poniedziałek, 10 marca 2014
NFZ vs NHS
poniedziałek, 3 lutego 2014
Minutka o zaangażowaniu w wykonywaną prace.
Żeby dobrze przekazać Wam niesamowitosc miejsca w ktorym pracuję opowiem po krotce, ze w zeszły piątek odebralam telefon od ekipy ambulansu. Poinformowali, ze zmarla wlasnie jedna z pacjentek przychodni.
Do konca dnia kilka z babeczek za biurek siedzialo razem w kantynce i plakalo wspolnie (doslowie, lzami) i wspominalo jaka fantastyczna staruszka byla BB.
Nikt im nie przerywal.
środa, 29 stycznia 2014
Próba, uwaga, 123, próba...
Paul Walker
PS. No dobra, PAUL WALKER (massive sniff)
:)
wtorek, 28 stycznia 2014
Po raz pierwszy w życiu
I mój Kubeczek, który dostała w prezencie od Sąsiadki. "A Gratitude Stone" czyli coś co przypomina mi jak bardzo warto czekać na swoją szansę, za każdym razem kiedy biorę go do ręki. :)
sobota, 25 stycznia 2014
Ooooh yes, baby!
Najlepsze wiesci od dobrych kilku lat w drodze. W poniedzialek rano, o ile moja Samotna Zawracajaca nie wpadnie na poranne zalatwianie jej spraw, napisze JAK DOBRZE MI W MOJEJ NOWEJ PRACY!!!!!!!!
Teraz czas na Reddsa i poppadumsy do chrupania w czasie kiedy itv2 daje "Perfect Storm"
:-D
sobota, 18 stycznia 2014
BUAHAHHAHHHHahhhhhhhhHHAAAAAAAaaaa..........!!!!
W tym roku na Halloween Dzieciusie i Kokainka poszli w tany pełną parą. Uwielbiam Halloween i chciałbym, żeby więcej ludzi miało chęc do zabawy, pomimo to, że w UK Halloween jest okazją bardzo popularną. Jednak z roku na rok widzę w naszej wiosce tendencję spadkową jeśli chodzi o zainteresowanie całą akcją. Nie wiem dlaczego- dzieci dorastają, słodyczne drożeją? Osobiście uważam, że wystawienie plastikowej dyni na parapet, żeby zasygnalizować, że wolno popukać po cukierka jest jak dawanie mężowi znać, że ma się ochotę na ocieranki poprzez położenie w łazience szczoteczki na półce zamiast wsadzić ja do kubeczka. Ale cóż. Nadal pozostaje kilka domów , które co roku straszą na maksa i to lubię. Chętnych do pukania po psikusa albo cukierka jest nadal tyle samo więc zabawa trwa.
Nastrój Halloween jakoś wyjątkowo mnie wciąga i mozna porównać go tylko do nastroju przed Świętami, z tą tylko różnicą, że nie czuję na karku zimnego oddechy Świętego Mikołaja i podejrzewam, że Szary Ludek kłebi się wszędzie wokół w oczekiwaniu na tą jedną noc, żeby pokazać na gdzie śpi licho. Pogańskie dreszcze biegną po plecach, krew się ścina, mięso oddziela od kości. Brrrr....:D
Ale tego się Dzieciusiom nie mówi. :)

W tym czasie upiekłam i ozdobiłam lukrem kosciotrupki i pajonki róznych maści i gatunków, upiekłam Pumpkin Pie i napchaliśmy się słodyczami jak myszy w spiżarni. O obiedzie nie było oczywiście mowy. Wiaderka czekały już przy drzwiach, w salonie robiło się mroczno, wszędzie rozstawiłam dziesiątki świeczek, lamp naftowych, przez otwarte okno w salonie sączyły się diableskie pochrząkiwania i potępieńcze jęki.
Front domu ozdobiłam jak się tylko dało i byłam bardzo zadowolona z efektu końcowego.
Za resztę niech poświadczą zdjęcia. :)
Ja planowałam lekko się podmalować ale kiedy tylko wzięłam gąbkę w rękę, od razu porwał mnie wir charakteryzacji i skończyłam jako Pani Profesor z Hogwartu. W długiej pelerynie, z latarnią naftową w ręku, pozbierałam trochę achów i chów wśród otwierających drzwi bo zwykle rodzice chodząch po domach dzieci straszą brakiem jakiegokolwiek kostiumu.
Majusie została Nietoperzastą Czarwnicą w pełnym rynsztunku, czyli w pelerynie, z czapą, miotłą z gałęzi i kociołkiem do zbierania cukierasów.


W sumie uzbieraliśmy dwa pełne wiadra słodyczy, w tym samym czasie Susełek otwierał drzwi naszego domu i rozdawał słodyczne z naszego wiaderka. Sowy huczały, krzyki krzyczały, drzwi skrzypiały i było super.
A wieczorem obejrzałam "The Nightmare Before Christmas" bo nie ma lepszego filmu na noc duchów, póki Dzieciusie nie urosną i nie będą chciały oglądać ze mną "Poltergeista" w ten uroczy, jesienny wieczór.
3 miesiące spóźniona z relacją
Czarownica Kokain
czwartek, 16 stycznia 2014
Gabi na nowej drodze życia
I rzeczywiście- wstał rano jak żołnierz, zaprowadził się na miejsce, zanim zdjęłam mu kurteczkę, już kobyła u płota szukała pociągów. Ale zobaczył piaskownicę stojącą pośrodku sali i nawet nie musiałam mu nic więcej tłumaczyć. Chciałam zaprowadzić do "pibelka" ale na widok czarnej deski klozetowej stwierdził, że siusiu nie będzie tu robił i pobiegł do piasku.
-Mogę iść?
-Uhm.
-Dasz sobie radę, prawda?
-Uhm.
-Przyjdę po ciebie niedługo, dobrze?
-Uhm.
-Papa?
-Pa Mamo. Tu jest piasek.
I poszłam. Przy wyjsciu uronił małą łezkę ze szczęścia ale na tym koniec. Przebrany od stóp do głów w suche ubrania, z reklamówką mokrych łachów wymieszanych z wodą, siuśkami i piaskiem. Późnym wieczorem domagał się pójścia do przedszkola TERAZ i nie bardzo pomogły tłumaczenia, że wieczorem przedszkole jest zamknięte i dzieci są już w łóżeczkach- TERAZ i koniec.
Dziś rano wpadł w szufladę z Tomkami i znowu usłyszałam:
-Uhm. Papa.
Pani powiedziała, że całe 2,5h spędził w szufladzie i kompletnie nic innego go nie obchodziło. Norma. I wrócił w suchych spodenkach.
środa, 15 stycznia 2014
Jak na razie KOCHAM 2014 i oby tak dalej a w grudniu założę bazę na Księżycu
Na ściane obok okienka było wywieszone, że szukają kandydatów na stanowisko Recepcjonistki porannej, środkowej i wieczornej z czego dwa stanowiska na stałe a jedno na czas urlopu macierzyńskiego. Wziełam aplikację, co mi tam. W tym czasie pracowałam nadal w SS ale już zbierałam się do wypowiedzenia więc okazja spadła jak z nieba. Złożyłam aplikację na następny dzień, w ostatni możliwy i czekałam na odpowiedź. Pisali, że etaty miałyby rozpocząć się już 1 grudnia więc pozostały niecałe dwa tygodnie.
Nigdy się nie odezwali. Minęły Święta, odeszłam z pubu, wkurwiłam się na Hindusa, zostałam z figą w kieszeni, minął Nowy Rok, zabieg....
Nadal z kapciem w gębie, zwlokłam się we wtorek, na drugi dzień po zabiegu z sypialni na sofę na dole i odpłynęłam z miską lodów na śniadanie. Koło południa, z dziury w drzwiach żygnęło pocztą jak z worka Świętego Mikołaja. Przeszukałam listy w poszukiwaniu tych które nie mówią o niezapłaconych rachunkach za grudzień- koperta ze znaczkiem, zaadresowana odręcznie...
MATKO!! Chcą mnie na rozmowę kwalifikacujną! KIEDY??
MATKO---- GODZINĘ TEMU!!!!
Dzwonię do Przychodni. Oddzwonią. Siedzę i gryzę pazury po łokcie. Oddzwania telefon. Manager Przychodni z chęcią zobaczy się ze mną jutro.
Założyłam co tam miałam na siebie, wklepałam we włosy jakąś chemię i pojechałam autobusem do wsi obok, uważnie licząc przystanki, żeby w takim momencie nie zjechać do Daventry, jak sobie już kiedyś uczyniłam. Udało się nie przegapić przystanku. Przychodnia stoi 30 sekund od ronda, weszłam, zaanonsowałam się itd. Przywitał mnie Manager i poszliśmy na interview.
Zeszło nam 1,5h. To druga taka rozmowa kwalifikacyjna w moim życiu kiedy nie wiadomo było komu jest milej. Przestudiował historię mojego życia, wypytał o wszystko, pasje, zainteresowania, plany, ambicje, dzieci, emigracje, marzenia, troski.... Pojechałąm po bandzie i byłam szczera do bólu w każdym calu, nawet wtedy kiedy spytał mnie o plany życiowe a ja odpowiedziałam, że pod kopułką są dwie Kokainki- jedna chce robić coś wielkiego, odpowiedzialnego, mieć wpływ na jakość życia innych, pomagać swoją pracą nie pakując reklamówki ale robiąc coś co jest dla nich ważne. To może być bycie nauczycielem, pielęgniarką, położną, nawet kelnerką- ale żeby to gdzieś prowadziło. Żeby efekt pracy nie rozmywał się w niebycie 10 minut potem. W tej samej głowie jest też druga Kokainka- emigrantka, która zderzyła się z murem ze szklanych cegieł i jest przekonana o tym, że nic już jej w życiu nie czeka- ot jakaś mało ważna praca, którą może wykonywać małpa i żadnych perspektyw na nauczenie się więcej czy zarabianie więcej.
Zamyślił się. Zaraz potem zaproponował mi stanowisko recepcjonistki w przychodni ale wysunął z teczki inny papier i zaczął obracać w palcach złoty pieniądz. Stwierdził, że nadaję się na to stanowisko idealnie, ze swoją postawą, chęcią do pracy i innymi walorami łacznie z dwoma językami ale widzi wyraźnie, że odpowiadam wymaganiom na stanowisko, które czeka na stworzenie. Stanowisko czeka na kandydata idealnego i nie będzie ogłaszane ponieważ do tego nie bierze się ludzi z naboru...
"Czy zechciałabym rozważyć możliwość, żeby po tym jak nauczę się wszystkoego o Przychdni zrobić mu zaszczyt i zostać Medial Surgery Deputy Manager?"
???
??
?
Zastępcą managera przychodni lekarskiej???
Jezusie Nazareński- zesłałeś mi ANioła z harfa i pytasz jeszcze czy mi się podoba piosneczka??
I na tym stanęło. Dostałam etat Pn-Pt 13:00-18:30 na recepcji a w domyśle mam się uczyć na jego deputy i przejąć część obowiązków bo po 13 latach zarządzania przychodnią czas na duże zmiany i rozwój i brak drugiej głowy do myślenia. Chcą się rozbudować do nowego kompleksu, przyjąć więcej lekarzy GP i świadczyć więcej usług po które trzeba jeździć do szpitali w większych miastach.
I będę miała swoje biurko. I kubek własny. I już nie będzie musiała (pierwszy raz w życiu) nosić mundurka. I będę miała dużo pieniążków. I Matko Boska, wrócimy do pionu. Na parę miesięcy zostawię sobie TESCO, żeby z tych pieniędzy pospłacać kredyty i długi, potem rzucę w cholerę skaner i reklamówki i w końcu zaczniemy żyć jak ludzie. Może nawet będzie nas stać pojechać na wakacje? Nawet nie do Tunezji- tydzień nad morzem w zupełności wystarczy. 21 urlopu plus wszystkie Bank Holidays, pakiet ubezpieczeń, fundusz emerytalny.... Na wynagrodzeniu Deputy to nawet i 20.000 rocznie. a nie 5.000.
Jestem w niebie. Wczoraj oddzwonił z potwierdzeniem godzin i zaczynam w poniedziałek.
-Proszę otworzyć paszczękę i mocno się trzymać.
Przyszedł czas na mój "dentystyczny nemezis". 6 stycznia stawiłam się o 8:00 rano w Northampton General Hospital i ... Pan nie znalazł mnie na swojej liście. Okazało się, że kiedy przed Świętami zmieniałm termin zabiegu, razem z datą zmienił się również szpital! Na szczęście Pan wykręcił od razu do szpitala w Daventry i znalazłam się na ich liście. Na szczęście miasta i miasteczka upakowane są na Zielonej Wyspie tak gęsto, że szybciej dostaliśmy się do Daventry niż gdybym miała bujać się tramwajem zs Śródmieścia do Rynku we Wrocławiu.
W recepcji powitała nas Pani, uprzedzona o naszym spóźnieniu i kazali zostawić Susła za drzwiami. I zostałam sama. Sala taka sama jak te na Oddziale Położniczym, małe krzesełko, aparat do mierzenia ciśnienia i ruchomy stolik na dokumenty. Za kotarami obok pacjentka spowiadała się ze swoich alergii, inna szurała kapciami, jakich starszy Pan przejmował kontrolę nad sytuacją. Z pielęgniarką. :)
Przyszła młoda Azjatka w kitlu, kazała złożyć podpis pod cyrografem, który głosił ile zniszczeń mają zaprowadzić w mojej buzi, jakie zagrożenia wiążą się z narkozą i że jak coś to oni nic. :) Podpisałam. Przyszła pielęgniarka w różowym fartuszku, z gęstą koafiurą i przemiłą aparycją, zmierzyła mi ciśnienie, natlenienie paluszka wskazującego, przyniosła dwie szpitalne koszule- "Jedna na przód a druga dla ochrony czci". Założyłam, upchałam ubrania w torbie i zaczęłam wyłamywać palce. Przyszedł anestezjolog, upewnił się, że podpisałam cyrograf, obiecał, że nic czuć nie będę i obudzę się na pewno. Zażartowałam, że jak zobaczę białe światło to obiecuję nie iść w jego stronę. Śmiech anestezjologa słychać było jeszcze z korytarza.
Różowa pielęgniarka zaprowadziła mnie w miękkie fotele na wprost telewizora, jakby oglądanie ruchomych obrazków miało stanowić jakąś formę terapii antystresowej. Program o szabrowaniu własnych poddaszy w poszukiwaniu antyków na sprzedaż mnie nie rozluźnił. W magazynie Gandalf Szary opowiadał o swojej karierze- od teraz będzie mi się kojarzył tylko z chirurgią szczękową.
Przyszedł wyjątkowo otyły Murzyn w niebieskich łaszkach, upewnił się, że podpisałam cyrograf i dopytał o alergię. Zagadał o dzieci itp. I zaprosił na salę. Z jakiegoś powodu uważam, że dla ludzkiej psychiki nadwyraz niekomfortową jest sytuacja własnonożnego wchodzenia na salę operacyjną. Zarówno teraz jak i przed cesarkami byłabym o wiele bardziej spokojna gdyby ktoś palnął mnie na łóżko i zapchał na salę, gdzie widać by było tylko oświetlone sufity i twarz Rodziny znikającą za szklanymi drzwiami. Wejście w skarpetkach, położenie się z własnej woli na stole operacyjnym sprowadza mój mózg do formy rozedrganej galaretki ananasowej. Układasz koszule na czci, mościsz się i z własnej woli oddajesz się temu co dzieje się wokoło, gdzie słychać jakieś stuki, hałasy, jacyś ludzie kręcą się za głową... patrzę w prawo- machina perfuzyjna. TO ma mnie trzymać przy życiu przez następną godzinę. Oddaje swoje życie w "ręce" czegoś co syczy i pufa, pompuje jakieś gazy, pipczy i odmierza i wygląda jak GERTY z "The Moon". Tylko nie gada. Otyły Murzyn, który sapał jakby sam potrzebował tlenu zawiązał mi żyły na supeł, anestezjolog poplaskał po nadgarstku w poszukiwania miejsca którędy mógłby się wedrzeć do mojego jestestwa i zaczęłam płakać. No nic nie poradzę. Narkoza narkozą ale za chwilę będą mi rwać zęby- ludzie! A JAK SIĘ OBUDZĘ W TRAKCIE??
Napakował mi coś w w żyłę i założył maskę tlenową. Tlen mi bardzo nie rozjaśnił myślenia- moje oczy szukały ratunku w panelach na suficie. Znikąd pomocy. Panele były jakieś takie zamyslone i milczące. Domyśliłam się, że to co dali mi w żyłe ma magiczne właściwości skoro spodziewałąm się pomocy z sufitu, potem poczułam, że wtłaczają mi coś jeszcze, usłyszałam, że właśnie mnie usypiają, poczułam mrowienie w karku i ......
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Jakieś głosy, ktoś mnie potrząsnął delikatnie za ramię. Mam pokurczone nogi wetknięte w jakąś dziurę. Śmierdzi gumą. Mam dętkę w gębie.
.
.
.
.
.
.
.
Ktoś do mnie mówi. Pytają się o coś. Otwieram oko. Mało widać, na nosie mam maskę-gaz. Coś syczy z boku. Próbuje gdzie mam język. Nie mam.
.
.
.
Ale mam nogi. Dziura w łóżku jest dziwna. Wyciągam je i prostuję. A tu kwiatek bo chyba chodziło o to, żeby mieć nogi pokurczone. W chwili kiedy je wyprostowałam, poczułam, że mam 3m wzrostu i straciłam z nimi mentalny kontakt. Ktoś wsadził je na powrót do dziury.
.
.
.
-Jesteś już? Haloo? Jak się czujemy?
-Uehe...
-No to super.
Kotara. Gaz syczy, maska karmi. Pika ekg.
.
.
.
-Halo? Budzimy się...
Rozmazana transmisja audio-wizualna wraca do normy. Mam też ręce! Skupiam się na własnym rytmie serca. Z zamkniętymi oczami leżę i próbuję sprawdzić czy nadal umiem kontrolować puls. Umiem. Aż się odsuwa kotara na dźwięk wyższego tętna z maszyny.
.
.
.
Wróciłam z drugiej strony z poligonem atomowym w pysku. Dali mi łyczka piciu, potem cienki jogurt z plastikowej łyżeczki. Rózowa Pielęgniarka wytarła mi brodę i koszulkę i stwierdziła:
-Założę się, że minęły lata od czasu kiedy ktoś wycierał ci brodę, Słoneczko- poczułam się jak Leo Johnson z "Twin Peaks".
Po zegarze na ekg wywnioskowałam, że wróciłam na salę w chwale jakieś 1,5h wcześniej. Chyba rzadko usypiają matki małych dzieci- po narkozie nie chcą się budzić bo tak odżywczego snu nie miały od lat! :)
W końcu zwlokłam się na fotem, ubrałam, i usiadłam w fotelu na wprost telewizora. Akurat bili się w jakimś teleturnieju o ojcostwo dziecka z widowni. Susełek zawezwany smsem, pojawił się po pół godzinie i odebrał przesyłkę (mnie) wraz z dokumentem sprzedaży, w którym stało, że nie wolno mnie karmić ani szczotkować. W opisie napraw dokonanych w ramach gwarancji napisano, że w jeden poranek straciłam sześć zębów i będę żyć.
Reszta dnia gdzieś się rozsmarowała w ciemnej sypialni, unosząc się na granicy snu i jawy, plując juchą i chusteczkami. Dostała w końcu michę pełną lodów w trzech smakach, maminą zupkę z mielonym wszystkim w środku i zimne picie, chłodzone w lodówce od tygodnia. Znalazłam w buzi szew.
Dzieci nie straszyłam. W końcu Maja wpadła na górę na siusiu i nieśmiale popukała do sypialni i rozczulona wpakowała się mi do łózka doytując się, że Mamusia już jest zdrowa.
Na drugi dzień zjadłam dwie zupy z puszki, na trzeci ser brie i zupy z puszki, na czarty w miarę normalny obiad... i akurat trafiła nas grypa żółądkowa więc siedziałąm nad wanną pół nocy, rano zwymiotował Gabi a w drodze na przystanek autobusowy również i Maja. Spędziliśmy dwa dni na sofie pijąc Coca-Colę jako lekarstwo i oglądając Tomki.
Po przymusowej diecie wróciłam w niedzielę na łono normalnej diety i teraz już wcinam co podejdzie, choć nadal ostrożnie w granicach gwarancji serwisanta.
Ale już nie cierpię. Nie będzie więcej infekcji rozchodzących się jak pożar buszu, antybiotyków na które się uodporniłam, nieprzespanych nocy i strachu każdy dzień- czy to dziś rozboli mnie któryś ze złotej Szóstki?
"Tatku bzik: jak mawiała moja Babcia
Ale nie ma płaczu, zbędne łzy... mam same dobre wieści ale pokolei. jak zawsze, nawet jeśli trzeba czekać na dalszy ciąg. :*
sobota, 4 stycznia 2014
Pojutrze mam walkę z Tysonem
Po 6 miesiącach oczekiwania, 5 czy 7 kuracjach antybiotykowych i tonach zezartych Tramadoli, w poniedziałek czeka mnie chirurgiczne usuwanie sześciu zębów po narkoza w okręgowym szpitalu na Oddziale Chirurgii Szczekowej. Jeden z zębów ma nierozchodzacy się ropien, z drugiego nieustannie cmokam posoke, trzeci ma tajemnego ropnia pod językiem z uroczym wpływem na węzeł chlonny podzuchwowy. Pozostałe trzy nie spędzają mi snu z powiek ale i tak nie ma co ratować. Co ciekawe wyjma mi po zębie z każdej z możliwych stron i pewnie założą szwy, wiec czeka mnie dieta zupno-lodowa co najmniej przez tydzień.
Ale przynajmniej nie będę tam obecna duchem a jedynie ciałem. Nie działa juz na mnie Amoksycyklina, w Wigilię dentysta dal mi Metronidazol, gdyby nie moja polroczna ścieżką po kolcach i cierniach konczylyby mu się pomysły. Przez ciesn nadgarstka w prawej, nadal niezoperowanej ręce i uroczych epizodach zebowo-okostnch od 5 lat nie przesypiam średnio dwóch tygodni w miesiącu. Tak się nie da żyć. Stany zapalne zaczynają się u mnie wieczorem a juz rano wyglądam jak chomik. Jak pożar buszu. A wystarczy, ze kłapnę sobie zębami przez sen!!!!!
Trzymajcie kciuki, kupiłam kapcie na Oddział, zamrazarka pelna jest lodów, półki pełne zup Heinza.
I co dalej pytacie?
Nowe miejsce powitało mnie zadziwiajaco czystym i neutralnym zapachem jak na restauracje a juz na pewno hinduska. Zza baru wyszedł niewysoki człowieczek o brązowej twarzy, ubrany w szara kamizelke. Dowiedziałam się od niego, ze szefa nie ma ale mogę zostawić numer telefonu. Na drugi dzień zjawiłam się o czasie, doczekałam się szefa i okazało sie ze szuka kelnerki która zajęłaby się jedynie witaniem gości, prowadzeniem do stolika z kartami, zapalaniem świeczki na stole, przyjmowaniem zamówienia na napoje i kasowaniem transakcji. Restauracja, będąca stałym elementem wystroju wsi, nigdy nie zatrudniała żadnej przedstawicielki płci przeciwnej ale w związku z przejęciem interesu przez nowego managera, nastały nowe czasy. I wyrazem tych czasów mam być ja.
Ustaliliśmy stawkę identyczną jak ta która dostawałam w pubie, dwa dni pracy zamiast czterech... ale ponieważ zmiany są tu 6cio godzinne zamiast 4 oraz nie tracę tygodniowo 35 funtów na dojazdy - wychodzi na dokładnie na to samo. No i zyskuje dwa wieczory w tygodniu więcej. W ten sposób pracuje tylko 3 zamiast 5 dni w tygodniu. Wychodzę z domu o tej samej godzinie co do pubu ale zamiast tłuc się autobusem 1,5h za darmo juz zarabiam.
- I kiedy tylko chcesz możesz iść na kuchnie, żeby ci cos zrobili.
-Zrobili?
-Do jedzenia.
-JEDZENIA??
-Tu jak w domu, wszyscy jak w rodzinie, jesteś głodny jesz, chce ci się pic, pijesz. Tu sami swoi. Inaczej niż u Anglików.
... a przecież nic nie mówiłam. Cos mi się zdaje ze krąży miedzy obcokajowcami jakąś zła fama. No cóż. Z Szefem Alim ustlilam co trzeba, umówiłam się na następny piątek i nadszedł czas się wypowiedzieć z tamtego grajdolka.
Nie powiem, szkoda mi było, szczególnie, ze w końcu spotkałam tam normalne Polki i zdążyłam się poprzyzwyczac. Polubilysmy się z Blondi i całą masą Regularnych o których wiedziałam juz co lubią, co pija, kogo nie lubią itp. I trzebabylo tak odejść. Była Piąta Najbogatsza Kobieta w UK, był Nietoperz, był Sobowtór (Ochroniarza, jeśli pamiętają moi Kultowi Czytelnicy), był Butelka Białego i Guiness z Żona... ale cóż, powiedziałby Wiedźmin sentymentalne- czas umierać.
Weszłam wieczorem do pubu z dusza na ramieniu. BARDZO chciałam żeby tego wieczora do pracy przyjechała do pracy Żona ale przecież widziałam ze skoro od 5 miesięcy nie widziałam jej za barem w stakowa środę, również i tym razem szanse były nikłe. Mogłabym porozmawiać z nią zamiast z nim ale cóż...
Stal się cud. Weszliśmy do pubu a zaraz za mną, Szefem i A podjechał samochód Żony i .... okazało się z tego wieczora Blondi ma wolne i Żona będzie ze mną! Krótką chwile po tym jak Szef przebrał się w swoje kucharskie kimono i zszedł do swojej pieczary, oznajmiłam Żonie, ze musimy porozmawiać.
-Odchodzisz od nas.
-?
-Przecież widzę. Ale dlaczego?
I oczywiście zaczęłam chlipać. Nienawidzę tego!
-Sadze, ze nie dobralimy się z Szefem.
Objęła, mnie zaz ramiona, podczas gdy ja tłumaczyłam, ze mam juz dość tych nieprzewidywalnych sytuacji podczas których obrywa mi się absolutnie za wszystko.
-Ale my cię uwielbiaamy! Przecież to nigdy nie jest osobiste!
W tym momencie na bar wszedł Szef. Zakręcił się, zmieszał, wyszedł, wrócił...
-Co się dzieje?
-Kokain od nas odchodzi. Sadzi, ze się ze sobą nie dogadujecie.
Teraz on objął mnie, przytulił, po ojcowsku pocałował w czubek głowy.
-No co ty?! Przecież...- klienci weszli do pubu wiec zeszliśmy do kuchni. Opowiedziałam mu wszystko, zwróciłam uwagę na to jak często i za co mnie obwrzaskuje, ze nie daje szansy na wyjaśnienie, ze juz serce mi zamiera kiedy slysze dzwonek wzywajcy do zamowinia, ze się zaczynam regularnie jąkać kiedy mam mu odpowiedziec bo próbuje uniknąć najmniejszego pretekstu do upominania. W tym czasie próbował przerwać mi jeszcze trzy razy, próbując odebrać mi parę.
-Widzisz? Znowu to robisz! To jest nie do wytrzymania.
-Bo my przecież jesteśmy zawsze zajęci i w pospiechu i ja nie mam czasu na słuchanie wyjasnenia.
-Ale na krzyczenie masz. Żeby dosuchac nie, ale na tyrady owszem.
-ALE TO NIGDY NIE JEST OSOBISTE!
-A jakie? Jakie inne moze być jeśli nie osobiste? Mówisz do OSOBY a wiec cokolwiek to jest, jest osobiste. Jeśli mówisz do swojego auta, to ono ma szansę nie brać tego osobiście. Ale ja jestem osoba i jeśli jedyne co słyszę to uwag, krzyki i upomnienia to co mogę o sobie pomyślec?
-Ale ja nie mam ci nic do zarzucenia!
-Pfff... Ja nie mam 17 lat, jestem za stara na bycie częścią wyposazenia. Nie chce chodzic do pracy która wypędza mnie w stres i łamie jak suchy patyk. Mając rodzinę i 35 la nie wypada wracac z pracy z płaczem. Mam własne problemy, żeby jeszcze dokładać sobie w pracy za kilka funtów za godzinę.
Bez cienia złości, po prostu powiedziałam wszystko i wszystkiego wysłuchał. Potem przyszło zamówienie i wróciliśmy do pracy. Po dwóch godzinach wystraszyłam się, ze Szef uznal, ze wszystko sobie wyjasnilimy i wracamy do zabawy! Ale kiedy byłam na zmywaku, wszedł i spytał:
-Czy... jest jakas szansa żebyś przemyślała jeszcze raz cala sprawe?
Pokręciłam tylko głową
Pozostałe cztery dni... na koniec powiedziałam mu, ze gdyby byl dla mnie taki jak przed ostatnie dni, jeszcze bym doplacala, żeby do niego dojeżdżać. Miły, opanowany, cierpliwy na tyle, żeby wysłuchać odpowiedzi na swoje własne pytania. Żona zdradziła mi jednak tajemnice, która potwierdziła Błonia. Stwierdziła, ze ostatnio był bardziej drażliwy bo ma problem zdrowotny i czeka na rezonans magnetyczny. Rzeczywiście, dodałam dwa do dwóch i trochę zagadek się wyjaśniło, łącznie z ta kiedy Szef stal za barem jakiegoś dnia, nagle złapał się za podbrzusze i złożył jak scyzoryk. Szybko jednak odzyskał kontrole, choć widziałam jak zacisnął pięści. Nie znaczy o jednak, ze potencjalnie ciężko chora osoba ma sobie wybrać z otoczenia worek treningowy i na te okoliczność obtrzaskiwac go do woli.
Rezonans miał w mój ostatni dzień pracy. Okazało się to mniej poważne, niż mu się zdawało. Wyraźnie rozluziony i ponownie uśmiechnięty jak zwykle... a jednak, zbyt wielu klientów odpowiedziało mi ilu kelnerów i barmanow odeszło z pubu w poprzenich latach przez jego zachowanie. Tylko, ze żaden nie miał odwagi powiedzieć mu dlaczego. Nie wiem ile to zmieniło, czy dało mu do myślenia, czy kiedy przyjdzie do zatrudnienia nowego narybku ale z cala pewnością ja poczułam się o wiele lepiej. Pożegnałam się z Regularnymi, wzięłam trochę kontaktów, pożyczyłam wesołych i poszłam. Na pożegnanie dostałam świąteczny upominek od obojga, kartkę z życzeniami, mnostwo uścisków i obietnic, ze skoro rozstajemy się w przyjaźni, w razie potrzeby zawsze możemy zawołać kiedy przyjdzie potrzeba. W drodze do domu tez płakałam ale juz nie ze złości.
-Juz przestańcie bo zaraz zmienię zdanie!
-Idź juz głupia kobieto!
I wylądowałam w hinduskim curry housie. Dziś jest sobota i trzeci dzień nie ma na tyle ruchu, żebym była potrzebna. Ale potrzebna jest Joanna o ona zarabia 25 funtów za 6h a ja 40. Na szczęście Suseł podlapal w tym tygodniu dostawy zamówień do domów u Hindusa w restauracji, wiec nie stracimy na tym interesie ale co będzie w przyszłym tygodniu nie wiem. Skończy się znowu na lazeniu po ludziach z pytanim czy maja jakieś godziny w swoich pubach.
I tak to było.
wtorek, 31 grudnia 2013
Jak to w końcu bylo z ta alfa?
Cały tydzień siedziałam i myślałam jak w najbliższą środę wejść do pubu i dać wypowidzenie i czy w ogóle dać? A co jeśli nie znajdę nowej pracy w okolicy? Jeszcze nigdy w moim życiu nie dawałam wypowiedzenia! Z mojej pierwszej pracy odchodziłam z powodów naturalnych czyli odchodząc na Uniwersytet. Z drugiej również podobnie- wyjeżdżajac z kraju. W trzeciej nadal pracuje... nigdy nie musiałam uciekać, odchodzić, rezygnować pokonana. Kac. Kac obrzydliwy, tym bardziej ze kiedy targały mną te wszystkie rozterki, pozostały 2 tygodnie do Świąt i przerzucając kartki kalenadarzu rezerwacji widziałam w jakim 'shicie' ich zostawię.
Numery o których wspominalam wcześniej zdarzały się coraz częściej, były coraz bardziej nieprzewidywalne i tym bardziej zaskakujace, że Szef potrafił zmienić skórę z owczej na wilczą szybciej niż mikrofalka podgrzewala jego warzywka. Potrafił wyjść za bar, odebrać telefon, zapisać cos w kalendarzu, podczas gdy ja byłam zajęta, kiedy nagle odwracał się i zamieniał w piorun kulisty.
Tamtego tygodnia w pubie stali bywalcy zorganizowali party urodzinowe dla jednego z przyjaciół. Na sali restauracyjnej siedziało z 5 stolików, w części barowej zebrało się oka 35 osób raczacych się bufetem i drinkami z baru. Nie było Blondi wiec biegalam dwa razy szybciej bo Żona służy raczej do witania gości, rozmów, wspominkow i dopieszczania klienteli, robienia bałaganu i szukania swoich okularów co 5 minut. Kiedy juz zebrała się cala urodzinowa feta, zwykle stoliki zostały obsluzone i właśnie wgryzaly się w swoje dania główne, przy barze został Regularny, jakiś koleś opowiadający o tym jak otwiera w styczniu własny lokalny browar oraz Żonka, łącząc obu panów w miłą klamrę zainteresowania. Stałam tuz obok, kukalam jednym okiem w restauacje, drugim po urodzinowym przyjęciu, znosiłam zez stolików puste szklanki, wycieralam czyste, ukladalam plasterki cytrynki w wachlarze... wszystko żeby zabić czas w oczekiwaniu na najmniejsze skinienie ze strony klientów. W tym czasie Blondi (gdyby była tego dnia w pracy) zwykła gmerać w telefonie czatujac ze znajomymi na FB i smsujac bez najmniejszej żenady.
W pewnym momencie z kuchni za bar wyszedł Szef i stuknął pięścią w bar.
-Znowu szambo. - pomyslalam ale nie docenilam wagi sytuacji.
-Wszyscy jedzą?
-Tak, wszyscy.
-Drinki podane?
-Tak. - zupełnie tak jakby przy barze sterczał tłum spragnionych.
Podszedł, złapał mnie za ramiona, odwrócił od Żony i panów w stronę ściany i zaczął z jadem o jaki go nie podejrzewałam:
-Jak się pytam czy wszyscy zostali obsluzeni to masz w podskokach tam być!
-Ale ja dopiero co...
-Nie mów do mnie! Nie interesujące mnie twoje odpowiedzi! Trzeba lać drinki! Zrozumiano?? Nie sprzedajesz mi drinków wiec ja ile pytam za co ci place? Za podpieranie ścian, kochanie?? Masz tam iść i sprzedawać drinki, zrozumiano? To nie jest Tesco, tu są standardy i zasady!! - cały czas potrząsając mną jak kukłą.
Puścił moje ramiona, odwrócił się do panów przy barze i z uśmiechem spytał:
-Jak smakuje nasze nowe beczkowane?
Panowie spojrzeli na swoje prawie pełne szklanki, pokiwali głowami z uznaniem i jakoś nie zamówili w tym momencie więcej. Jego marketingowy talent obwisł.
Ja, jak mysz zapedzona w kąt, natychmiast po tej tyradzie pobiegłam w stronę restauracji, gdzie nikt niczego nie potrzebował, każdy jadł i rozmawial i jedynie spojrzało na mnie kilka osób jakbym ich pilnowała w obawie ze uciekną bez płacenia. Wycofałam się w strefę rażenia, chciałam wejść w tłum gości wokół bufetu ale świetnie się bawili wiec uznałam, ze jestem ostatnia osoba która powinna tam w tym momencie się wciskać. Salwy śmiechu udowadnialy ze bawią się przednio i nie umierają z owodnienia. Nie pozostało nic innego jak tylko powrocic za bar, strefę nuklearna. Podeszłam do kredensu, poprawiłam serwetkę na sosach, wyrownalam kupkę serwetk w bardziej perfekcyjna formę kupki serwetek, w panice starając się znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie. Bar idealnie czysty, nawet długopisy ze swoimi zatyzkami stały malowniczo w kubeczku. Ręce mi drżały bo pozostał juz tylko jeden krok do miejsca które zajmowałam jeszcze przed chwila, gdzie nadal stal Szef i brylowal przed facetem, który od stycznia mógłby zacząć dostarczać mu nowe piwa. Dałam się sprowadzić do pozycji przerażonego zwierzątka, kręcącego się kółko, bez szansy na ratunek. Następne 10 minut było koszmarem sytuacji w której nadal nikt nie potrzebował obsługi a ja drżałam ze strachu przed gnojem który postanowił wypluć na mnie swoje fantazje.
To mogła być ostatnia kropla goryczy ale potrzebowałam jeszcze tej jednej.
W ostatnia sobotę, kiedy przelał się kielich goryczy, Szef usiadł za barem i zabawiając stałego klienta, stukał po laptopie tak jak w każda sobotę przygotowując menu na niedziele. W niedziele menu jest inne niż przez resztę tygodnia i zwykł zmieniać je w zależności odo tego czego chciał się pozbyć lub co mu tam przyszło do głowy. Menu składa się z trzech czesci- startery, główne i desery przy czym każda nazwa potrawy to jedno a opis to niejednokrotnie zdanie na dwie linijki w stylu: "Jagniecy kuper pieczony w ziołach zza wychodka na łożu z soczystych pieczarek i muchomorow ręcznie zbieranych o wschodzie słońca w piątek trzynastgo". I tak cala strona A4 pełnego menu na niedziele.
Tamtej soboty wklikal cos nietypowego w dokument worda, wysłał do wydrukowania, przyniósł na bar i powiedział tak:
-Zajrzyj czy są tam pod lada w papierach niedzielne karty menu?
-Są.
-To wygrzeb mi wszystkie które tam są i zobacz czy się nadają do użycia.
Wygrzebalam ich z 50 arkuszy, część poplamiona i pogniecioną, część czysta, wiec podzielilam wstępnie na dwie kupki- do śmieci i do użycia.
-To wszystkie?
-Tak. Podzielilam na stare i do użycia.
-I są takie jak ta???
/juz mi się włączyła lampka ostrzegawcza, ze właśnie wdepnelam w szambo./
-Nie, nie wiem... nie mówiłeś...ze mam...
/ostatnio zaczynałam się juz jąkać w jego obecności.../
-Ja nie wiem, to nie jest TRUDNE! Sam zrobię!! Daj!!- wyszarpal mi karty z rąk. -A wlasciwie- dlaczego JA mam to robić!? Prosze- masz, mają być takie same jak ta! Reszta do kosza!!
Z zaciśniętymi gardłem zaczęłam gorączkowo przerzucać strony próbując określić na czym polega różnica? Panika trzęsła mi rękami, łzy juz kręciły się pod powiekami. Dal mi 25 sekund, wyrwał mi wszystko z rak:
-Czy to jest TRUDNE? To nie jest skomplikowane!!- łupnął paluchem w swoja kartę.- JAK JEST RAGOUT TO ZOSTAWIASZ! JAK NIE MA TO DO KOSZA!!
Nie dal skończyć, wyjaśnić, może i dobrze bo juz nie mogłam podnieść głowy. Baknelam cos jakliwie i oddzielilam karty bez ragout i wsadzilam do kosza.
Dostałam opierdol za ragout którego jakimś cudem nie doczytalam telepatycznie z jego głowy. Jakby nie mógł zacząć pprostym poleceniem:
-Tu masz kartę z dodanym ragout. Przejrzyj wszystkie i zostaw tylko te z ragout. Reszta w śmieci. Dziękuję.
Poszłam nakrywać do stołu na niedziele, schowana za plotkiem, z miną jak skopany pies. Przyszła Blondi:
-Daj mu wypowiedzenie dzisiaj. Nie pozwól mu tak do siebie mówić! To będzie twój ostatni dzień i juz tu nie wrócisz.
-Nie mogę, musze mieć druga robotę w kieszeni inaczej zostanę bez tygodniowek...
Dałam wypowiedzenie w kolejna środę.
We wtorek zaparkowałam się w odwagę i poszłam do naszej lokalnej restauracji hinduskiej pytać o prace o której słyszałam od Samotnej. Okazało się ze owszem, szukają białej babeczki do kontaktu z klientem. Mając deskę ratunkowa łatwo mi było iść do pubu ze środkowym palcem wyprostowanym, nawet jeśli schowanym w kieszeni.
Cdn
środa, 25 grudnia 2013
Wesolych Swiat!!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia przeszukałam swoje kieszenie i znalazłam chwilkę czasu, żeby pożyczyć Wam trochę cudownych Świat w rodzinnym gronie, przypomnieć o sobie... Gabi śpi, Maya maluje kolorowanki które dostała od mojej "uczennicy" języka polskiego. Ja mam nową klawiaturę do tabletu, nową pracę i spioszki z Myszką Minnie. Suseł dokonuje cudów z krainy komputerowców. Choinka świeci, telewizor puszcza "The Snowman".
Wesolych Swiat!!
środa, 11 grudnia 2013
Jestem alfa
Bo ide dzis do pubu z wypowiedzeniem i mam gdzies czy to tydzien przed Swietami czy nie. Po ostatniej sobocie i kolejnych lzach po kostki wrocila mi KOKAIN a ona umie sobie w zyciu radzic. Miekne na starosc i czas soba potrzasnac.
Trzymajcie majty i kciuki bo moze sie sciemnic od siwego dymu.
niedziela, 8 grudnia 2013
Na pohybel.... oby
Udalo mu sie choc nie dalam mu odczuc tej satysfakcji.
Tak czy inaczej wsadzilam dzis piesci w kieszenie i poszlam do resauracji w naszej wiosce pytac o jakies wieczorne godziny pracy. Juro wpadne na rozmowe a na razie siedze cicho.
Po raz pierwszy od kiedy pracuje w SS doprowadzil mnie do placzu ale nie rozryczalam sie na miejscu tylko w samochodzie w drodze powrotnej do domu.
W sumie trudno swierdzic o co poszlo ale chyba o to ze pracuje za szybko i za dokladnie. Fajnie, nie?
Po ostatnich ochrzanach za wazeline do ust i apaszke stwierdzam ze gosc wspina sie na wyzyny chamswa i zapada sie w odmety paranoi.
Samiec alfa nie moze zniesc w swoim ooczeniu samicy alfa i probuje walcowac mnie na zimno.
A precelka moze wsadzic sobie w annus i zakrecic.