niedziela, 24 kwietnia 2011

Czwartek, Piątek i Sobota coraz bliżej Jajeczka

No i tak się naganiałam, że wyszło, że zapomniałam.......

WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH dla  wszystkich moich Czytelników tu i tam, kolorowych pisanek, zimnych dyngusów, polskich kiełbasek prosto z koszyczka, mazurków jakie nie wychodzą nigdzie indziej takie pyszne..... życzą kto inny jak nie Kokainki.

Jajka pomalowałam. Ostatnie właśnie skończyłam a jest 22:30. Teściowa przysłała nam zestaw farbek a my mośki jedne przez trzy dni zastanawialiśmy się nad przeznaczeniem farbek akwarelowych ze śmiesznym trzymadełkiem na sprężynce.....

Daliśmy farbki Majce i dziwiliśmy się jak świetnie kryją. Ćwoki. :D Wczoraj tak sobie siedzę w Majki domku, Majka paćka się po rączkach niebieską a ja patrzę i myślę. Nad tą sprężynką i okrągłym wgłąbkiem... i nagle olśnienie! No przecież mamy Święta! Farbki ale DO JAJEK!! Zwykle mama Susła dołącza do paczek liściki choć zwykle wiemy do czego co się pcha, tym razem liściku zabrakło bo przesyłka była raczej oczywista. No i masz Maju placek.

W końcu, jestem specjalistką od świątecznych zdjęć nietypowych... niech więc to będzie zdjęcie pisanki na dziś. Ładniejsze jutro
jajka pomalowałam, wyszły wintydżowo-surrealistycznie, nie poświęcone ale i tak bardzo Świąteczne. Jutro obstrykam. Teraz Maja korzysta z naszej łaski i zamiast spać, maluje (psuje) jajko już pomalowane. Jest ogólnokolorowe. ... UPDATE: Babcia pomalowała Mai pazurka czerwona farbką. Maja pomalowała sobie pazurasy u stópek na niebiesko. U obu stópek.


 
Z naszejMai robi się ostatnio mała celebrytka....

Nastała moja ulubiona pora roku- wiosna-lato w UK. Czyli wtedy kiedy z  dnia na dzień można latać po patio w samych majtach. Ehm...jako dziecko. Dzięki temu Maja od trzech dni żyje jak na francuskiej Riwierze.

Wyskakuje z łóżeczka, prosto do ciepłej wody w baseniku, potem wyłazi w ręcznik i je śniadanie na świeżym powietrzu. A potem powtórka. Dziś dosadziliśmy do imprezy także Maleńtasa, w pieluszce do pływania i kapelutku przeciwsłonecznym. Wczoraj spędziliśmy cały dzień nad zalewem, leżąc pępkami w górę na kocykach i kołderkach. Maja udawała, że umie grać w badmintona, Boston płoszył ryby rybakom, rybacy podbierali wirtualne ryby na siatki, Babcia robiła sobie autozdjęcia, Suseł pstrykał opcje w aparacie, Maleńtas spał, spał i spał a Kokainka szydełkowała mu kapciuszki na wyrost. Wszystko to pod ochrona filtra SPF+50. Czyli dzień na słońcu był, opalenizny nie ma. Trochę szkoda.

Mam ciśnienie na robótkowanie. Wieszaki na zamówienie są w 50% gotowe, schną po lakierze. Tymczasem rozpoczęłam nowy kocyk, robię koszulkę dla mojego laptopa, próbuję zaprojektować "nappy cover" do zdjęć studyjnych dla noworodków, lecę po wspomnianych kapciach, myślę o malowaniu kamieni a resztę pomysłów zapisuję już w specjalnym zeszycie.... Królestwo dla tego co pozwoli mi nie wracać do pracy w lipcu. Jedno pranie wieszałam dziś cały dzień. A tu poszewka na poduszkę na sznurek a to jajko pomalowałam, a tu Maja chlapie się w wodzie więc jako Ratownik na służbie, w plażowym foteliku wyciągałam z żółtego plastikowego wiadra szydełko i biały kocyk, trzy rzędy i zmiana.

Na majowy weekend planujemy wycieczkę do Bournemouth, w niedzielę chcę zabrać swoje wisiorki na carbud i popchnąć trochę sprzedaż przybliżając się jednocześnie do kupna Kindle'a.

Zrobiłam też tartę brzoskwiniową. Jak ktoś ma ochotę, zapraszam do lodówki, o tej porze nie mam już siły wstać z fotela.

Alleluja.

piątek, 22 kwietnia 2011

I jeszcze w ramach konkursu językowego sponsorowanego przez Maję...

Dziś trzy nowe słowa do zgadnięcia:
-Motik.
-Bibonka.
-Roburek.


Ha ha! Niełatwe, co? Wskazówka pierwsza: mamy wiosnę. Wskazówka druga: poprzedni post, szukajcie a znajdziecie.

Niedziela Palmowa i chrzciny w otoczeniu całej rodziny

Na szczęście Maja nie zdążyła nam wyrosnąć z sukienusi! :) I wyglądała prześlicznie, jak beza prosto z cukierni.
...

Zjechała się cała rodzina mieszkająca w UK. Co do sztuki, 14 osób. Do tego Pu ze swoją Drugą Połową prosto z Niemiec. W naszym domu nigdy dotąd nie było tak mało miejsca.

Wcisnęłyśmy z Pu Maję w sukienkę w sobotę i okazało się, że poczuła się gwiazdą dyskoteki i dokazywała klapiąc sandałkami po kuchni. Ponieważ ma niedorzecznie wysokie podbicie stóp, musiałam zrezygnować z pomysłu ślicznych trzewików do sukienki i kupiłam jej flop-flopy z paskiem za piętką i wyszywanym koralikami kwiatkiem. Pu pokazała swoją magiczną rękę do dzieci i Maja dała się czesać do woli. Ale w niedzielę i tak wystąpiła we fryzurze na cebulkę.


Maleńtasowi zrobiłam szatkę do chrztu sama, na szydełku. Wykończyłam błękitną wstążką i wyszło prześlicznie. Aż kusi mnie, żeby spisać wzór i wrzucić go na Ravelry.

Maja była bardzo przejęta. Z początku stała jak figurka z soli, ze splecionymi paluszkami i rozglądała się niepewnie ale na szczęście szybko zajęła się klapaniem w kółko za kuzynami i wdrapywaniem się w sukience na obrośniętą bluszczem skarpę. Starszyzna pstrykała zdjęcia i gromadziła się razem z rodzicami trójki innych dzieci, w tym jeszcze jedną Mają przed kościołem.

A potem było miło, ciepło i bardzo przyjemnie. Żadnego stresu którego się obawiałam. Chrzest dziecka starszego niż pół roku może nie być łatwy kiedy dziecko ma własne zdanie na temat ciszy i słuchania tego co mówi ksiądz. Ale Maja była bardzo grzeczna i wyjątkowo skupiona, Maleńtas nie płakał za to cały czas zajęty był czytaniem wręczonej nam książeczki z modlitwami związanymi z ceremonią chrztu. Nieustannie wyciągał łapki do kartek i praktycznie na każdym zdjęciu zajęty jest lekturą. Wyczytywał nawet literki księdzu tuż przy chrzcielnicy:




...albo rozglądał się za Babcią


Pogoda była piękna a słońce wpadało do kościoła wszystkimi szybkami w witrażach. Piękny wystrój, białe ściany, brak przytłaczającego przepychu i barokowych złoceń we wnętrzu surowego gotyku. Daleko od tradycyjnego wizerunku zimnego, kamiennego kościoła w mojej parafii. Pachnącego kurzem i kadzidłem, gdzie przez okrągły rok można schładzać butelki z napojami poprzez wejście do środka na 10 minut.

Podczas polewania główki wodą święconą, Maja wczepiła się w wujka, ojca chrzestnego jak w ostatnią deskę ratunku i drżała jak osika ale nie wydała z siebie nawet piśnięcia. Resztę ceremonii spędziła przytulona, w objęciach, niepewnie rozglądając się na boki. Maleńtas też był bardzo dzielny i nie poszedł w moje ślady. Ja zaczęłam podobno drzeć się jak opętana, wsadziłam Rodzicielce łapę w dekolt, pociągnęłam i ujawniłam księdzu tajniki jej bielizny. Może woda była zimna....
To mina Mai z mokrymi włoskami, która nie wie o co chodzi, podejrzewa, że o coś ważnego ale postanawia przemilczeć i poczekać na dalszy rozwój wypadków:


A po tym jak ksiądz zostawił na jej czole olej, nie omieszkała zadrzeć sukienusi i wytrzeć sobie nią buzi.

Potem przyszedł czas na podpisywanie certyfikatów przy ołtarzu i czas na zdjęcia grupowe, których żałuję, że nie mogę pokazać ze względu na ochronę buź osobowych ale gwarantuję, że wyszły pięknie. Maja uwiesiła się moich korali, więc udekorowałam gnoma i zapozowała w nich do zdjęcia zbiorowego. Ale szybko oddała bo kłuły.


Z Dzieciusiami ochrzczonymi i utulonymi do boskiej piersi wróciliśmy do domu. W doborowym towarzystwie "Gdzie kucharek sześć" upichciłyśmy dziubania dla całego domu pełnego ludzi a potem wszyscy zajęli się podrzucaniem i ciućkaniem do Maleńtasa i Bliźniaczek. Maleńtas usnął na kilka godzin ehm...cycu swojej mamy chrzestnej. Z braku cyca Mamy zajętej gotowaniem, wybrał najlepszy i najbliższy podobny w okolicy, czyli ciepły i miły a na górze głowa blond. :)


Maja rozpakowała swoje prezenty i resztę dnia przelatała w kasku rowerowym na głowie i dziewczyńską torebką na szyi. Przebierałam ją ze cztery razy, małą świnkę. Na drugi dzień dotarł do nas również prezent od Rodzicielki i Maja trzasnęła drzwiami mówiąc "pa-pa" na całe popołudnie.


Obudziła się w nocy i zaczęła płakać, że chce zejść do ogródka, do domku. Dziś zjadłyśmy w nim śniadanie a Maleńtas przychodzi w gości i przypięty do krzesełka, siedzi w środku, cieszy się jak do sera i ani myśli kwękać, że Mama nie trzyma w ramionach. Maja przynosi mu zabawki do trzymania i wrzuca mu listy przez szparkę w drzwiach:
-Liśt!
Mam w planie zrobić jej z kartonu komódkę do domku, żeby mogła trzymać w niej kocyki i foremki ale już wiem, że komódka posłuży raczej jako rakieta okołoksiężycowa niż mebel tekturowy. Maja ćwiczy również nową umiejętność, czyli rurkę z jęyka:


Pu i jej Druga Połowa przyjechali na tydzień. Szkoda, że na tak krótko bo nie mieliśmy czasu pokazać im wiele ale zrobimy wszystko, żeby to naprawić. Na razie najważniejsze jest to, że Pu jest mamą chrzestną Mai, czyli dopełniłyśmy pierwszej połowy ważnej obietnicy, którą dałyśmy sobie baaardzo dawno temu. Pu, teraz czas na Ciebie! ;)

wtorek, 19 kwietnia 2011

Pieski hau hau...

...a ja tymczasem wrócę do tematu sąsiadek z patologicznej rodziny.

Pójście do nich nie wchodzi w grę. Ich najstarsza córka jest nastolatką. Jeśli kilkanaście lat rodzicielstwa nic ich nie nauczyło, nigdy nie nauczy. "To" się ma albo nie. Nie można nikogo do miłości zmusić ani przyuczyć. Miłość to mniej lub bardziej mieszanka wszystkich naszych najlepszych instynktów. Jeśli więc już widok noworodka nie topi serca matki, ryzykuję stwierdzenie, że nigdy się to nie stanie. Suseł wciąż powtarza, że mężczyźni są pokrzywdzeni przez naturę, która traktuje ich jak dostawców cateringowych a nie współuczestników przyjęcia. Kobiety mają te wszystkie magiczne hormony, które dają im siłę wstawać po 10 razy na dobę, powodują, że nie odrywamy od dzieci wzroku ucząc od pierwszego dnia życia, że kontakt wzrokowy to podstawowy sposób na przekazywanie drugiemu człowiekowi swoich emocji. Umiemy nucić głosem, który hipnotyzuje oseski, pachniemy jak lody wszystkich smaków świata i rozbrzmiewamy biciem serca, które towarzyszyło im od momentu poczęcia.

Ale matki to mają a ojcowie przy odrobinie chęci szybko uczą się tej magii od mam. To dlatego dzieciaty mężczyzna będzie pierwszym do którego przytuli się dziecko jeśli będzie miało wybór.

Jeśli rodzice wychowani w rodzinie patologicznej budują swoją własną rodzinę, zwyczajnie nie potrafią iść za instynktem bo nigdy nie widzieli własnych rodziców w takiej roli. Nieświadomie zakładają, że skoro oni przeżyli, to i ich dzieciom niewiele wystarczy. Miłości, jedzenia, mydła, kredek...

Rodzice tych dziewczynek to jednak całkiem zwyczajna rodzina w UK. Równie dobrze mogłabym przejść się wzdłuż ulicy i próbować naprawić co drugą rodzinę. Murzynka z czwórką dzieciaków i białym mężem mają w salonie rozwieszony sznurek z praniem. Co jeszcze ciekawego, można się tylko domyślać. Na przeciw znajoma z TESCO wychowała dwóch kompletnych przygłupów, którzy stoją tylko z łapami w kieszeniach i na każde pytanie odpowiadają:
-Uhu...
Obok małżeństwo ma syna z ADHD (chyba), który nazwał kiedyś Maję "świnią" bez reakcji z ich strony a kiedy chłopak lata po ulicy i oblewa przechodniów wodą z ogromnej armatki, matka wisi na płocie i śmieje się w głos bo to takie zabawne.

Wczoraj poszliśmy grupą na spacer. Megan ucapiła nas już na progu i oznajmiła, że idzie z nami. Po drodze, na chodniku leżała skorupka jajka jakiegoś ptaka. Pu zatrzymała się i pokazała jej jajeczko. Megan była zdziwiona, że to też jest jajko, że po wyklutym ptaszku, że być może z drzewa...
Mijając Centrum Dziecięce Maja postanowiła "wpaść", więc rozdzieliliśmy się i weszłam sprawdzić czy są tam inne dzieci. Megan z nami. Jedna z prowadzących przywitała ją, spytała o imię i czy była już kiedyś w Centrum Dziecięcym. Pokręciła głową. Centrum stoi w podwórzu podstawówki do której chodzi Megan. Jest otwarte 5 dni w tygodniu, do 18:00, za darmo dla każdego kto chce się bawić. A jednak nigdy nikt jej tam nie zaprowadził. Nawet, żeby mieć dziecko z głowy. Akurat duża grupa toddlerków mazała stoły czekoladą montując gniazdka wielkanocne z czekolady, płatków kukurydzianych, jajeczek i kurczaczków z żółtych włosków. Maja dostała miseczkę, składniki i ozdoby oraz przykaz, żeby najpierw umyć rączki. Poszła razem z Megan do umywalki. Okręciła wodę, wsadziła sama rączki i zaczęła pocierać po dziecięcemu. Nalałam mydła i umyłam łapki ze wszystkich stron. W tym czasie  s i e d m i o l e t n i a  Megan namoczyła czarne jak ziemia ręce w wodzie z mydłem, potarła palce o palce aż zaczęło lecieć błoto i takie cieknące na brudno łapy wytarła w brudną koszulkę. Razem z tym mydłem. Widziałam jak dotykała płatków w misce, jak nie miała pomysłu jak ozdobić czekoladową ciapę kurczaczkiem i jajkiem.

I wtedy przyszło mi do głowy, że sprawa może mieć drugie dno. Nie wydaje mi się, żeby nawet nie wiem jak zaniedbane dziecko w tym wieku nie rozumiało, ze mycie rąk ma służyć myciu rąk. Ze skoro nadal leci brud to znaczy, że nie są umyte. Że skoro już leci woda z rury to potrzymać kilka sekund dłużej wystarczy, żeby zakończyć pewną zamierzoną czynność. To tak jakby zawiązywać buty i uważać, że są zawiązane po tym jak skrzyżuje się ze sobą sznurówki. Wydaje mi się, że co najmniej dwie z trzech sióstr są opóźnione w rozwoju i po prostu machnięto na nie ręką. Fizycznie nie widać, żeby miały jakieś defekty ale sposób w jaki myślą nie pozostawia żadnych wątpliwości.

Potrafią pukać do drzwi kilkanaście razy dziennie. Wiedzą, że jesteśmy w domu. Wystarczy pomyśleć, że skoro siedzę za oknem, dwa metry od drzwi do których pukają i nie otwieram, znaczy, że nie otworzę i koniec. Ze jestem zajęta, że nie mam ochoty na gości. Nie trafia do nich ta ostentacja kiedy spuszczam żaluzje, nadal pukają. Suseł wychodzi przed dom i tłumaczy, że Maja śpi i pewnie wstanie o 18:00. Mam wrażenie, że pojęcie czasu dla nich nie istnieje- wracają i pukają po 45 minutach , słyszą znowu to samo i kiwają głowami z "Yhy".

Ile razy w tamtym tygodniu tłumaczyłam, że mamy gości przez tydzień i nie mamy czasu na wizyty. Co najmniej dziesięć. Ostatni raz dziś rano. Potem pukały jeszcze z pięć razy.

Co w sumie oznacza, że tragedia tych dzieci jest jeszcze większa. Może przez syndrom alkoholowy, bo na to wygląda, natura stworzyła je takimi a rodzice nie widząc w tym swojej winy pozwalają im płożyć się wedle woli. Nic, tylko czekać jak za parę lat wszystkie wydadzą na świat jeszcze bardziej pokrzywdzone dzieci, w ilości sztuk 5 na każdą. Nie będą mogły pracować ale dostaną pieniądze od państwa i będą bezmyślnie powielać wzorzec wychowania czy raczej jego braku.

Brutalnie?... jedynym wyjściem z tej sytuacji wydaje się sterylizacja. Zaczynając od rodziców. Bo nadal są w wieku "produkcyjnym" i w każdej chwili mogą wpaść na pomysł, że jeszcze więcej darowizny do rządu zrobi z nich jeszcze lepszych obywateli.

Poweekendowy znak życia

Działo się, oj działo w ten weekend...

Czekam tylko na zdjęcia i już opowiadam jak to było kiedy do chrzcin Dzieciusie poprowadziliśmy.

Stay tuned!

wtorek, 12 kwietnia 2011

A co to jest?

Bardzo dawno temu, wieki całe znałam taką osobę. Powiedzmy, że została poczęta i zapomniana zaraz potem z przykrym epizodem potrzebnym na chwilę narodzin. Cała reszta to parodia dzieciństwa choć niejeden mógłby powiedzieć, że mogło być o wiele gorzej. Ale i tak chude, głodne, zastraszone dziecko z przesikanymi majtkami kulące się na podwórku w obawie przed powrotem do domu to dla mnie obrazek, który będę nosić w pamięci zawsze. Nie szła do domu siusiu bo matka otworzyłaby drzwi, wrzasnęła, że bachor się pęta tam i z powrotem, dała po łbie i zabroniła wychodzić. A zamknęłaby w łazience. Obiady w postaci jajecznicy jedzonej prosto z gorącej patelni, żeby oszczędzić mycia talerza, moczenie dziecka godzinami w wannie pełnej zimnej wody, żeby mieć spokój i czas na "wójków". Miałam 7 lat, ona 5, kiedy pierwszej nocy na nowym mieszkaniu, w czasie parapetówy usłyszeliśmy żałosne wołanie dziecka. O 23:00 coś małego a jednocześnie wielkiego wyszło z bramy na podwórko i wołało żałosnym głosem: "Mamaaaa!!". Spytana gdzie jest mama odpowiedziała, że poszła na zakupy. O której? Wczoraj. Mała bo pięcioletnia, wielka bo miała na sobie futro mamy i buty na wysokim obcasie, które ciągnęła za sobą po chodniku.


Dziś wiem co to pięciolatek i ten obraz oraz setki kolejnych staje mi przed oczami na widok sześciolatki z naprzeciwka Megan i jej siostry.

Chude jak worki kości. Brudne ręce, nogi, zmierzwione nigdy nie ścinane włosy wiązane byle jak gumką, które do południa zjeżdża na kark. Czarne ubrania, pewnie, żeby się nie brudziły. W zeszłym roku przez dwa tygodnie dzień w dzień ta sama czarna koszulka z Tinker Bellem, teraz czarne spódnice na gołe nogi i stopy bez skarpetek w czarnych lakierowanych laczkach. Odciśnięte i czerwono-sine z zimna. Krzywe zęby u Megan mimo, że dopiero się wyżynają już widać, że będą tańczyć jak chcą. Starsza siostra ma wszystkie cztery kły wewnątrz buzi, poza linią zgryzu, najstarsza podobnie, tylko w drugą stronę. Mówią tak niewyraźnie, że muszę bardzo się wysilać, żeby je zrozumieć. Używają tylko najprostszych zdań, krótkich wypowiedzi. Średnia siostra zaproszona przez Maję do domu napisała kredą jakieś zdanie na tablicy i nie umiałam go odczytać, to nawet nie przypominało pisma. Okazało się, że napisała "Maya has got cookie in the box". Dużo jak na 12latkę? Najczęściej słychać tylko:
-Whats da?- czyli najbardziej niedbałą wersję "Co to jest?" w języku angielskim. I o co pytają? O błyskającą światełkiem piłkę kauczukową z rybką w środku, szpinak, który właśnie pakuję na patelnię, krzesło ogrodowe z rurek aluminiowych i materiału. Megan usiadła na jednym i patrzyłam przez okno jak kilka minut podskakiwała na nim pupą zdziwiona, że krzesła tak robią. Kocyk na szydełku, który właśnie skończyłam, małe książeczki z tekturowymi stronami z kolorami, kształtami, które dla sześciolatki nie powinny stanowić już żadnej atrakcji. A jednak obejrzała wszystkie, strona po stronie. Wszystkie Majki zabawki stanowią dla nich źródło nieskończonego zdziwnienia- telefon z dźwiękami, tablica znikopisowa, bębenek, pudełko z pozytywką

Nie rozumieją, że mówią w innym języku niż my i nawet kiedy tłumaczę, że Babcia nie rozumie po angielsku, nadal mówią do niej i pytają jakby w ich pojęciu nie istniało coś takiego jak obcy język. A przecież słyszą jak mówimy do siebie po polsku. Rodzicielka się wpienia, bo ile razy ma mówić dziecku, że nic nie rozumie?


Czuję fizyczny ból kiedy pukają do drzwi. Teraz mogę zabrzmieć jak skończona sucz ale nie chcę, żeby bawiły się z Mają. Nasza ulica to istna dzieciarnia ale tylko one i dwoje innych dzieci bawi się na podwórku. Reszty nigdy nie widać, pewnie siedzą przed Playstation. Nie chcę, żeby się razem bawiły bo mam wyrzuty sumienia. Bo moje dziecko wygląda jak kandyzowana wisienka otoczona szkieletami sardynek. Obsiadają ją i patrzą w milczeniu jak Maja bawi się w piasku albo ciągnie lalkę w czterokółku. Siedzą i patrzą jak wrony. Nie są w stanie nic od siebie dać, zaproponować zabawy, one naśladują dwulatkę a nie odwrotnie. Stawiają babki z piasku i stukają łopatką jak Maja pokazuje.

Mam wyrzuty sumienia bo po drugiej stronie ulicy dorastają trzy pokrzywione, biedne istoty, które urodziły się jako zdrowe dzieci ale w rodzinie, która nie potrafi zapewnić im prawdziwego, beztroskiego dzieciństwa. Za to siedzą cały dzień na krawężniku w swoich czarnych spódniczkach, z majtkami na wierzchu i rzucają kamykami znalezionymi koło kratki odpływowej. A tak niewiele trzeba.

Wtedy, lata temu moja Rodzicielka wzięła razu pewnego Bidulę na górę, zdjęła majty, wsadziła do wanny, umyła, nie pytała o siniaki na całym ciele, nakarmiła i posadziła ze mną. Ona była młodsza, ja starsza i stałyśmy się nierozłączne na ładnych kilka lat.

Ich jest trzy i serce boli mnie po trzykroć. Niech już skończą się te ferie.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Miśka i juśka

A co to, sami zgadujcie. "Miśka i juśka". Czas start.:)

Maja kocha Ponyo. Ponyo to taki twór rybka- dziewczynka z filmu animowanego Hayao Miyazaki. To taka śliczna wersja bajki o syrence- ona trafia na brzeg, spotyka Sosuke, pięcioletniego chłopczyka, on wsadza ją do wiaderka a potem jest już tylko słodziej i słodziej i oglądamy Ponyo prawie co dzień.

W tej historyjce kluczowe jest właśnie wiaderko, w którym Sosuke nosi swoją znajdkę. Potem, kiedy fale wysłane przej jej złego tatę Fudżimoto zabierają Ponyo do oceanu, Sosuke zawiesza wiaderko na plocie, żeby mogła znaleźć drogę do domu. Kiedy wraca wreszcie na brzeg, uciekając od ojca,  znajduje wiaderko i do końca bajki nie go puszcza. 


Jakoś tak na początku tygodnia Maja pęta się po kuchni znudzona, więc wzięłam z piaskownicy wiaderko, nalałam wody i wrzuciłam do środka jedną z jej figurek czarodziejki z MegaBlocksów i powiedziałam, że to Ponyo.


Od tego dnia, Maja nosi ze sobą wiaderko z Ponyo właściwie bez przerwy. Co chwila każe sobie dolewać wody, przychodzi do kuchni, przyciąga sobie krzesło do zlewu i mówi:
-Mamo, pomoś mje!
Nalewam wtedy wody do połowy,  Maja ocenia krytycznie czy wtystarczy i idzie karmić Ponyo piaskiem lbo pokazywać jej biedronki i kwiatki. Czasem przynosi wiaderko do salonu tak serce boli zabierać jej zabawę, że już dwa razy deptałyśmy razem po szmatach wyciskając wodę z wykładziny. Kiedy puszczamy sobie film, Maja odgrywa scenę po scenie i powtarza każdą kwestię jak umie. Czasem, kiedy Sosuke idzie na skały rozmawiać do wiaderka, Maja idzie do kuchni, kuca tak samo i mówi do swojego wiaderka i plastikowej figurki. Tata też wczuł się w rolę i kupił w drodze z pracy lodzika dziecięcego, żeby dać jej go kiedy Sosuke dostanie od mamy loda na otarcie łez, ze Ponyo wróciła do oceanu. Maja jak chłopczyk, lizała i pociągała noskiem udając, że jest smutna i lód nie poprawia humoru.

Pewnego razu poszła z Babcią na spacer. Zabrała ze sobą Ponyo, wiaderko i wodę. Na łące znalazły kaczeńce i Maja postanowiła im dogodzić podlewając kwiatki wodą z wiaderka. Maja podlewała a Babcia robiła zdjęcia. Nagle:
-NIEEE!! PONYO!! POMOŚCIE!!! NIE!!!!- i wyprysnęła z łąki w stronę ścieżki do domu i biegnie. Wiaderko przed sobą, Ponyo grzechocze a Maja biegnie, płacze i woła o pomoc. 
-Ale co?- pyta Babcia- Maja zatrzymaj się, jeszcze nie idziemy do domu!
Maja nic to, biegnie i koniec. Babcia dogania Maję w pół dystansu do domu i pyta co się stało? Maja cała we łzach, czerwona i osmarkana.
-Ponyo! Joda!
Wtedy Babcia spojrzała do wiaderka i zrozumiała, że Maja biegnie do domu bo wychlapała całą wodę z wiadra i przecież Ponyo się dusi! Nie było rady-  Babcia musiała zejść do strumienia, nabrać całe wiaderko wody i uratować Ponyo przed niehybną śmiercią. Maja złapała wiaderko, zajrzała do śrdodka i z niewypowiedzianą ulgą powiedziała:
-Ponyo.... dziekuuuuje. I przytuliła wiaderko z całych sił. Przyniosła Ponyo do domu i opowiadała po swojemu co się wydarzyło:
-Mamaaaa! A kjhgdruigthsergdjkbcnv... Ponyo ....oiudsrkjh ....Joda ....ogfidfklgdhfg !!!

A joda to woda, rzecz jasna. :) Nie trudno wczuć się w wyobraźnię dziecka, trzeba tylko klęknąć i spojrzeć na świat z metra wysokości.

Z nowych słów
-nieśnieśkie- niebieskie
-jułte- żółte
-to boji! - no przecież boli
-kuiki- króliki
-łąka
-siółka- pszczółka

 Dziś Maja zaprosiła do domu Meg, siedmiolatkę z naprzeciwka. Od razu wbiegła do domu, pociągnęła do salonu i zamiast zabawkami, od razu pochwaliła sie Maleńtasem:
-Pats! Laaaaaala! Pats!- pogłaskała, potuliła i była bardzo dumna z nabytku w śpiochach.

No a konkurs trwa: miśka i juska.              

:)                                    

czwartek, 7 kwietnia 2011

O wisiorkach i wieszakach słów kilka

Doszły farby i lakier. Od razu pomalowałam pierwszą warstwę i się zachwyciłam. Kolory są pękne i żywe a farba ma 'high gloss' więc wieszaki powieszone na sznurze do prania w ogrodzie aż raziły tęczą. Jutro druga warstwa.

Teraz coś o moich szklanych wisiorkach. Długo mi się marzyły ale wydawało mi się, że robią to wszyscy inni więc dla mnie nie ma już w tym miejsca. Zachęcona sukcesami z szydełkowanymi zabawikami, pogrzebałam w sieci i znalazłam dostawców wszystkich materiałów potrzebnych do robienia wisiorków, magnesów na lodówki, kolczyków, broszek a nawet pierścionków i postanowiłam iść na całość. Kupiłam kilka kompletów i zabrałam się do szukania odpowiednich obrazków. Po kilku dniach cięcia, gięcia, klejenia i suszenia ustawiłam sobie małe tło z zawartości mojej szkatułki z biżuterią  i pstryknęłam focisze pierwszym czterem:





 (było ich pięć ale jeden dostała Maja, nosiła cały dzień a wieczorem obgryzła tył i trzeba jej go naprawić.)

... i od razu wystawiłam na sprzedaż w dwóch miejscach na raz, na ebayu i na Etsy. Teraz czekam na szkło do wintydżowych wisiorków w ramkach z brązu i na wiązania do nich wszystkich.

I mam oko na sprowadzanie z Chin większej ilości materiałów tego typu ale opowiem jak się stanie.

środa, 6 kwietnia 2011

LATO!!

Po wczorajszej pogodzie Nijakiej Takiej, dziś wyłożyłyśmy swoje peryferia na słońce jakiego jeszcze 2011 nie widział.

Maja dostała kredki, papier, stolik i krzesełko na patio ale i tak stwierdziła, że babranie się w ciepłej wodzie  bardziej przystoi na słoneczną pogodę i po kilkunastu próbach wmówienia Mamie, że to-to czerwone zamazane to "tjufafa" czyli truskawka, zażyczyła sobie wody do wiaderka i cały dzień bawiła się w Ponyo.


Maleńtas odmówił spania w tych pięknych okolicznościach przyrody i skończyło mi się na siedzeniu na piance i tuleniu Przyklejka. I odbieraniu paczek. Bo dziś przyszło prawie wszystko czego potrzebuję, żeby w końcu rozpocząć realizację zamówienia na stałej Czytelniczki- 24 wieszaki w rozmiarze dziecięcym, ręcznie malowane, wyklejane i opisane imieniem spodziewanej na czerwiec małej dziewczynki.

Co rusz, ktoś pukał do drzwi albo w płot- a to pędzelki a to rzeczone wieszaki, lakier, wstążki i farby modelarskie. No i moje torebeczki na wisiorki przy okazji. Pozostało tylko zamówić guziczki w fikuśnych kształtach i można rozpocząć dzieło ale sprzedawca jest na HulaGula i czekam. Strasznie się tym rajcuję, muszę przyznać bo przedsięwzięcie jest duże i obiecujące.


Przesyłka o której wczoraj pisałam dotarła do nas po 22:00 i ujebała mnie palec. ???
U nas to się ciągle coś dzieje. Moja Rodzicielka jakiś rok temu uszczęśliwiła cały dom Wrzaskunem. Miało być pięknie a już po jednym dniu wiadomo było czemu ktoś postanowił sprzedać młodą Amazonkę za średnio wygórowaną cenę. Ptaszor darł się tak obrzydliwie, że w majtkach puszczały gumki. W najbardziej niespodziewanych momentach, np o 7:00 rano albo bardzo późnym wieczorem dostawał kręćka i mimo przykrycia wrzeszczał jak z dżungli amazońskiej wycięty. Do tego rżał jak koń i nijak nie chciał ani pokazać swoich rzeczonych umiejętności zachwalanych przez sprzedających ani nauczyć się czegokolwiek nowego.

Poszedł do ludzi. Trudno. Natomiast Rodzicielka wahała się i wahała ale zachęcona do PÓJŚCIA NA CAŁOŚĆ!! w końcu podjęła męską decyzję i kupiła za tą kasę realizację swoich marzeń zaraz po Golden Retriverze- żako kongijskie.

Dogadaliśmy szczegóły przez telefon i wiedzeni doświadczeniem na temat oszustów od których roi się w sieci, się sprzedażą ptaków egzotycznych ucieszyliśmy się, że pan mówi piękną angielszczyzną. Jak się okazało- można mówić piękną angielszczyzną ale być jednocześnie całkiem Pakistańczykiem ze złotym zębem. :) Ale przyjechał przygotowany, z książką, karmą, notatkami, dokumentem zdrowia no i pięknym, czystym, zdrowym Ptaszorem. I już. Ptaszor, w odróżnieniu do Amazonk od razu przyjął jedzenie z ręki, napił się i zaczął zaczepiać nas gwizdaniem. W języku psychologów zwierzęcych: jesteście fajni i ostatecznie mogę tu zamieszkać.

Tylko Kokainka chciała okazać uczucia do ptaszka jak Kopciuszek i sądziła, że Ptaszor da się pogłaskać po dziobie już w pierwszy wieczór. Dał się, nawet chwilę ale zaraz potem łapnął mnie za palec i zaczął wciągać do klatki!!! No imam laleczkę, plastek wokół palca wskazującego bo nie tylko mam dziurkę od górnej części dzioba ale i zaciętą daleko ale płytko ranę z drugiej strony palca. Sama chciałam.

Dziś jednak Ptaszor się obronił, wszamał pomidorka z ręki i zajął nam cały dzień zagadywaniem, gwizdaniem, kląskaniem i bulgotaniem. W pewnym momencie ja zostałam z Przyklejką patio a Rodzicielka poszła kłaść umorusanego Majka spać. Tuż nad głową, Majka broniła się w swoim pokoju przed nakładaniem piżamki i protestowała w sprawie pokoju na świecie, kiedy Ptaszor spojrzał w górę i powiedział męskim głosem:
-STOP IT!

!!!???!!!

A chwilę potem:
-CHARLIE! STOP IT!

Czyli, że że sprzedawca był też dobrze poinformowany o umiejętnościach i jego imieniu. Nie jakiś tam NoName, świetnie mówi, tańczy i śpiewa, płać i zjeżdżaj.

No i jest Charlie. I plaster na palcu.

Nie bójcie się o Majkę. Paluszków do klatki nie wkłada bo wrzaskun łopotał skrzydłami jak szalony za każdym razem kiedy się do niego zwracała na co Majka uciekała za biurko i wołała:
-Nie koko pasiek, nie koko!

***

Byłyśmy wczoraj walnym zgromadzeniem w Kościele. Nie na mszy, co to to nie. Ustalić szczegóły dotyczące chrztu. Dostałam kolorowy folder niczym reklama z banku, z benefitami jakie otrzymuje dusza dziecka ochrzczeniu. Nie czytałam dalej bo bym się kłóciła co do tych benefitów. Teraz będzie duchowo: nie jestem religijna w żadnym z tradycyjnych ujęć tematu. Uważam, że Bóg w chwili poczęcia obdarowuje duszę niewyczerpanym zaufaniem i bezwarunkową miłością dając życie i tego się trzymam. Rozumiem pojęcie chrztu w kwestiach historycznych, biblijnych, kiedy pierwsi chrześcijanie pragnęli dokonać aktu symbolicznego powiązania swojej istoty z Bogiem pączkującej religii. Ale jestem świadoma, że czy to Bóg, Budda, Kryszna, Allah, Wisznu czy kamień w rzece dla wyznawcy Zen- to cały czas ten sam Stwórca. Matematyka, natura, siły fizyki, tętniące życie w każdym zakątku Ziemi i nie wątpię, że w całych Wszechświecie. Dlatego nie czuję potrzeby chodzenia do Kościoła w niedzielę bo Stwórca jest ze mną cały czas, na każdym kroku i niedzielne wizyty w kamiennych budowlach nic tu nie zmienią. Nie mozna być BLIŻEJ esencji swojego własnego istnienia tylko dlatego, że uczęszcza się na msze.

Ale tego wszystkiego pani w sekretariacie nie powiedziałam. Kiedy spojrzała na podwójne nazwisko Dzieciusiów, również nie opowiedziałam skąd wynikają. Co by powiedziano gdybym opowiedziała, że od 11 lat nie mamy ślubu bo poszliśmy sami do kościoła i w ławeczce, potwierdzilismy sobie coś co Stwórca wcześniej sobie obmyślił. Sami, taka samowolka....

Natomiast jeśli chodzi o Dzieciusie, skądś muszą wystartować. I tak będą miały swoje własne zdanie na temat religii ale innowierców ;) z nich zrobię. Więc cieszę się w sumie na chrzest bo również symbolicznie , Dzieciusie dostaną dodatkowych rodziców i wyrazimy nasze do nich zaufanie.

Ale nazwiska to mają... Musiałam przeliterować imiona i nazwiska 4 osób, których nazwano długo i rzęsiście, z mnóstwem diakrytycznych kombinacji i fikołków. Z pamki. A pamka działa jak mam oczy zamknięte więc pani z sekretariatu myślała, że wpadłam w jakiś trans chyba. G-U-J-K-F-Y-A-T-R-E......

W drodze powrotnej w autobusie Maja pokazywała pięćdziesięciu osobom jak się je cały jogurt palcem i kiedy wyżera się kuleczki z dodatkowego pojemniczka. Sala ryła a ja wycierałam kurtkę. :)

Kupiłam jej sandałki do sukienki i tylko modlić się o słoneczną pogodę bo zmarznie w tych tiulach.

A już za tydzień do UK przylatuje Pu ze swoim Mężem i już widzę dyskusyjne komplikacje- my po polsku, on po niemiecku a wszyscy razem po angielsku. Yupij jajej!

 Również dlatego, że nie widziałyśmy się... jakieś 6-7 lat!

Dobra, idę pisać wywiad. O mnie. Ha-ha!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Sting Allelujah!

... dziś tylko tak, bo czekamy na Przesyłkę, lewa ręka mi więdnie od Maleńtasa, który jak zwykle musi z Mamusią. Nieważne co, aby z Mamusią.

a więc gramy!...


Do jutra!