niedziela, 23 sierpnia 2015

To już Siedem??


Maja ma już siedem lat. Niemożliwe. Matko Przenajświętsza przecież Toto dopiero co się urodziło. Dopiero co się jej ulewało, miała czkawki stulecia, uczyła się chodzić, mówić....

Teraz choduje 6 nowych zębów, samodzielnie czyta, kocha komputery i rysowanie... Nadal nie lubi czesania i pomidorów.

A dzisiaj wyprawiliśmy jej przyjęcie urodzinowe i objedliśmy się słodyczami aż do rychłego pęknięcia.


Ubrałam Maję w piękną 'księznickową" sukienkę, ułożyłam włoski, podzieliłam się perełkami i zrobiłam piękną dziewczynkę z rozczochranej, wakacyjnej Czarownicy.
 Tort wedle życzenia miał być maxi czekoladowy i jeszcze wczoraj wieczorem wylewałam w foremkach silikonowych czekoladki do ozdobienia tortu. Na szczęście w tym roku  nie napadły mnie przy pieczeniu słodkości osy.
 Życzenie było, profesjonalnie, bez zdradzania treści a dmuchania po trzykroć: dla mnie, dla Gabiego i dla nas obu jeszcze raz.
 Było też galaretkowo-owocowo-bito-śmietanowo-muffinkowo słodko plus ulubiony obiadek obojga Maluchów chociaż Gabi nie zjadł wiele bo;
a) nie będę jadł spaghetti jak patrzy na mnie tort;
b) nie będę jadł galaretki jak jest z bitą śmietaną i jak patrzy na mnie tort;
c) daj ten tort skoro już tak na mnie patrzy.


A po odpakowaniu wszystkich radości Maja śmiga na upragnionych Skylanders. Na pytanie co chciałby dostać w tym roku na urodziny jej  życzenie było klarowne i nieskomplikowane: Skylanders. I co jeszcze?
-Skylanders.
-Ok.

Na zdrowie komputerowcu w spódnicy. :)

sobota, 22 sierpnia 2015

Karawana opowiesci

Kliknijcie i napiszcie co myślicie. Kufer pełen Opowieści czeka na Was.

Z nowego bloga:

''Opowieści są wśród nas zawsze. Mama opowiada nam jak wydaliśmy na świat swój pierwszy krzyk, Tata opowiada nam jak obcięliśmy mu włosy nożyczkami kiedy spał. Dziadek z Babcia trzymają w zanadrzu opowieści mroczne, śmieszne,  już niezrozumiałe z racji upływu czasu ale zawsze pouczające.  Czytamy książki spragnieni... opowieści i opowiadamy innym co uważamy za warte opowiedzenia.
Ale ilu z nas tak naprawdę myśli o opowieściach jak o pozostałościach  po ludziach,  czasach, miejscach i relacjach międzyludzkich których już nie ma? Czy opowieści o tym co juz dla nas jest historią powinno odejść z nami i ostatecznie zniknąć w mrokach przeszłości?
O tym będzie ten blog. Ale nie ja będę go pisać a przynajmniej nie jako jedyny jego autor. Chcę żebyście Wy, źródło niewyczerpanych zasobów opowieści podzielili się z Czytelnikami tym co jak skarb trzyma Wasza pamięć.
Drobiazgi i historię wielkie. O ludziach i ich losach, opowieści  piękne i straszne, te nudne i te trudne do wyobrażenia.  Czego się baliście a czego nie, co was śmieszyło w szkole i drażniło w kamienicy w której mieszkaliście?
Wszystko.
Każda chętna do opowiedzenia nam czegoś przy ognisku osoba może wysłać mi wiadomość i zostanie dodana do twórców bloga z możliwością dodawania własnych postów.  Nie muszą być doskonałe,  literacko porywające, długość się nie liczy, podobnie jak imiona, miejsca jeśli chcecie pozostawić te fakty tajemnicy. Ważne żeby ocalić opowieści i pozwolić innym cieszyć się okruchami przeszłości. 
A komentarze zawsze mile widziane. Jak przystoi po zakończeniu każdej dobrej historii która kiedykolwiek słyszeliście.''

niedziela, 16 sierpnia 2015

Dwie szanse to zawsze więcej niż jedna

Nawet nie wiem jak znalazłam ta stronę.  Gdzieś klikając po sieci na telefonie znalazłam lik to polskiej szkoły internetowej Libratus która oferuje darmowe lekcje dla polskich dzieci mieszkających za granicą których rodzice mają ambicje wychować dwujęzyczne dzieci na europejskim poziomie. ;)

Zaaplikowalam na oba Maluchy, po kilku telefonach z sekretariatu, umówiłem się na Skype z panią pedagog która miała przeprowadzić z Mają wywiad i testy dzięki którym zostanie przydzielona do odpowiedniej klasy. Gabi jako wieków przedszkolak nie musi przechodzić żadnych testów. 

A więc po tym jak Mają zaliczyła juz rok przedszkola, Reception Year oraz 2 lata Primary School plus regularne douczanie przez Rodzicielkę w zakresie pięknego pisania, matematyki, czytania itp, trudno mi było ocenić Maj obiektywnie ponieważ nie wiem jak teraz uczy się dzieci w Polsce,  Maja chodzi do naprawdę wybitnej podstawówki i jako dziecko dwujęzyczne które zmaga się z nauką świata w dwóch językach na raz ma naprawdę duże osiągnięcia w porównaniu z angielskimi rówieśnikami. Ale jeżeli Alby może przez większość cześć czasy dostawać 2 punkty na 10 a Maya 8 na 10 ze spellingu ,  już zastanawiałam się czy przypadkiem nie jest tak że Maja uczy się "normalnie" a wydaje się tylko ze ma dobre osiągnięcia w porównaniu z dziećmi rodziców którzy uznają ze ważne ze dziecko się socjalizuje. Co wyniesie ze szkoły to już inna bajka.

Wiec tak trochę w głębi duszy nie doceniając Majowych osiągnięć,  kilka dni temu zadzwoniła do nas Pani na ocenę pedagoga i razem z Susłem od tego czasu chodzimy za Mają jak mrówki za cukierkiem i zlizujemy z niej chwałę i dumę. 

Bo nasza Maja, jak się okazało zaszokowała trochę Panią pedagog, która godzinny test z dzieckiem zaliczyła w niecałe 30 minut przy wtóre pienia jaka to niezwykłą mamy w domu dziewczynke.

Bo dziewczynka odpowiedziała na wszystkie pytania językowe,  logiczne, pamięciowe,  matematyczne i co tam tylko myśl pedagogiczna przewidziała i nie odpowiedziała tylko na pytanie jak się nazywa stolica Polski (tu rodzice biją się w piersi) oraz nie rozpoznał flagi Unii Europejskiej ale z podpowiedzią z mojej strony: "to flaga na której każdy kraj jest gwiazdką i wszystkie kraje są sobie równe " i juz Maja wiedziała która to flaga chociaż gwiazdki były na wszystkich. Z tą stolica to tez nic niezwykłego bo jak na razie dla Mai Polska to raczej mitycznya  kraina na końcu świata gdzie mieszkała mama i tata ale co więcej to trudno jej sobie wyobrazić. 

I tak wniosek końcowy jest taki ze prawdziwą przyjemnością było przeprowadzić test na dziecku które potrafiło odpowiedzieć na każde zadane pytanie, nie popełniło  żadnych  błędów  a nawet znało słowa których nie znały inne polskie dzieci testowane on-line. Pani się zaszokowała kiedy Maja zapamiętała z wierszyka co zgubiła Ola a w tym "berety mamy" których to beretów nie zapamiętało i nie znało jako słowa jeszcze żaden testowany maluch.

Jesteśmy w szoku. Wiemy ze jest mądrą i twórczą dziewusią  ale każdy rozsądny rodzic zdaje sobie sprawę z tego ze może nie być obiektywny i może żyć w blogiem nieświadomości braków u własnego dziecka.

Czujemy się jakbyśmy wrócili z najlepszej wywiadówki w historii.

Czekamy na odpowiedź z sekretariatu i po cichu zastanawiamy się co by było gdyby Gabi tez musiał przejść taki test- to byłby dopiero szok bo Gabi jest "za mądry" pod każdym względem - językowym, intelektualnym, społecznym i podczas kiedy Maja jest niewinna jak zakonnica na nieszporach to Gabi jest szczwanym lisek który kiedyś nas sprzeda za czapkę sliwek.

Będą z nich ludzie

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Dzień Pierwszy czyli kręcimy sie dalej

Już

Minął pierwszy dzień w pracy. Czuję się jakbym zaczynała od nowa. Nowa maska, nowa postawa, muszę radzić sobie sama, nikogo nie poproszę o pomoc, z nikim nie będę rozmawiać o dzieciach, życiu, zakupach, nie będę wymieniać żadnych opinii.

Weszłam i od drzwi na mój widok ucieszyła się tylko jedna osoba. Hipiska. Chwilę potem poszła do domu i zostałam w biurze z grupą ludzi, którzy pomijając kilkanaście zdań związanych z pracą nie wypowiedzieli do mnie ani jedna słowa. Kiedy względem jednym kompletnie mnie to nie zdziwiło, w przypadku innych osób- nie sądziłam (znowu), że okażą się tacy. Szara Eminencja- zawsze po mojej stronie, sama kazała mi pisać skargę- nawet nie spojrzała na mnie.

Tymczasem poszłam na obiecaną pogadankę z Menadżerem i zeszła nam przeszło godzina. Opowiedziałam mu o wszystkim, o rzeczach od których opadła mu szczęka, szczerze, rzeczowo, logicznie. O wszystkim- o tym jak ginęły recepty, jak ktoś podpisał receptę za lekarza, o tym jak tworzą sobie zasady dla siebie pasujące tu i teraz do danej sytuacji ale nie obowiązujące na drugi dzień, o braku konsekwencji w upominaniu jednych i robieniu tego samego za zakrętem. Siedział, słuchał. Przyznał się że to jego wina, że zaniedbał kwestie personalne wiele lat temu i teraz zbieramy tego plony. O Sekretarce też rozmawialiśmy- jej sprawa będzie miała dalszy ciąg po powrocie DrKości z wakacji. Mam bezterminową dyspensę do jego biura mimo tego, że pozostaje w Przychodni tylko w roli menadżera od interesów a kwestie personalne przekazuje nowo nabytej pani, która od sześciu dni operuje jako menadżer personalny. Była personalną w więzieniu. Podobno ma jajniki do takich hardkorowych miejsc. Ale mam przychodzić do niego jeśli atmosfera da się kroić nożem i jeść widelcem. Jeśli moje spostrzegawcze oczy dojrzą coś co będzie podejrzane. Nie powiedział tego wprost ale na polskie tłumacząc chyba miał na myśli donoszenie. W granicach sumienia.

A dla nowo nabytej pani muszę znaleźć nick bo widziałam ją tylko przelotem i nic nie rzuciło mi się w oczy.

I tak przeżyłam pierwszy dzień. Chociaż spodziewam się, że będzie gorzej. Ludzie się oswoją z faktem, że jakimś cudem żyję i dalej pływam w kałuży i w ciągu kilku dni będzie mniej miło niz dzisiaj. Ponieważ moja obecność na FaceBooku jest zawsze intensywna bo mam mnóstwo znajomych w Polsce i w UK z którymi nie widuję się od lat a z którymi nadal utrzymuję kontakty, zrobiłam dzisiaj małe przepierki i WSZYSTKICH którzy  nie są rodziną lub naprawdę sprawdzonymi przez lata znajomymi wypierdzieliłam do opcji Dalsi Znajomi i nie zobaczą nie tylko nic nowego na moim profilu o ile tego nie opublikuję jako Publiczne ale jeszcze kliknęłam w guzik Apokalipsy i wszystkie moje posty z ostatnich 10 lat stały się teraz niepubliczne dla każdego kto nie znajduje się w najbliższym kręgu. W ten sposób, nie musiałam nikogo z listy Przychodni usuwać ale o mnie już nie poczytają. W sumie wykopsałam 35 osób które przypominają raczej martwe dusze niż żyjących ludzi.

Wśród najbliższych osób jest tylko jedna osoba, której nigdy nie poznałam osobiście a którą poznałam dzięki szydełkowaniu. W sumie, na 150 znanych mi osób mam może 5 które żyją tylko w sieci... ale o tym kiedy indziej. O tym i jak łatwo dać się sprzedać za czapkę śliwek. :)



sobota, 8 sierpnia 2015

Wakacje

Dla Zdezorientowanych powiem że do pracy jeszcze nie wróciłam bo właśnie dobiega końca drugi tydzień mojego planowanego urlopu .

Pisze do Was znad basenu w parku Królowej Wiktorii w Leamington Spa, gdzie Gabi biega z Susłem po drabinkach a Maja udaje fokę przybrzeżną. Słonko przyświeca, ja w czarnych legginsach, jest ultra parząco.

Ktoś wpadł ana genialny pomysł wykopania w parku dziury w ziemi, wypełnienia jej betonem, wymalowania na niebiesko i nalania cholorowanej wody na głębokość pół łydki  i 3/4 cala. Spryskiwacze na wrocławskim rynku się umywa w gorący dzień.  W każdym razie dla Mai bo siedzi w wodzie od 3 godzin i tyle jej do szczęścia potrzeba jak widać.  Gabi jest bardziej stworzonkiem lądowym bo szybko ma dość chlupotania w gaciorkach i wybiera plac zabaw. Gdybym miała na ciele tak mało tłuszczyku co Gabi, cały rok chodziłabym w dzierganym z wełny płaszczu do kostek. 

Miesiąc spędzony w domu, w samym środku wakacji to jednak chciał  nie chciał rewelacyjny pomysł. Polecam się zawiesić w pracy każdemu kto ma ochotę na pełne 4 tygodnie leżenia pepkiem do nieba. (Juz się widzę 3 tygodnie temu jak to mówię tak beztrosko.....). 

Ale byliśmy w tym czasie na poszukiwaniu skarbów z wykrywaczem metali, zgubilismy się na godzinę w najbardziej dziewiczym lesie jaki kiedykolwiek widziałam,  zrobiłam dwa słoiki dżemu z dzikich czerwonych porzeczek, wyszydelkowalam kocyk na zamówienie,  byliśmy w Thomas Land no i teraz dwa dni z rzędu w Leamington Spa. Po drodze zdechła nam jedna ze świnek morskich- Chrupek i była żałoba w domu. 

 W poniedziałek do Przychodni. Przywdziewam teflonowe kamizelkę kuloodporna pod letnia koszulkę,  tak na wszelki wypadek ale na mordę uśmiech od ucha do ucha. Taki MonaLisowy albo kota z Chesire. Który tam bardziej tajemniczy....

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Zasłużony ciąg dalszy dla mnie i dla Was

Oj już nie tak długo Jackwar. :)

***
W poniedziałek jak gdyby nigdy nic, po 18: oo poszłam zamykać budynek i zatrzymałam się żeby poukładać książki w charytatywnej biblioteczce kiedy znikąd pojawiła się Rachela i dr kość który poprosił mnie do swojego pokoju , kazał zasiąść na zydelku i w obecności świadka -Racheli , oznajmił mi że dowiedział się od Managera jakie to ja rzeczy posiadam na swoim google dysku.
Szok- to mało powiedziane. Niniejszym stwierdził, że nie może mnie mieć w budynku pod takimi oskarżeniami i mam płatny czas na to, żeby przygotować obronę i zaczekać na Menadżera który wróci z urlopu i poprowadzi dochodzenie.

... I pojechałam do domu nie wiedząc czy jeszcze kiedykolwiek usiądę za swoim biurkiem. Nie muszę dodawać, że nadplanowe wakacje, płatne czy nie nie kwalifikowały sie do przyjemności pomimo lipca i pogody. Zdałam sobie sprawę, że nie minie tylko tydzień do poworotu Martina ale znając ich tempo w załatwianiu wszystkieego co ważne, minie co najmniej następny tydzień. Katorgi, oczekiwania, zastanawiania się czy już szukac sobie nowej pracy, czy oszczędzać na papierze toaletowym, czy nie martwić się o nic i czekać aż sprawa wyjaśni się sama lub pomocą moją i Kate.

Żeby nie przegapić żadnej okazji i nie stracić szansy do obrony na drugi dzień zadzwoniłam do Kate i bezczelnie nagrałam całą rozmowę na komórkę żeby w sytuacji w której chciałby się wycofać z wiedzy o wszytksim, będę miała dowód. Oczywiście, akurat Kate to raczej dobra dusza więc nagrałam 20 minut ogólnego "WHAAATT??" i kompletnego zaskoczenia wymieszanego z oburzeniem, niedowierzaniem i co najważniejsze- potwierdzeniem co i jak się wydarzyło. Nagranie trzymam jak skarb.

Minęły dosłownie 2 tygodnie. Nie jadłam, nie piłam, nie spałam zbyt dużo a nawet jeśli to budziłam się z poczuciem winy, że ja tu śpię a tu ważą się losy Wszechświata. 2 tygodnie. Po drodze postarałam się poinformować o wszystkim Szyjkę, która już pół roku temu zalecała mi poszukać prawnej opieki. Kazała mi znaleźć prawnika 'no win- no fee' ale zgadnijcie co kilka firm prawniczych obiecujących góry myśli o Polakach wołających o pomoc? Niewiele. nawet nie wystarczająco, żeby oddzwonić po trzykrotnym dzwonieniu i zapewnieniach, że zaraz, dosłownie zaraz ktoś do mnie zadzwoni. 

W końcu, zaowocowały moje wielomiesięczne przepychanki z Systemem w imieniu moich polskich matek w tarapatach. Znalazłam na FaceBooku wpis jakiegoś poturbowanego Polaka z Miasteczka szukającego pomocy prawnej i przeczytałam, że jest ktoś o imieniu Max, kto pomaga jak ja- jak umie i dla zasady. Pisma prawne 5 funtów a sztukę, porady za darmo itp. Jedna z lokalnych polskich mam, której pomagam przepchnąć dziecko przez skazę białkową zadzwoniła do niego, poleciła, opowiedziała jak jej pomagam od wielu miesięcy i bez słowa zgodził sie mi pomóc i reprezentować mnie na nadchodzących spotkaniu. 

W piątek 24, pojechałam do niego do Miasteczka i nie tylko okazało się, ze jest młody jak karotka na wiosnę i to jeszcze do złudzenia przypomina mojego dobrego kolegę z Liceum- Prezesa! Taki sam gajerek, spodenki w kolorze biszkopta, krawacik, postura misia Paddingtona. No szał. Miałam wrażenie, że cofnęłam się 20 lat wstecz. (To juz 20 lat? Jezu). Opowiedziałam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, włącznie z ogólną sytuacją bullyingową. Przyniosłam wydruki tego co jest na paluszku pamięci, kopię przepisów zatrudnienia itp. Powiedział co mam mówić, jak mam reagować, że ja tylko wykonywałam swoje obowiązki itp. Czułam sie jak przygotowywana do zeznawania w sądzie.

Przy okazji, u Maxa, jeden z pokoi przystosował do przyjmowania klientów, na ścianie dyplom szkoły prawniczej w imieniu Jej Wyskości Elki, jakieś polskie dyplomy i za biurkiem- dziecko. Z notatnikiem, teczką i Parkerem w ręku.

W końcu, pojechaliśmy na 14:00 do Przychodni spotkać sie z Manadżerem i DrKością. Wiedziałam, że pacjenci zjawią się dopiero o 15:00 więc mielismy godzinę na wyjasnienie wszystkiego od A do Z.

Czekając w poczekalni, na krzesełkach, żadna z osób z Recepcji mnie "nie poznała". Nawet kiedy podeszłam do okienka, żeby poprosic Skanerkę, żeby dała Kości znać że juz jesteśmy, odpowiedziała:
-Ok.

Weszliśmy i zadziwiająco jak na zaistniałe okoliczności- Menadżer zacząć spytać dowcipem sytuacyjnym, Usciki rąk z Maxem, uśmiechy- prawie jakbyśmy przynieśli im czek na milion dolców ale nadal nie byli pewni czy go dostaną do reki. kompletnie się zdezorientowałam.

Zaczęłam od obszernego opowiedzenia DrKości o wszystkim od samego początki, czyli od momentu kiedy poprosiłam Menadżera o materiały treningowe. Niczemu nie zaprzeczył, chociaż spodziewałam się, że może, bo czemu by nie? Grzebał po moim dysku, mógł w każdej chwili zajrzeć do mojej poczty mailowej.... juz myślałam, że nie ma żadnych zasad. 

W końcu złapałam oddech. Dr Kość zapytał skąd dokumenty dotyczące pracowników i pacjentów znalazły się wśród dokumentów treningowych na co ja odpowiedziała, że w wyniku kopiowania folderów zawierających "potencjalnie interesujące nas pliki" bez zdawania sobie sprawy, że wśród nich znajdują się poufne informacje. Spojrzeli na siebie. 

Zajęło to jakieś 30 minut, Max kilka razy podsumował co najważniejsze, dodał od siebie kilka kwestii o kórych jest mowa w instrukcji dotyczącej używania komputerów w budynku.

W końcu DrKostka, opowiadając coś o obawie, że takie informacje mogą np wyciec do Daily Mail musi się zastanowić, ze rozmawiał z prawnikami, blah blah blah... miałam wrażenie, że stara się za wszelką cenę uniknąć ewentualnych konsekwencji, kórym musiałby stawić czoła gdyby musiał się kiedyś z tego tłumaczyć. Ale moje pytanie zadawane sobie w głowie brzmiało- JAKICH KONSEKWENCJI? Pokazali mi na wydruku listę tych dokumentów pośród których były listy do pracowników informujące ich o tym ile dni urlopowych (to będzie ważne) mają jeszcze do wykorzystania i do pacjentów w sprawie zmiany nazw przypisywanych leków. 

Na sam koniec Dr Kość zapytam mnie czy chciałbym coś jeszcze dodać i właściwie od tego trzeba było zacząć bo uznałam do za dobry moment, żeby im opowiedzieć o okolicznościach prowadzących do całego tego ambarasu- o tym jak starałam się jak najszybciej nauczyć się wszystkiego tak, żeby Ona nie mogła mnie na niczym zagiąć i mieć powody do pastwienia się po mnie, że po tym jak DrKość spytał mnie czy chce stanowisko, stwierdził, ze jest pewien, ze nauczę się wszystkiego w mig i "będę nawet lepsza niż Kate a już na pewno będzie mi to zajmować mniej czasu niż jej". Że wszyscy spodziewają się cudów od samego początku nic z siebie nie dając, że moje szkolenie trwało 1 dzień i na drugi Hipiska kazał mi odebrać pierwszy telefon, kiedy nie miałam pojęcia co to jest INR, pathlab, admission avoidance, cath, 2week way, CD item,.... wszystko to przyszło z czasem i nie dlatego, że ktokolwiek miał chęć wyjaśnić sensownie o co chodzi ale dlatego, że sama, na własnych błędach okupionych krwią i łzą nauczyłam się wszystkiego co powinno być zapewnione w ramach szkolenia nowego pracownika przynajmniej dlatego, że chodzi o zdrowie i zycie ludzi. A na czubku tego wulkanu siedziała Ona czyhając na każdy, nawet najmniejszy błąd tylko po to, żeby rzucić we mnie ulotką informacyjną.
-Ale my nic o tym nie wiemy?
-Wiecie.
-Ale ja rozmawiałem z Oną-odpowiedział Kość
-I nic się nie zmieniło.
-To dlaczego ja nic o tym nie wiem?- spytał Menadżer.

/TY SOBIE ROBISZ ZE MNIE JAJA CZŁOWIEKU???/

-Wiesz czemu? Szczerze?
-Tak.
-Bo napisałam skargę 10 miesięcy temu i nigdy do tego nie wróciłeś! I nic się nie zmieniło, pomijając fakt, że Ona wie już, że nie warto na mnie szczekać w twarz, więc robi to tak, żeby nic nie można było jej zarzucić. Moim domyślnym imieniem nie jest Kokain tylko Ktoś. Ktoś jest odpowiedzialny za wszystko. Nawet jeśli ja tego palcem nie tknęłam, tez odpowiedzialny jest Ktoś. Nie ma złotego środka, wszystko jest nie tak, nawet jak następnym razem zrobię jak sobie życzy, tez będzie źle! To jest sytuacja nie do zniesienia i na wypadek gdybym już zdążyła się do tego przyzwyczaić, od czasu kiedy dostałam ten awans jest jeszcze gorzej! Ludzie chcą, żebym sie rozdwoiła- mam robić robotę Kate, jednocześnie być w recepcji i pomagać im siedzieć za biurkami i nagle nic nie robić. mam odbierac im telefony, załatwiać sprawy w dni kiedy nie wiem co się dzieje w Recepcji i mają pretensję, że siedzę i czytam materiały treningowe. Dlatego brałam je do domu bo ciężar spojrzeń stawał się nie do wytrzymania. Bo jak w końcu ktoś mnie zapytał: "Jak sądzisz, ile czasu zajmie ci zanim się wszystkiego nauczysz?" uznałam, że mam dość i gdyby nie Julka, poszłabym do was w drugi tydzień i kazała schować tą robotę w anus. 
-Kto tak powiedział??
-SEKRETARKA!
Obaj znowu wymienili spojrzenia, tym razem na zastanawiająco długo.
-A co ona na Boga Wszechmogącego i Wszystkich Świętych ma do tego?
-Nic, ale zawsze można się wmieszać. Broni panikary bo Panikara pracuje mniej i na to wszystko, naciskana przez Sekretarkę, starałam się za dwie, robiłam jej skróty, ściągi, wyciągi i dawałam do przeczytania. Nawet nie miała czasu na nie spojrzeć! A kiedy przyszło do jej dni w tylnym biurze, zamknęły za sobą drzwi i w trójkę gadali o pierdołach! A mi wciskały jak to nie fair, że ja mam czas się uczyć a ona biedna nie.
-Ale co SEKRETARKA ma do tego jak ty i Panikara układacie sobie nowe stanowisko?
-Co ma? Wszystko! Że szuflada nie zamknięta, że nie odłożyłam taśmy klejącej na miejsce podczas gdy nadal z niej korzystam, że nie mam papieru w drukarce. Już nawet pisze ręcznie naklejki na koperty bo nawet nie chcę się zbliżać do drukowania kopert! Obwrzeszczała mnie że robię coś czego Panikara jeszcze nie umie! Tak się nie da żyć!

Zapadła cisza. W powietrzu czułam że wszelkie burzowe chmury rozwiały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kość sięgnął po chusteczkę a potem jeszcze po całe pudełko. Ja siedziałam, chlipałam, smarkałam a oni milczeli.

-.....Sekretarka.... to całkiem inna bajka i ...- obaj zaczęli kiwac głowami, popatrując na siebie ukradkiem- .... będzie w tej kwesti..... to całkiem inna bajka, tak.

-Chcę usłyszeć WSZYSTKO o tym o czym nam dzisiaj opowiedziałaś.... tak, w sumie myślę, że kwestie tego co tu dzisiaj omówilismy mozna uznać za bład w sztuce.- Manadżer spojrzał na Kość.
-Tak. Błąd w sztuce- zgodził się Kość- choć oczywiście ja sie muszę z tym wszystkim przespać... Menadżer przekaże ci jutro odpowiedź i co dalej z dochodzeniem. 

Wstaliśmy. Z oczu leciała mi jakaś woda. Z nosa też tylko gęsta.
-Chcesz wyjść przez okno?- spytał Kość.
-Co?
-Możesz wyjść przez okno. Miałem raz pacjenta co mi się tu rozkleił i nie chciał wyjść głównymi drzwiami, żeby go ludzie z Wioski nie przyuważyli. 
Spojrzałam na okno.
-Dzielna jestem. Przez okno nie wyjdę. 
-Weź się ogarnij i ten tego, do jutra.
Pożegnali się z Maxem, Kość skomplementował gajerek, szczerze się ześlinił na krój i dopasowanie i poszliśmy. Na koniec Menadżer puścił mi oko.

kamień z serca ale na nogę. Znowu nie spałam ale tej nocy naszło mnie Olśnienie. Juz zrozumiałam skąd całe to zamieszanie i przereagowanie które porwało mnie na skraj przepaści:

ONI MYSLELI, ŻE JA SZPIEGOWAŁAM DLA SEKRETARKI I TO JA ZAUWAZYLAM NIEŚCISŁOŚCI ZWIĄZANE Z NALICZANIEM URLOPÓW I TO JA DOSTARCZYŁAM DOWODÓW SEKRETARCE, KTÓRA WZIĘŁA SPRAWĘ DO ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH SKĄD W KOŃCU SPRAWA ZNAJDZIE SIĘ W SĄDZIE!!!

Kiedy powiedziałam jak mnie traktuje Sekretarka oczywiste  stało się, że nie mogłyśmy sobie radośnie spiskować i robić na nich teczki.

Dlatego Kość powiedział Kate, że Sekretarka spotka sprawiedliwość o którą tak prosi!

Na drugi dzień rano zadzwonił Menadżer i miękkim spokojnym głosem spytał jak spałam. Odpowiedziałam, że wcale na co on stwierdził, ze niepotrzebnie bo mogę wrócić do pracy w poniedziałek po moim urlopie jak niby nigdy nic i sprawa jest zamknięta. Bez konsekwencji. Natomiast zaraz po powrocie z moich planowanych dwutygodniowych wakacji, mam przyjść do niego i opowiedzieć WSZYSTKO co się działo od czasu kiedy sądzili, ze moja skarga została rozwiązana.  

I skąd ja wzięłam tego kolesia? To skarb polskiego narodu nie tylko ze względu na gajerek ale na poziom angielskiego, na wiedzę i jak takie dziecko może prowadzić biuro porad prawnych? I że razem moglibyśmy przepchnąć w Parlamencie ustawę o przeniesieniu Anglii na kontynent. I ogólnie wow. 

/wow Bob wow/

A teraz jestem trzeci tydzień na urlopie, plus jeszcze jeden startując od dzisiaj. W sumie cztery tygodnie odpoczynku od całego tego chłamu. Spytałam go co wie załoga ale stwierdził, że nie wie nic. Wie oczywiście Rachela, Panikara, Kate a więc i Sekretarka i cała reszta bo tam się nic nie uchowa. Zadałam na głos pytanie jak mam wrócić do pracy po całym tym czasie skoro wszyscy pewnie sądzą że jestem winna całego Zła tego świata? Kazał mi wrócić jak gdyby nigdy nic, z podniesiona głową do pracy w którą wkładam serce i własny czas. Reszta sama się rozwiąże. 

I to tyle. Diabelski Młyn. 

Przez cały ten czas ani jedna osoba nie napisała do mnie a chadzaliśmy razem do pubu, w ostatni dzień zawiozłam Panikarze tort urodzinowy i kartkę od Zespołu.... nic. Jedna z Pielęgniarek, która zaprosiła mnie wcześniej na pożegnalne party które miało odbyć się w czasie tych dwóch feralnych tygodni- na moje przeprosiny że niestety nie będę mogła się z nia pożegnać odpisała tylko;
-Ok, xxx

Usuwam wszystkich z FaceBooka. Co do sztuki. Będę wchodzić do budynku, robić swoje tylko do poziomu wymaganego i żadnego śpiewania w pierwszym rzędzie. Wychodzić do domu jak każdy ale z figa w kieszeni. A w ciagu dnia (z resztą nic nowego) nie będę nawijać o pierdułkach z nikim. Z nikim. O niczym. 

na pohybel s******!