piątek, 13 listopada 2015

Co z tym okienkiem?

Dziwne manewry które pewnie obserwujecie w napięciu wynikają z mojego naturalnie nabytego prawa do wolności opinii, które co prawda mam ale niekoniecznie wiąże się to z prawem do wolności wypowiedzi.
:)
Co prawda, już po jabłkach  ale znowu byłam zawieszona, uwierzycie?

Bo jak ja usłyszałam,  nie uwierzyłam.  :)

Teraz się śmieje ale nie było mi do śmiechu na początku października kiedy to przyszłam sobie do pracy, posiedziałam 20 minut, poszłam na dywanik a potem do domu.
A zaczęło się od tego (i bardzo dobrze), że moja Rodzicielka zaniemogła podczas zakupów w mieście i spędziła 30 minut w pozycji pół leżącej na ławce w środku miasta. A to mroczki a to igiełki a to słabo,  będę mdleć.  Zaprawiona w bojach (o tym później ) przeczekałam zaordynowanie czekolady i zadzwoniłam do Dra Kości po poradę w wizytę. Doturlałyśmy się do domu i Rodzicielka miała stawić się na wizytę na 14:00. A o 13:10 juz byłam zawieszona. 

Za co?

2 lata temu napisałam na Facebooku komentarz do postu o Azjatach pchających się na łeb na szyję do wieczornych przecenionych produktów na półkach w supermarketach. Głośno było wtedy o koniecznym wsparciu policyjnych patroli w Sainsburym w określonych porach dnia. Ktoś opublikował krótki filmik z Azjatami w roli głównej jak uskuteczniają przepychanki , krzyczą,  biegają wokoło jak z pęcherzem, drące się dzieci w wózkach i kobiety wrzucające wszystko jak leci do koszyków. 

Mój komentarz był prosty: sama wiele razy widziałam takie scenki i mogłabym nie jeden raz nakręcić podobny filmik. Nie widać wtedy zwykle Anglików ale samych Pakistanczyków którzy co ciekawe nie żyją na granicy głodu ale są właścicielami nawet 30 domów w okolicy i utrzymują się z lukratywnego biznesu wynajmu pokoi. 

I tyle.

Ktoś mi miły i oddany musiał zadać sobie baaardzo dużo trudu i zmarnować mnóstwo czasu żeby ten post odnaleźć w gąszczu setek moich postów i komentarzy żeby powiedzieć sobie:

-Mam! Tym razem zdechnie!

I zostałam zawieszona za opublikowanie rasistowskiego postu jako osoba znana z pracy w Przychodni która może stracić na reputacji. Moje oczy wyskoczyły z orbit i potoczyły się po dyscyplinarnym dywanik. 

Godzinę potem moja Rodzicielka miała wizytę u Kości- a ja wchodzę do gabinety- w kawałkach, morda opuchnięta, w ręku zmięte, zasmarkane, poryczane chusteczki...
-Co jest? Co się stało?? Znowu coś? Co ci zrobiły?- Rodzicielka.
Na co odpowiedziałam tylko, że znowu wiszę za szyję i żeby teraz skupić się na wizycie. Dr Kość przebadał, obadał i stwierdził, że objawy nie są związane z chorobą niedokrwienną serca i zawałem ale ze stresem. To atak lękowy. No to moja Rodzicielka w tym momncie pojechała po bandzie:
-She, everyday, everyday, work work work! Cry and cry. I listen and I stressed too!!!
I wtedy Kość się dowiedział co sądzi na ten temat moja Rodzicielka. Powiedział, że szkoda, że nie żyjemy 30 lat w przeszłości bo na moim miejscu zaciągnął by je za mordę w ciemny zaułek i natrzaskał w mordy aż miło. Przynajmniej tak to się robiło w wojsku. Dał mi tabletki na sen. Ale w sumie siedziałyśmy tam prawie okrągłą godzinę. Skoro już dwie osoby siedzą i płaczą, jak tylko wyszłyśmy z gabinety, od razu poleciał do Menagerki, choć nie wiedział, że jestem znowu u niej w pokoju po swoją torbę. Wycofał się grzecznie i powiedział, że on i Managerka mają dużo do omówienia i spotkają się jeszcze tego samego dnia. Nie wyglądał na zadowolonego.

Poszłam do domu i wróciłam po 9 dniach- na "dochodzenie". Okazało się, że w międzyczasie menadżerka (która jest z nami od 4 miesięcy i jej mail nie jest popularny ani opublikowany na stronie internetowej), otrzymała anonimowego maila od "szczerej osoby"  która poinformowała ją, że ja- i (znała moje imię i nazwisko), publicznie, w Mieście obnosiłam się z faktem posiadania dostępu do informacji o wszystkich znajomych i możliwości ich dowolnego wykorzystywania.

Co?

CO??

CO K****A??

Już mi wtedy wszystko opadło. Wyjaśniłam, że nie mam znajomych, mieszkam w Wólce od 8 lat, nie mamy znajomych ani angielskich ani polskich, nie mam tu byłych mężów, kochanek, wrednych koleżanek z liceum, nie mam zatargów, nie chcę się na nikim zemścić, nie mam powodu się z niczym obnosić bo ci ludzie są dla mnie obcy. Po drugie jak mogę się publicznie obnosić z czymkolwiek w Mieście skoro jestem tam raz w tygodniu na targu i w Tesco, w pośpiechu spoglądając na zegarek czy już trzeba się zwijać na 13:00 do pracy? Nie chodzimy do pubów, a na herbaciane poranki...

Kiwali głowami.

A rasistowski tekst? Czy ja napisałam: 'brudne, śmierdzące Pakole"? Czy jakbym napisała, że widziałam jak jednonogi bił jednorękiego to znaczy, że mam jakiś problem z niepełnosprawnymi? To był i jest fakt, że jeśli staniesz w odpowiedniej porze w supermarkecie zobaczysz dantejskie sceny z udziałem Azjatów, którzy wydzierają sobie opakowania z rąk, stanowią zagrożenie dla osób starszych i biegają w gangach w oczekiwaniu na wózki z przecenami. Każdy kto to kiedykolwiek widział, cofał się przerażony.

Pokiwali głowami.

I wtedy już rozwiązał mi się worek. Byłam tak wkurwiona, że postawiłam wszystko na jedną kartę: opowiedziałam o bullyingu, o tym, że najpierw mnie marginalizowały, potem poniżały a teraz przyszedł czas na eliminację. Przygotowałam się do tego wcześniej i przeczytałam kilometry artykułów na ten temat. Zrozumiałam, że psychologiczny mechanizm bullyingu zawsze kształtuje się w taki sam sposób i na ponad 30 puntów wyliczonych w materiałach dostępnych na stronach wspierających ofiary, nie mogłam podkreślić może 5? Tych o seksualnym wydźwięku, przemocy fizycznej i bezceremonialnym obrażaniu przy użyciu słów nieparlamentarnych. Cała reszta: ja.

Opowiedziałam o wszystkim. Opowiedziałam jak Smeagoul obrabia dupę każdemu kto akurat nie słucha. Przedstawiłam żelazne dowody za które mogłaby wylecieć z jak z procy, kiedy pisze do mnie jak matka Onej umarła przedwcześnie za grzechy tej suki córki, bo nie zasługuje sobie na to żeby mieć matkę i powinno się jej coś stać.

Nie wierzyli własnym oczom.

Powiedziałam, że skoro wzięły sobie mnie na ofiarę i ganiają mnie po dochodzeniach za takie bzdury i oszczerstwa to może powinny spojrzeć na własne ręce? Powiedziałam też, że te same osoby które dzisiaj pastwią się po mnie, jeszcze ostatniej zimy namawiały mnie do wzięcia szefostwa do sądu, poklepywały po ramieniu, przekonywały, że będą mnie trzymać za łapkę i nic mi się nie stanie.
Wzięłam ich do sądu? Nie. Mogłabym? A dlaczego nie? W końcu mieli problem w dupie przez 1,5 roku. Czy mogę ich wziąć do sądu teraz? Owszem. I wygrałabym bo po raz kolejny siedzę na tym krzesełku, po tygodniach w stresie, nie jem, nie śpię, nie mogę myśleć, nic nie mogę robić, kiwam się przy stole i nie mogę zebrać myśli. Wezmę ich do sądu? NIE. Bo chcę tu pracować, bo kocham to co robię, bo nie mogę się unieść honorem i odejść bo mam rodzinę i nie możemy nagle zostać z jedną wypłatą która cała idzie na rachunki. Bo nie widzę powodu dla którego JA mam zawinąć się ogonem i odjeść. A więc słucham.

Menadzerka wysłała mnie znowu do domu. Zdziwiłam się bo powinna dać mi znać jaki jest wynik dochodzenia na drugi dzień. Zadzwoniła w piątek, że mogę przyjść w poniedziałek na kolejną rozmowę. Przyszłam i dowiedziałam się, że było zebranie. Na zebraniu wszyscy dowiedzieli się o zarzutach bullyingu, o tym jak to wygląda ze strony prawnej i jeśli ktoś jest niewinny, nich pierwszy rzuci kamień. Podobno na sali makiem zasiało. Nikt? Nic? Czekała aż ktoś zaprzeczy, zacznie się wykręcać.... I dodała na końcu, że jeśli jeszcze jeden raz usłyszy chociaż jedną opowieść z gatunku "Wtłoczę ci gębę w kałużę", zostanie zwolniony w trybie natychmiastowym. Że zagroziłam sądem i wygram jeśli wniosę do sądu sprawę o bullying z dowodami które posiadam. A wtedy to szefostwo będzie wiedziało gdzie szukać winnych. 

I wróciłam do pracy we wtorek.


-Może mogę ci umyć kubek po kawie?
-??.... nnie, dziękuję, jeszcze dopiję.- odpowiedziałam nie wierząc w to co słyszę.

/-Ale możesz klęknąć i obmyć mi stopy jak masz ochotę, suko./


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz