środa, 15 stycznia 2014

-Proszę otworzyć paszczękę i mocno się trzymać.


Przyszedł czas na mój "dentystyczny nemezis". 6 stycznia stawiłam się o 8:00 rano w Northampton General Hospital i ... Pan nie znalazł mnie na swojej liście. Okazało się, że kiedy przed Świętami zmieniałm termin zabiegu, razem z datą zmienił się również szpital! Na szczęście Pan wykręcił od razu do szpitala w Daventry i znalazłam się na ich liście. Na szczęście miasta i miasteczka upakowane są na Zielonej Wyspie tak gęsto, że szybciej dostaliśmy się do Daventry niż gdybym miała bujać się tramwajem zs Śródmieścia do Rynku we Wrocławiu.

W recepcji powitała nas Pani, uprzedzona o naszym spóźnieniu i kazali zostawić Susła za drzwiami. I zostałam sama. Sala taka sama jak te na Oddziale Położniczym, małe krzesełko, aparat do mierzenia ciśnienia i ruchomy stolik na dokumenty. Za kotarami obok pacjentka spowiadała się ze swoich alergii, inna szurała kapciami, jakich starszy Pan przejmował kontrolę nad sytuacją. Z pielęgniarką. :)

Przyszła młoda Azjatka w kitlu, kazała złożyć podpis pod cyrografem, który głosił ile zniszczeń mają zaprowadzić w mojej buzi, jakie zagrożenia wiążą się z narkozą i że jak coś to oni nic. :) Podpisałam. Przyszła pielęgniarka w różowym fartuszku, z gęstą koafiurą i przemiłą aparycją, zmierzyła mi ciśnienie, natlenienie paluszka wskazującego, przyniosła dwie szpitalne koszule- "Jedna na przód a druga dla ochrony czci". Założyłam, upchałam ubrania w torbie i zaczęłam wyłamywać palce. Przyszedł anestezjolog, upewnił się, że podpisałam cyrograf, obiecał, że nic czuć nie będę i obudzę się na pewno. Zażartowałam, że jak zobaczę białe światło to obiecuję nie iść w jego stronę. Śmiech anestezjologa słychać było jeszcze z korytarza.

Różowa pielęgniarka zaprowadziła mnie w miękkie fotele na wprost telewizora, jakby oglądanie ruchomych obrazków miało stanowić jakąś formę terapii antystresowej. Program o szabrowaniu własnych poddaszy w poszukiwaniu antyków na sprzedaż mnie nie rozluźnił. W magazynie Gandalf Szary opowiadał o swojej karierze- od teraz będzie mi się kojarzył tylko z chirurgią szczękową.

Przyszedł wyjątkowo otyły Murzyn w niebieskich łaszkach, upewnił się, że podpisałam cyrograf i dopytał o alergię. Zagadał o dzieci itp. I zaprosił na salę. Z jakiegoś powodu uważam, że dla ludzkiej psychiki nadwyraz niekomfortową jest sytuacja własnonożnego wchodzenia na salę operacyjną. Zarówno teraz jak i przed cesarkami byłabym o wiele bardziej spokojna gdyby ktoś palnął mnie na łóżko i zapchał na salę, gdzie widać by było tylko oświetlone sufity i twarz Rodziny znikającą za szklanymi drzwiami. Wejście w skarpetkach, położenie się z własnej woli na stole operacyjnym sprowadza mój mózg do formy rozedrganej galaretki ananasowej. Układasz koszule na czci, mościsz się i z własnej woli oddajesz się temu co dzieje się wokoło, gdzie słychać jakieś stuki, hałasy, jacyś ludzie kręcą się za głową... patrzę w prawo- machina perfuzyjna. TO ma mnie trzymać przy życiu przez następną godzinę. Oddaje swoje życie w "ręce" czegoś co syczy i pufa, pompuje jakieś gazy, pipczy i odmierza i wygląda jak GERTY z "The Moon". Tylko nie gada. Otyły Murzyn, który sapał jakby sam potrzebował tlenu zawiązał mi żyły na supeł, anestezjolog poplaskał po nadgarstku w poszukiwania miejsca którędy mógłby się wedrzeć do mojego jestestwa i zaczęłam płakać. No nic nie poradzę. Narkoza narkozą ale za chwilę będą mi rwać zęby- ludzie! A JAK SIĘ OBUDZĘ W TRAKCIE??

Napakował mi coś w w żyłę i założył maskę tlenową. Tlen mi bardzo nie rozjaśnił myślenia- moje oczy szukały ratunku w panelach na suficie. Znikąd pomocy. Panele były jakieś takie zamyslone i milczące. Domyśliłam się, że to co dali mi w żyłe ma magiczne właściwości skoro spodziewałąm się pomocy z sufitu, potem poczułam, że wtłaczają mi coś jeszcze, usłyszałam, że właśnie mnie usypiają, poczułam mrowienie w karku i ......
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Jakieś głosy, ktoś mnie potrząsnął delikatnie za ramię. Mam pokurczone nogi wetknięte w jakąś dziurę. Śmierdzi gumą. Mam dętkę w gębie.
.
.
.
.
.
.
.
Ktoś do mnie mówi. Pytają się o coś. Otwieram oko. Mało widać, na nosie mam maskę-gaz. Coś syczy z boku. Próbuje gdzie mam język. Nie mam.
.
.
.
Ale mam nogi. Dziura w łóżku jest dziwna. Wyciągam je i prostuję. A tu kwiatek bo chyba chodziło o to, żeby mieć nogi pokurczone. W chwili kiedy je wyprostowałam, poczułam, że mam 3m wzrostu i straciłam z nimi mentalny kontakt. Ktoś wsadził je na powrót do dziury.
.
.
.
-Jesteś już? Haloo? Jak się czujemy?
-Uehe...
-No to super.
Kotara. Gaz syczy, maska karmi. Pika ekg.
.
.
.
-Halo? Budzimy się...
Rozmazana transmisja audio-wizualna wraca do normy. Mam też ręce! Skupiam się na własnym rytmie serca. Z zamkniętymi oczami leżę i próbuję sprawdzić czy nadal umiem kontrolować puls. Umiem. Aż się odsuwa kotara na dźwięk wyższego tętna z maszyny.
.
.
.
Wróciłam z drugiej strony z poligonem atomowym w pysku. Dali mi łyczka piciu, potem cienki jogurt z plastikowej łyżeczki. Rózowa Pielęgniarka wytarła mi brodę i koszulkę i stwierdziła:
-Założę się, że minęły lata od czasu kiedy ktoś wycierał ci brodę, Słoneczko- poczułam się jak Leo Johnson z "Twin Peaks".
Po zegarze na ekg wywnioskowałam, że wróciłam na salę w chwale jakieś 1,5h wcześniej. Chyba rzadko usypiają matki małych dzieci- po narkozie nie chcą się budzić bo tak odżywczego snu nie miały od lat! :)

W końcu zwlokłam się na fotem, ubrałam, i usiadłam w fotelu na wprost telewizora. Akurat bili się w jakimś teleturnieju o ojcostwo dziecka z widowni. Susełek zawezwany smsem, pojawił się po pół godzinie i odebrał przesyłkę (mnie) wraz z dokumentem sprzedaży, w którym stało, że nie wolno mnie karmić ani szczotkować. W opisie napraw dokonanych w ramach gwarancji napisano, że w jeden poranek straciłam sześć zębów i będę żyć.

Reszta dnia gdzieś się rozsmarowała w ciemnej sypialni, unosząc się na granicy snu i jawy, plując juchą i chusteczkami. Dostała w końcu michę pełną lodów w trzech smakach, maminą zupkę z mielonym wszystkim w środku i zimne picie, chłodzone w lodówce od tygodnia. Znalazłam w buzi szew.

Dzieci nie straszyłam. W końcu Maja wpadła na górę na siusiu i nieśmiale popukała do sypialni i rozczulona wpakowała się mi do łózka doytując się, że Mamusia już jest zdrowa.

Na drugi dzień zjadłam dwie zupy z puszki, na trzeci ser brie i zupy z puszki, na czarty w miarę normalny obiad... i akurat trafiła nas grypa żółądkowa więc siedziałąm nad wanną pół nocy, rano zwymiotował Gabi a w drodze na przystanek autobusowy również i Maja. Spędziliśmy dwa dni na sofie pijąc Coca-Colę jako lekarstwo i oglądając Tomki.

Po przymusowej diecie wróciłam w niedzielę na łono normalnej diety i teraz już wcinam co podejdzie, choć nadal ostrożnie w granicach gwarancji serwisanta.

Ale już nie cierpię. Nie będzie więcej infekcji rozchodzących się jak pożar buszu, antybiotyków na które się uodporniłam, nieprzespanych nocy i strachu  każdy dzień- czy to dziś rozboli mnie któryś ze złotej Szóstki?


1 komentarz: