w Wigilie?
No ja przepraszam, mam tłumczyć? Serio? No to opowiedziałąm im o nocy NArodzin, o sympoblice potraw, o Pierwszej Gwiazdce, o sianku po obrusem, o poście o tradycji zabierania jedzenia do rodziny w I Dzień Świąt...

-Więc właściwie chodzi w tym wszystkim o jedzenie?
-Nie o jedzenie, ludzie nie mieli co do garnka włożyć ale na Święta starano się zapomnieć o niedostatku i cierpieniach. Żołnierze w okopach wychodzili z ukrycia i dzielili się papierosami w noc Wigilijną- Niemcy z Francuzami. Bo to o to chodzi, nie o picie wina, wyjazd do Londynu na mecz czy przedstawienie na lodzie i brukselki. WY macie całkiem inne podejście bo jesteście Protestantami to wasza wolność i emancypacja religijna spowodowała, że nie znacie katolickiej tradycji. Niczyja wina. Ale nie odmówicie Muzułmaninowi klękać do modlitwy albo Ramadanu prawda?
-No nie, bo będzie krzyk.
-Nie dziwię się. Mają prawo celebrować swoje. Tak jak ja. Jestem emigrantką, mam rodzinę na emigracji. Nie spodziewajcie się, że porzucę swoje korzenie na rzecz protestanckich Świąt. Moje dzieci wiedzą, Że w Wielkanoc nie chodzi o króliczki.

Cisza.

Kilka dni później zrobiło się głośno prze to:


Bezczelnie spytałam dlaczego nie podoba im się , że Anglik musi zdjąć flagę we własnym kraju skoro nie ma nic przeciwko w odwoływaniu Świąt katolickich?

Cholernie krępująca cisza.

Ona jeszcze nie wie, że poszłam do Managera i potwierdziłam ostatecznie i niepodważalnie, że mam wolną Wigilię teraz i co roku do odwołania. Nikt jeszcze nie wie. Zostawię to do 23 wieczora. Manager dodał, że niech to będzie dla mnie forma podziękowania za to jak pracowałam cały rok i jeśli będę pracować tak cały kolejny rok i przez nadchodzące lata, zawsze będzie to Wigilia w domu.

Ale w tym wszystkim chodziło o wykopanie własnego okopu i trzymanie się twardo własnych przekonań. Nie mam im za złe (choć wycieczka Onej to było przegięcie) ale bardzo się dziwię pewnej Polsce którą znam osobiści od 8 lat, która na FB  próbowała mnie nawrócić na wiarę emigrancką kiedy darłam włosy z głowy martwiąc się co dalej. Już nie raz bombardowała moje wpisy na wiele tematów ale idąc jej śladem powinnam przygotować rybę, barszcz, zjeść to w I Dzień Świąt i odhaczyć problem.

Nie spytałam czy rybę mogę zastąpić paluszkami rybnymi a barszcz może być z torebki bo znam ją osobiście. Nie dziwię się już jednak kiedy tak wielu Polaków w UK nie robi Świąt wcale- zalewają robaka Stoliczną. Ale jak się ma rodzinę to trudno mi sobie wyobrazić, żeby nie mieć ochoty na kontynuowanie tradycji którą ma każda polska rodzina.

Znamy taką, która nie obchodzi Świat po tym jak starszy brak po latach walki z nałogiem, wyszedł na przepustkę z detoxu na Święta i zmarł na serce w fotelu, w kapciach, oglądając świąteczną telewizję w wieku 22 lat. Od tego czasu jego rodzina wyjeżdża na Święta w gorące i kraje i zapomina o bólu na widok bombek i choinek. Rozumiem w pełni.

Ale jak stwierdziła moja Rodzicielka, gdyby moja Babcia zraziła się do Świąt w latach kiedy na stole stała puszka konserw a Dziadek siedział w pace za bycie zatrudnionym w złym zakładzie pracy, nigdy żadna z nas nie miałaby takich wspomnień związanych z Bożym Narodzeniem. Ale dźwigała ciężar, trzymała tradycję w kieszeni i dbała, żeby nie zaginęła. Nie pamiętam złych i biednych Świąt w swoim życiu. Teraz kiedy nasza kresowa tradycja spotkała się z tradycją Susła, robimy Wigilię tak, żeby Dzieciusie lubiły i znały i czysty barszcz z uszkami i barszcz grzybowy z rdzennej Polski. Nie machnęłam ręka ani na moje ani na Susła Święta. To krew w żyłach, to smaki, zapachy, wspomnienia, Babcia klejąca uszka, karteczki oznaczające kto gdzie siedzi, które te same od 30 lat leżą na tych samych talerzach i czekają na swoich właścicieli. Kilka leży już na talerzu dla Gościa. Kilka trzeba było dopisać. Moja ma plamę z barszczu z roku kiedy miałam 6 lat.
Na choince wiszą bombki które wieszałam na niej kiedy byłam w przedszkolu i co roku naprawiam odpadające oczka. Gipsowy Jezusek ma co najmniej 25 lat. Na szczycie choinki wisi szklany, dmuchany domek z piernika- bombka którą wieszała na choince moja Rodzicielka- lat 5.

Czego tu się wyrzekać? Co rozmieniać na drobne?

Chyba, że nie ma się samemu żadnych dobrych wspomnień więc wspomnienia innych nie wydają sie tak drogocenne i łatwo je zamieść pod dywan.

Ja lubię kompromisy. Ale jeżeli to nie kompromis ale zamaskowany konformizm- mam to w czterech literach.

Dzieciusie już mają swoje wspomnienia, wiedzą, że kiedy pójdą spać, głośne dzwonki w ogrodzie będą świadczyć o tym, że były grzeczne i ktoś właśnie wciska się nam do kominka. Mają już swoje skarpety 3 rok z rzędu- te same nie superduper nowe każdego roku. Mają gispowego Jezuska ale i gumową szopkę która mogą się bawić i każdego roku ustawiam ją w otoczeniu świeczek i ozdób.



To już ich wspomnienia i jeśli Maj lub Gabi wezmą ją pewnego dnia i będą stawiać pod swoją choinką, to znaczy, że moja misja się udała.

I tyle w temacie.

A wczoraj Maja zagrała w szkolnym przedstawieniu gwiazdkowym i jestem z niej bardzo dumna- za to jaka niesamowita jest w szkole, jak ją wszyscy chwalą, jaka jest chętna do udziału we wszystkim co ją otacza, została Maryjką.


Lala Jezusek ucierpiał w finałowych scenach nadmiernym potrząsaniem ale było cudnie.

wtorek, 28 października 2014

Znowu moralny dylemat o zapachu lawendy.

Weszłyśmy do sklepu z używanymi ciuchami. W drzwiach minęłyśmy starszą parę ale jakoś tak wiatr zapodawał, że nic nie wyczułam. Dopiero po wejściu do sklepu zderzyłam się ze ścianą smrodu niewyobrażalej magii.

Ekspedientka trzymałą się za nos i usta, klienci ropierzchli się po wieszakach ze spodniami.... ekspediantka wyjęła spod lady lawendowy odświeżacz do powietrza i .....

/jak w zwolnionym tempie/

-Nnnnnniiiieeeeeee.....!!!!


Zanim się wyartykułowałam, całe wnętrze sklepu zostałe wypełnione rozpyloną lawendą od której moje oczy błyskawicznie zamieniły się w tryskające łzami, piekące piekielną siarką otwory w ciele przez które jeszcze chwila a wypłynęły by inne płyny ustrojowe. Pani przepraszała, tłumaczyła się smrodem.... a ja okropnie chciałm kupić Mai apaszkę w tęczową kratkę i zostałam tam o jakieś 95% za długo.

To była 10:30. O 12 stałam w Aldim wybierając z Gabim lody z szuflad.
-Gabi, patrz. Tu są cztery truskawkowe ale w tym pudełku są czekoladowe i jest ich 12. Wybieraj- ilość albo smak.
-/Wszystko w porządku śliczna panienko?/- zapytało mnie zmartwione spojrzenie jakiejś starszej pani, kukającej na mnie ukradkiem.
Otarłam mokrym rękawem swetra łzy kapiące mi z brody i nadal wybierałam lody, jakbym była jakąś młodą matką, która przełamała cieżką, kliniczną depresję i wyszła z domu gotowa KUPIĆ TE LODY nawet za cenę śmierci w męczarniach.
Kasjer nie podnosił wzroku, więc nie zauważył tęczowych błysków moich oczu.

O 12:30 wpadłam do Boots'a:
-Ratuj mnie kobieto!
Kobieta spojrzała, zasyczałą we współczuciu i postawiła na ladzie jakiś chromoglikat. Zapłaciłam, rozszarpałam pudełko, i wycisnęłam w ślepia pół butelesi. Klienci patrzyli jak na narkomankę której dali litrową butelkę zomorfu.

O 13:00 weszłam do pracy po omacku. Wokół oczu pokrzywka jakby mnie ktoś sieknął po mordzie bukietem z pokrzyw.

O 18:30 oczy nadal były gorące, piekące, wrażliwe na światło i dupa z tym wszystkim.

Kto ma szczeznąć w piekle- smrodliwa para, fanka lawendy czy ten geniusz co wymyślił alergię?

sobota, 25 października 2014

Moralne niepokoje

Brytyjskość zaskoczyła mnie pozytywnie i negatywnie wiele razy w ciągu ostatnich 8 lat ale ten temat wyłonił się z oparów realiów i kompletnie mnie znokautował.
Mówi się ze Brytyjczyk to zwierzątko przprzyjazneprzejmie,  pełne tradycyjnych przyzwyczajeń, prowadzące spokojny tryb zycia przy herbacie z mlekiem i ciastku z kremem. Nie liczę w tym młodego pokolenia ktore nadaje sie na podpałke do pieca ale o tym ogolno wojennym i troche młodszym.
Chodzą powoli, nie spiesza się, są usmiechnięci, serdeczni, maja zainteresowania, grupy znajomych, rzadko zostają w domu na weekend. Podróżują,  czasem nawet pracują kilka godzin w tygodniu, niejednokrotnie jako wolontariusze. Idealna emerytura, spokojna starość, o cóż więcej prosić.

Niedawno NHS zauważyło szanse ograniczenia strat i wydatków wynikających z nieprzewidzianych i chaotycznych wizyt starszych pacjentów na oddziałach ratunkowych i przesunęło odpowiedzialność na prywatne praktyki medyczne. W kosztownym projekcie sluzby zdrowia chodzi o to żeby zauważać, zapobiegać i rozwiązywac drobniejsze problemy zdrowotne bez konieczności wykręcania 111 czy 999 przy każdej możliwej okazji. Przypisany do pacjenta konkretny lekarz ma być w stałym kontakcie z domem i rodzina, uprzedzać potrzeby i dopieszczać osoby chore lub wymagające stałej opieki.
W naszej przychodni zakwalifikowało się wiec ok 250 osób i przez dwa miesiące wszyscy oni odwiedzili przychodnie na pół godzinną wizytę podczas której kompleksowo ustalono plan opieki zdrowotnej z uwzględnieniem papierkowych spraw.

O te papierkowe sprawy właśnie idzie.

Pośród wielu podpisów i skierowań pacjenci zostali poproszeni o wypełnienie wiążącego dokumentu określajacego postępowanie lekarzy w wypadku konieczności resuscytacji. Czyli w skrócie pompować i ratować czy odpuścić i podpisać akt zgonu w wypadku zatrzymania akcji serca.
Ponieważ przypadło mi w udziale kserowanie kopii zatrwaąającej większości tych oświadczeń z przerażeniem i niedowierzaniem przekonałam się ze lwia część tych ludzi chce wynieść się z tego padołu przy pierwszej nadażającej się okazji.

NIE PODEJMOWAC PRÓB CPR.

Z 250 osób probe resuscytacji widzi sobie może 10 osób?

10?

Żadnej biedy, zmartwień, uporczywych chorób,  niepełnosprawności. .. poprostu umrzeć i dać sobie spokój.

Pomiędzy tymi dziesięcioma osobami znalazły się jednak dwie które każdy posadziłby o dokładnie odwrotne. Pan JR który w tym roku stracił swoja ukochana żonę na raka jajników, został sam, smutny i pełen tęsknoty, poraniony wspomnieniami każdego dnia kiedy sam sie nią opiekował, nosił do samochodu, myl, podawał leki i poprosił o pomoc dopiero wtedy kiedy ze zmęczenia przestał spać. On chce żyć! Jak najdłużej!
Druga osoba jest ED, 22 letnia dziewczyna która urodziła się z porażeniem mózgowym, żyje na machinie przypominającej statek kosmiczny, zamknięta w bungalowie, z opiekunkami które z racji bezsensownych przepisów zmieniają się jak rękawiczki.

Dziś (taki updejt po kilku dniach) doskanowałam jeszcze jedną nie-zgodę na resuscytację. Chłopak ma 18 lat. GU od 8 roku życia cierpi na glejaka mózgu, przez lata prawie kompletnie stracił wzrok. W okularach czyta litery z odległości 2cm. Właśnie poszedł na studia. Chce projektować auta i pociągi. Uda mu się.

On tez chce żyć. Bezwarunkowo. Jak najdłużej.

Bo życie jest po to żeby brać je garściami.




poniedziałek, 20 października 2014

Prawie jak Halloween


Dzwonimy do siebie z Sekretarką prawie codziennie. Sekretarka uznała, że skoro wsadziłam kij w mrowisko, czas na poznanie Strasznej Prawdy o wielu sprawach związanych z Przychodnią. Otworzyła Szafę i nie wytoczył się z niej żaden szkielet- MASA szkieletów wyskoczyła jednocześnie rzucając się do gardła, smrodząc piwnicznym oddechem i klekocząc kośćmi starymi jak Przychodnia.

Jesu.

Ja nie wiem jak można mówić o sobie jako o Menagerze skoro tak naprawdę żadna menadzerska praca nie ma miejsca- Menadzer nie rządzi, nie dzieli, nie godzi- nie robi nic. Wydaje się, że do tego stopnia, że ostatnio coraz częściej widzi się z lekarzem, domyślamy się, że ze wzgędu na stres bo czuje, że jego kariera w tym miejscu się kończy. Barykaduje się w swoim biurze całymi dniami (śpi, gra w kulki, dwoni na sekslinie, nieważne), boi się wychodzić bo musiałby stanąć twarząw twarz z chaosem który spowodowały jego wieloletnie nijakie rządy.

Podobno z poprzedniej pracy, z której jest taki dumny wyleciał z hukiem. To było latat temu, już wtedy pracował jakko manager dla Przychodni na część etetu, kiedt Przychodnia nie miała nawet linii telefonicznej. Kiedy wyleciał z banku, nie przyznał się Założycielowi i zwyczajnie ogłosił, że odszedł, żeby "całkowicie poświęcić się rozwijającej się przychodni". Kłamstwo wyszło bokiem, po wielu latach i nie każdy o tym wie.

Dowiedziałam się o zamku, o wysadzaniu ludzi ze stołków, o buncie na pokładzie, o rzeczach od których jeżą się włosy.

Ale widzieć pływające gówno to już co innego nić płynąć na oślep mając nadzieję, że nie trafi się na przykrą niespodziankę. Co więcej, łatwiej nawigować kiedy wie się, dlaczego wszyscy pływają zygzakiem. :)


poniedziałek, 13 października 2014

Poniedziałek rano

Pieluszki na wiek Gabiego nie trzymają nocnego zapasu więc codziennie musiałam zmieniać mu prześcieradło i wymienną matę. Budził się rano, pielucha zlana, piżamka mokra a w łóżku mokra plama.

Kupiłam nieprzemakalny pokrowiec na cały materac, z gumkami- luksus i wygoda! Pomyślałam, w końcu suchy materac i koniec z wymiennymi przemoczonymi podkładkami z których zawsze się jednak ulewa . Dobrze, że Maja już taka duża, jak tylko Gabi będzie suchy w nocy, skończy się pewna epoka. :)

Wchodzę dzisiaj rano do pokoju.

Sniff. Znam ten zapach.

Gabiego nie ma w łóżku na dole. Patrzę na pięterko- Maja leży, obejmuje ramionkiem i nogą Gabiego- golusieńkiego jak go Bóg sprowadził na ten świat. Patrzę na podłogę- pielucha zdjęta, piżama porzucona. Macam ręką Mai materac pod Gabim- zlał się w nieswoje łóżko.

Jak kot. Właścicel widzi, że kot siura ciągle w ten sam kąt w przedpkoju więc przesuwa mu tam kuwetę. Na co kot śmiertelnie obrażony postanawia od tej pory siurać Panu do łóżka.

Gabi nie posiada żadnych wspomnień z tej nocy i wyszystkiemu zaprzecza.

:)

sobota, 4 października 2014

Biurowa bliskość

-Masz ochotę na popcorn?
-Pewnie.
-......
-...Był na ziemi?
-Nie, znalazłam go w szufladce ze spinaczami.
-Masz wiecej?
-Niep. To wszystko co zdobylam.
-Podzielmy się.

-Masz mniejszy kawałek.
-To nic, w końcu mamy mało do podziału więc tak mogę pokazać ile dla mnie znaczy twoja osoba.
-Super.

-Zrób mu zdjecie.
-Serio?
-Pewnie, takie chwile trzeba cenić.

-Wyglada jak ząb.
-Zepsuty.
-Obrócić go bo nie przypomina popcornu tylko próchnicę.
-Teraz lepiej. Bardziej jak przekąska. 
-Patrz, twarzowo.
-Wyślesz mi na Watsup? Ustawie sobie jako twoje zdjęcie profilowe. Jak do mnie zadzwonisz przypomni mi sie ta chwila.
-Stanie ci przed oczami jak żywa?
-To przecierz.

....

Piatek po poludniu, Kokain i Skanerka za pieniadze NHS

wtorek, 30 września 2014

Na zachodzie bez zmian

Ona przycichła od czasu kiedy się postawiłam. Jestem dobrym obserwatorem więc jest dla mnie na razie oczywiste, że nie ma pojęcia o skardze. Sekretarka stwierdziła, że to dość nietypowe bo zwykle zwoływano "plenum" i załatwiano sprawę od ręki. Twierdzi, że coś się tam pyrka pod pokrywką. Jednak, mój bunt poskutkował i w chwili obecnej przesunęłam się w strefę Totalnego Ignora. Kompletnie. Natomiast kiedy trzeba, zwraca się do mnie po imieniu, uśmiecha słodziusio i  i n f o r m u j e o wszystkim co może mnie interesować.

W międzyzczasie ktoś pisnął, że trzymanie próbek z moczem w koszyczku na biurku jest ohydne i niehigieniczne i na wdrożenie czeka jakaś nowa idea. Trzymała nawet próbkę na papierze toaletowym na swoim biurku więc ktoś podbudowany moim małym triumfem zaprostestował i Ona okazała dość potulna.

Tak czy inaczej Manager wraca w czwartek z urlopu, 2 tygodnie minęły i spodziewam się "dalszych kroków".

 Od czasu kiedy walnęłam pięścią w stół na FB dodało mnie do "przyjaciół" z 5 osób z Przychodni. Tak hurtem.

A oprócz tego mieliśmy w domu gościnnego królika w dodatkowej klatce, nocującego w drodze powrotnej do właściciela od którego uciekł.

poniedziałek, 29 września 2014

Instrukcja

-Ja przyszedłem oddać mocz. Do badania,  znaczy się. 
Otwieram szuflade i wyciagam buteleczkę. Oraz karteczkę.
-A to życzenie lekarza czy na infekcję?
-Oj, na infekcje!
-No to musi Pan wypełnić buteleczkę oraz ten oto mały formular objawów.
Pan wziął do ręki buteleczkę,  przeturlal w ręku i spojrzał na mnie zagubiony.
- Wie Pan o ...- rozejrzałam się konfidencyjnie- Środkowym Strumieniu,  prawda?
-...nnnie za bardzo?
Przytuliłam sie bliżej kontuaru.
- Wie Pan, chodzi o to, że laboratorium może odesłać wynik jako 'mieszana kultura' kiedy bakterie, których nie powinno tam być dostają sie do... wód.
-Oh?
-I po to właśnie jest Środkowy Strumień.
Teraz Pan przytula się do kontuaru, rozgladajac się tajemniczo.
- Ale jak...
- Więc bierze Pan tą tubeczke odkręconą ... i zaczyna siusiać. Tak po 1/3 trzeba podstawić tubeczkę i nałapać do niej trochę, nie musi być pełna. I zanim skończy się siusiu do zrobienia, zabrać tubeczke.
-????
-Kibelek-tubeczka-kibelek.
-Rozumiem. Gdzie... tam?
Pokazuje najbliższą toaletę w której nie da się nawet obrócić.
-Lepiej w tej dla inwalidów.
-Tak myślałem że to będzie przeprawa. Wygląda na to, że będzie mi potrzebne dużo miejsca. 

Wrócił po przerwie na reklamy. Tubka pewnie dość ciepła więc postawiłam papierową torebkę bez patrzenia, Pan popnął próbeczkę do torebki i odsapnął po ciężkim przeżyciu bardzo wdzięczny za instrukcje.

A chwilę potem wpada Pani, stawia na stole tubeczkę z niebieskim korkoemt i mówi:
-Sraczkę przyniosłam. Ujdzie?



środa, 24 września 2014

Świneśki

Kiedy zobaczyłam to stare biurko pomyślałam- to jest TEN moment!

Jedna z naszych pielegniarek uszczypnęła sie szufladą swojego antycznego biurka i zapragneła nowego. Pamietacie takie stare biurka z lat 80tych z czarną,  metalową ramą,  z ciemnej grubej deski pilśnjowej, z szufladami po prawej? Właśnie takie. Pielęgniarka dostała nowe a stare, razem z rozpadajacymi się szufladami, pineskami i ołówka mi wypadajacymi z zakamarków, wylądowało za budynkiem, na trawniku.

"Jest moje" i wcielając słowo w czyn, przyjechaliśmy po nie wieczorkiem, załadowaliśmy na pakę i wylądowało w naszym ogrodzie. W jakąś sobotę Suseł rozebrał na części zbędne,  tu dokręcił, tam dośrubował i w dwa dni zmontował dwupiętrową klatkę na świnek morskich, mojego projektu.

Kupiłam wszystko co potrzebne do trzymania świnek i zaczęliśmy rozglądać sie za Idealną Parą.  Mialy to być dwie malutkie dziewczynki i jak się okazało,  łatwiej było plan mieć niż go zorganizować.  Ani Pets at Home ani Crofts nie miał nic przypominajacego Idealną Parę,  do tego stopnia, ze polecany sklep, słynny z bogatego wyboru świnek mial tylko jedną sztuke. I to taką rozczochraną we wszystkie strony. Maja wpadła w bezcenną czeluść rozpaczy,  kiedy w zeszłą sobotę wróciliśmy z połowów z pustymi rękami.

-Nigdy nie będę miała swinki!  Zapomnicie i juz nie kupicie!!- a smarków przy tym co niemiara.

Napisalam na FB, ze Maja jest w kawałkach w wyniku ostrego, chronicznego braku świnki morskiej.... i odezwała się  znajoma z Tesco,  która postanowiła oddac swoje świnki wraz z pełnym osprzętem naszym Pierdzioszkom.

W tajemnicy pojechaliśmy w niedzielę obejrzeć CHŁOPAKÓW  i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Rouge i Patch okazaly się dorosłymi,  zżytymi ze sobą świnkami długowłosymi. Razem z nimi dostałam tez drugą klatkę,  mniejszą w której w razie co będzie można zabrać chłopaków do kuchni na noc, siana, worków,  żarcia na dobre dwa miesiące,  szczotkę,  butelkę,  spray, witaminy, pokrowiec na deszcz i kołdrę na mrozy. Szok. Wszystko dla Pierdzioszkow z pozdrowieniami od Jane.

Teraz nazywają się Teodor i Chrupek. Teodor bo kolorem i z pyszczka przypomina Teodora z Alvina i Wiewiorek i należy do Gabiego.  Chrupek jest swinką Mai, jest trzykolorową baaardzo długowłosą. Oba chłopaki są bardzo oswojone, zaczęły jeść z ręki tego samego dnia, choć Teodor wydaje się mniej ufny. Jeszcze w poniedziałek piszczały trochę przy wyciąganiu z klatki ale już we wtorek dały sie wyciagnąć bez problemu. Sa mało ruchawe, zdecydowanie wolą siedzieć na kolanach i się grzać,  chrumkać zielonkę, siedzieć na szmatce i robić pod siebie. :-D

Pozagnanie Dziewusi

Było pożegnanie.  Zebraliśmy się w Hinduskiej Restauracji wczorajszego wieczora na kolacji, bez lekarzy bo podpadli Chloe. Dostala pudełko z prezentem a'la zestaw pierwszej pomocy, ktorym moim skromnym, europejskim zdaniem podpadalby pod obrazę majestatu, ale może się po prostu starzeje? Paczka gumek, nawilżacz bynajmniej nie powietrza, butelke whiskacza, 100 australijskich dolarów i paczka fajek. Ale jak wspomnialam, możliwe że to ja . :-:-D

Sekretarka nie przyszła bo wspomniałam że nie mają w Restauracji zmywarki i jada zimną wodą.  Upski!

Ona brylowała w towarzystwie jak zwykle ale w drodze powrotnej dowiedziałam sie że wszyscy podejrzewaja że "z jakiegoś powodu" doszkala ja ostatnio Przychodnia i chuba chca z niej zrobic HealthCare Assistant czyli takie coś niżej pielegniarki ale wyżej basenu na użytek Przychodni- krew, ekg, płukanie uszu itp. Podobno w NHS sie tak robi- jak ktos zaczyna przypominać rybe na słońcu to daje mu się pokój na koncu korytarza albo w piwnicy i tam może dalej psuć powietrze.

Lece do pracy! !

Raz dwa trzy

Czyli znowu probuje sie dowiedziec jak postować przez komórkę. ...