czwartek, 11 września 2014

Uroków biurowych przepychanek część I

A więc zaczęło się kilka tygodni po naszym zatrudnieniu. Na początku całe w ochach i achach nas Nią- która wie wszystko o wszystkich pacjentach, angażuje się, zna się, orientuje, rzuca informacjami jak z rękawa i lawiruje w zawiłościach systemu jak łyżwiarka figurowa! Boski obraz w złotej ramie.

W tym czasie Panikara uczyła fachu Dziewczęcie a Hipiska mnie. Trudno co prawda przecenić jakość szkolenia po byciu instruktorem pracy w takim molochu jak AmRest czy po szkoleniach w Tesco ale myślałam wtedy, że w końcu, dzielą się z nami pełną wiedzy i dużo się uczymy- ergo- jest OK. Do tego czasu Ona wcinała się rzadko, my często pytałyśmy ją o wskazówki i jakoś z łatwością przełykałam wtedy fakt, że jej "nauki" były cienkie jak zupa na zielonym groszku. Ciągle miała wrażenie, że "szkolenie" zacznie się za dzień czy dwa, póki nie zdałam sobie sprawy, że te właśnie popłuczyny to wszystko na co można liczyć.



A Ona zaczęła gwiazdować i objawiało się to protekcjonalnym tonem i operowaniem żargonem i skrótami co pozostawiało nas obie z Dziewczęciem z otwartymi buziami kiedy odchodziła w blasku samo zaaplikowanej dawki chwały:
-Zładuj to ze spajna bo ci odrzuci regi, słoneczko.

Nie pozostawało nic innego jak szepnąć w plecy Hipiski:
-Ratuj kobieto, co to jest spajn i regi i kiedy co może wybuchnąć??- Cierpliwość Hipiski nie miała końca. Chwaliła mnie za szybkie postępy, dawała coraz więcej pola do sprawdzenia czy nauka nie poszła w las i pozwoliła odebrać pierwszy telefon już na drugi dzień co zrobiłam z sercem w gaciach ale po wszystkim obwieściła:
-Patrzcie! Poszło jej jak babie piwo!

Chyba wtedy zaczęły się kłopoty których nie widziałam bardzo długo. Za szybko przestałyśmy z Dziewczęciem polegać na Niej i za szybko stałyśmy się samodzielne.
Na pytanie o to jak np. załatwiać kwestie recept bezpłatnych w których pacjent ma do zaznaczenia jedną z 11 opcji usłyszałyśmy np:
-Och, no to zależy. Nic tu nie jest jak w podręczniku kochane. Zależy.
Po kolejnej takiej odpowiedzi- przestałyśmy pytać bo po co?

Dzisiaj podejrzewam, że to Jej naturalny odruch obronny- każdy, kto będzie wiedział za dużo będzie stanowił zagrożenie dla jej pozycji a więc należy za wszelką cenę trzymać nam łby pod wodą i dawać oddychać tylko sporadycznie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam po co jej taki mechanizm ale szybko wyszło szydło z wora.

Zauważyłam, że część recepcji w której rezyduje Ona, Skanerka i Szara Eminencja podłogi, półki, plastikowe kontenery i kartony załadowane są pod korek archiwami pacjentów. Na dziesiątki i setki. Upchane karty, jedna małe, inne w teczkach piętrzyły się i zjeżdżały lawinami na podłogę za każdym razem gdy trzeba było dostać się do jakieś szuflady. Spytałam więc i dostałam od Panikary odpowiedź:
-To Jej robota. Stoi to tak od dwóch lat bo zamiast coś robić, siedzi cały dzień za biurkiem, żre żelki i nawija. Już dostała kilka upomnień od Doktorów bo kiedy szukają archiwów pacjentów, nawet dwa lata po dołączeniu do Przychodni ich akta są nadal Bóg wie gdzie. Już od roku płaca jej nadgodziny a ona tego nadal nie robi. To skandal. Ktoś może mieć jakieś schorzenie albo ważna historię choroby ale Doktor tego nie wie bo jego czy jej papiery siedzą w dupie!

Okazało się, że to Wielkie Auć i wszyscy tylko kręcą głowami a Jej otoczenie wygląda tak:

Kocie żarcie, sos czosnkowy, batoniki, puste paczki po żelkach, czasem probówki z pobraną krwią, śmieci, worki... a chaos rozpełza się po całej reszcie otoczenia, które pod jej 18 latach rządów wygląda jak hałda śmieci podczas kiedy wszyscy narzekają na brak miejsca na wszystko. Puste foldery lecą na głowę, wszystko leci wszędzie, butla z tlenem, w szufladzie z próbkami na mocz jest maska do sztucznego oddychania, nie ma apteczki, szuflada z korespondencją pacjentów stoi oparta o starą skrzynkę po mleku bo szufladzie odpadła noga lata temu. A szuflada jest metalowa i w pytę ciężka więc jak komuś kiedyś spadnie na nogę...

Od frontu, dziura do recepcji wygląda nawet profesjonalnie ale gdyby pacjenci mogli pobiegać po kuchni podejrzewam, że straciliby trochę
zaufania do kompetencji osób zatrudnionych. Skoro można pracować na śmietnisku to pewnie i praca przypomina wysypisko...

Przyzwyczaiłam się, chociaż jak widać, nie omieszkałam uwiecznić.

Na trzecim zdjęciu widać w dole w skrzynkach akta pacjentów i wracam do tematu. Zasada jest taka, że kiedy pacjent przeprowadza się a Anglicy robią to w ramach hobby, rejestrując się w nowej przychodni dają jednocześnie znać starej, że od tego momentu nie są już pacjentami starego lekarza ale nowego. rzecz dzieje się automatycznie i akta wyciągnięte z półki w przychodni A leca pocztą wewnętrzną na półkę przychodni B. Problem polega na tym, że komputeryzacja ma miejsce od max 10 lat i większość notatek jest nadal na papierze. Nawet jeśli pacjent urodził się w czasach komputeryzacji, przychodnie nie są w sieci informacyjnej, więc wszystko co w komputerze przychodni A trzeba wydrukować czyli zamienić w wersję analogową i wepchnąć w kopertę. W przychodni B już nigdy te notatki nie znajda się w komputerze ale wylądują poskładane w kosteczkę na zakurzonej półce.

I tu właśnie Jej zadanie, główne jak wynika z opowieści- Sumaryzacja. Do niej należy odpakowanie notatek, przejrzenie wszystkich świstków, wprowadzenie wszystkich info od szczepień po mało istotne dolegliwości i poważne choroby. W ten sposób lekarz widzi na ekranie, że pacjent miał w 1999 roku wymianę kolana, prosi o notatki z półki i tam już sobie znajduje szczegóły...




Otóż nie znajduje bo akta pacjentów leża nietknięte pod stołem, nawet dwa lata bo widzę tam cała rodzinę Samotnej na Benefitach a ona  wprowadziła się do Wólki jesienią 2012. W pewnym momencie, Lekarze stracili cierpliwość i kazali Jej uporać się z tym jak najszybciej bo takie "niedociągnięcie" w najlepszym razie kradnie czas, w najgorszym może ukraść komuś życie. Stwierdziła, że to zajmuje czas a ona jest bardzo zajęta w ciągu dnia więc władze zgodziły się płacić jej nadgodziny. To było tak dawno temu, że już nikt nie pamięta, że Ona dostaje extra za sumaryzację... która nadal stoi w miejscu. W tym roku wynajęli profesjonalną panią z NHS, która wpada w piątki i potrafi zsumaryzować 30 osób dziennie. Góra jednak nie topnieje bo jest tego za dużo.

 Co więc robi Ona od 8:00 rano do 18:00? Lata temu, kiedy pracowałam w swojej pierwszej firmie mieliśmy taką panią Halinkę. Ona szeleściła workiem. Brała duży worek foliowy, szła za półki i szeleściła. Szef słyszał, że praca się dzieje, pani Halinka rozpakowuje towar a pani Halinka szeleściła. Generalnie nosiła ten worek wszędzie i a to miała w nim jakieś śmioty i wyglądało na to, że sprząta albo Bóg jeden tylko wiedział co.

Ona szeleści. Cała sobą. Mówi głośno i dużo, więc wydaje się, że z sensem, wieki cale rozmawia z pacentami przy okienku lub przez telefon, udając Customer Care a w rzeczywistości zabijając czas. Który musi się bardzo dłużyć. Ktoś wyszkolił ją lata temu w pobieraniu krwi, więc traktuje to jak łaskę boską z jej strony i żeby podbudować sobie ego, średnio raz dziennie wygląda to tak: próbuję znaleźć termin na badanie krwi dla pacjenta. Ale on nie może w czwartki rano, środy w ciągu dnia, poniedziałek odpada a środa tylko po 16:00. Ale badanie musi mieć w tym tygodniu bo czuje, że Kostucha czyha. Nie ma w kalendarzu wizyt nic co pasuje panu pod krawatem, nie widzę w rumianych policzkach odbicia Kostuchy czającej się w okolicy. Pan jest bardzo zajęty, kończą się pomysły. Wzdycham bo wiem jak to będzie dalej wyglądało. Nie wolno poprosić Jej o pobranie krwi bo to świętokradztwo. Procedura musi być okraszona obchodami dziękczynnymi:
-Ona, mam tu pana który potrzebuje dać krew i nie możemy się dopasować.
Ona wznosi się z krzesełka i idzie pchając przed sobą falę boskiej łaski:
-Pokaż.... o..... no rzeczywiście.....- patrzy na Pana jakby zastanawiała się czy otworzyć dla niego przychodnię w sobotę. Jakby TAK BARDZO chciała pomóc, że aż puszczają jej zwieracze, drapie się po brodzie, przestępuje z nogi na nogę..... tak bardzo...
-Dobszzzz.... Pan wejdzie do pokoiku, zrobimy to od razu.
-OD RAZU?
-Taaaaak, ja Panu pobiooooorę, będziemy mieli to z głooooowy.
-Jest pani cudowna! Jak mam dziękować???

/nie dziękuj pan, gdyby nie pan żarłaby żelki przez następne 10 minut/

Odpływa w blasku chwały, zarzuca na grzbiet fartuszek w paski i idzie głosić dobrą nowinę zostawiając cię w poczuciu "niespełnionego" obowiązku i utrudniania opieki medycznej.

-Naprawdę niepotrzeba, cały zaszczyt po mojej stronie!
-Dziękuję, do widzenia, miłego dnia!
-Paaa!

Wrzuca próbkę do wora laboratoryjnego z miną jaką się ma przy wyrzucaniu do śmieci ogryzka, klapie na fotel i wkłada rękę do paczki z żelkami. Przez ten czas opadł jej we krwi poziom żelatyny.

Ten sam motyw przewija się dziennie wiele razy i na wiele sposobów.

A więc co już wiemy: cierpi na przerost ego, pławi się we własnej zupie zaszczytów, marnuje czas i pieniądze przychodni, naraża pacjentów na szwank lub zaniedbania.

Szkolenie. Jej wizja szkolenia to coś jak to co Anglicy nazywają "Tough Love", tylko do tego trzeba kogoś kochać a przynajmniej szanować, robić to w trosce o daną osobę wiedząc, że wyjdzie jej na zdrowie. Jej Tough Love służy tylko do wystawienia ofiary na światło dzienne i gołym tyłkiem wypiętym wysoko, do klepania.

-Jak nie wiesz to pytaj.

 To jest jej szkolenie.

.
.
.

A co jak człowiek nie wie, że istnieje pytanie? To nie ważne- ważna jest czynność pytania w czasie której:
-Ona, potrzebuję porady/pomocy/dowiedzieć się czegoś!
Otwierają się niebiosa, w dół alabastrowych schodów spływają miękkie chmury, rozlega się niebiańska muzyka na trąbach i głos:
 -Słóóóóóóócham?
 .
.
.
Tylko o to chodzi, bo odpowiedź jest nieważna. Rzuci ogryzkiem odpowiedzi np.:
-Tu nic nie podlega regułom, to praca która nie ma instrukcji obsługi.
-No dobra ale jakieś wskazówki?
-Tak i nie albo kto to wie.

Odwracasz się i robisz jak ci rozsądek podpowiada.

W tym momencie, Niebiosa się zamykają, podłoga się rozstępuje, dywan ucieka spod nóg i wpadasz w piekielną lawę. Ona zdążyła się przebrać. Na czerwono.
-Co ty robisz? Tak się nie robi!! Zawsze mówię: zapytaj!!!
-Przecież zapytałam!
-JA TU 18 LAT PRACUJĘ!! KAŻDY PRZYPADEK JEST INNY!!


Kurczysz się w sobie, marszczą ci się opuszki palców i chowasz się w mysią norkę nic nie rozumiejąc. Hipiska pociesza:
-Nie martw się, ona tak zawsze, kiedyś jej przejdzie.
-KIEDY?
-...Za jakieś dwa lata? Może krócej...
-Co??
-No, na mnie wrzeszczała rok, drugi rok mnie ignorowała, zaczęła się odzywać kiedy przyszła Panikara i na niej się skupiło. Panikarę ignorowała do stycznia kiedy wy przyszłyście.



W chwili obecnej jestem w fazie "Totalny ignor z elementami sporadycznego opierdolu".

Ale nie przyszło to łatwo. Kiedy jeszcze myślałam, czy raczej miałam nadzieję, że okrutne obietnice Menadżera mają jakieś przełożenie na rzeczywistość, zaproponowałam rozwiązanie upierdliwego problemu i jak zasłona dymna, Ona pozwoliła mi wprowadzić rozwiązanie tylko po to, żeby je potem rozmazać po ścianie jak kupę w dworcowej toalecie. Jej pech polega na tym, że pomysł wcielił się sam i po 10 miesiącach niewiele już może zmienić. A było to tak:

Kiedy zgłasza się nowy pacjent, świeżo po wyprowadzce do rejonu, przychodzi się zarejestrować. Kiedy przyszłam do Przychodni, od lat było tak samo: osoba na recepcji szła do metalowych szuflad i mozolnie wybierała z 11 szuflad po kartce z 11 formularzami do wypełnienia, x3 jeśli rejestrowała się 3 osobowa rodzina, pakowała te pliki w foliowe koszuli sztuk 3 i dawała pacjentowi do wypełnienia i zwrócenia. Ponieważ nie powiedziała jakie formularze wchodzą w skład paczki pierwsze, drugie, trzecie zderzenie z problemem zaczęło mnie wkurzać. Spytałam czy można po prostu połączyć formularze w paczki na zapas, żeby nie szarpać się z tymi papierami kiedy liczy się czas.
-..... można. -/aaaalelujah!/

A więc nadrukowałam formularzy i zaczęłam robić paczki. Problem: zabrakło podłogi, żeby układać kupki na które kładło się kolejne strony. Poszłam po rozum do głowy i wymyśliłam, że można z tych dokumentów zrobić jeden duży dokument, który będzie zawierał wszystkie formularze w postaci ponumerowanych stron, z nagłówkiem, spisem zawartości. Do wydrukowania w dowolnej ilości z komputera.
-...........można -/aaaalelujah!/

Usiadłam do Worda, zdobyłam z sieci brakujące formularze, doprosiłam Managera o inne brakujące strony do paczki, dołączyłam do tego adres emailowy do zamawiania leków, daty zamknięcia przychodni w ciągu roku i wyszedł śliczny dokument gotowy do druku na żądanie. Wszyscy podziwiali, każdy dziwił się dlaczego wcześniej nie... Podoba się?
-...............................podoba. -/aaaaalelujah!/

Do następnego tygodnia, na co Ona tylko czekała. Akurat dawała pacentom nowe paczki, kiedy zauważyła, że brakuje jednego formularza. Skoro nie pomogła przy jego powstawaniu, co się dziwić,m że czegoś zabrakło, tym bardziej, że z długopisem w ręku zapisałam wszystkie strony jakie powinny się w nim zawrzeć i po przeczytaniu dostałam od niej błogosławieństwo...

-To się do niczego nie nadaje.- mówiła na głos, szamocząc się ze stronami.- W kubeł, wszystko w kubeł. NIE WIEM KTO TO TAK NADRUKOWAŁ ALE WSZYSTKO JEST ŹLE.
Teatralnie włożyła wszystko w kubeł i poszła dziergać paczki ręcznie, z szuflad.

Po chwili poszłam bezczelnie spytać co jest źle.
-Brakuje formularza do wydawania leków!!!
-Oh, wystarczy dołożyć do dokumentu, zaraz to zrobię. i dodrukuję tą stronę do ... tych paczek, które leżą w koszu.

Ta sama sytuacja miała miejsce jeszcze kilka razy, za każdym razem udając, że nie wie kto to wydrukował. Ma w zwyczaju mówić o ludziach, w ich obecności, nie wypowiadając ich imienia, opierdalając bez nazywania.

Po miesiącu paczka przybrała stan skupienia idealny a po kilku miesiącach nie tylko nie mamy już w szufladach starych kartek ale na dodatek, nikt się nie pierdzieli i kiedy brakuje paczek, czekają na mnie aż wydrukuję dokument w 30 egzemplarzach, na zapas. Bo oszczędza czas i nie wkurwia.

Przegrała. Nie sądziłam, że o coś się ścigamy dopóki nie zauważyłam, że przegrała.

Potem było już tylko z górki.

W pierwszym tygodniu sama zapytała Menadżera czy mogę jeść lunch o 13:00 razem ze wszystkimi bo ona sama kiedyś pracowała te godziny i wie jak trudno jest bez lunchu do 19:00 jeśli zaczyna się kilka godzin po śniadaniu. Menadżer stwierdził, że nie ma problemu, co to za pytanie. Służyło to tylko temu, żebym wiedziała jaka jest cudowna w tej dokładnie chwili bo już w ciągu kilku dni przekonałam się, że miała to w dupie.

Jem śniadanie z dziećmi o 8:00. Wychodzę z domu o 12:30, nie mam już czasu jeść nic więcej bo w międzyczasie muszę wstawić obiad, posprzątać, odebrać Gabiego. O 13:00 wszyscy wychodzą na trawkę za budynek jeść lunch... a ja zostaję sama w biurze i odbieram telefony, pocztę, sortuję listy, pakuję próbki do laboratorium itp. Kiedy wszyscy wracają z lunchu, nie ma już czasu nic jeść bo zaczynają się wizyty i co 10 minut stuka do okienka 5 pacjentów. Kiedy przychodzi Hipiska o 15:00 mam dużo spraw do załatwienia i dopiero ok 16:30 robi się spokój. Przez kilka miesięcy wymykałam się za zgodą Hipiski do kuchni, żeby zjeść chińską zupkę, na stojąco, w 3 minuty.

W końcu cierpliwość Onej się skończyła i dowiedziałam się, że:
-Jak będę tak sobie jadła kiedy chcę to zaraz wszyscy będą chcieli sobie robić lunch kiedy chcą.
-Ale ja nie mogę jeść o 13:00 bo żebyście wy mogli zjeść, ja muszę być w biurze. Kiedy kończycie zaczyna się ruch. W ten sposób jestem bez jedzenia od 8:00 rano do 19:00. 11godzin bez jedzenia?

Dodam, że nie przysługuje mi żadna przerwa chociaż pracuję 5,5h więc wydaje mi się, że powinnam mieć 15 minut, tym bardziej, że Dziewusia ucina sobie przerwkę na fajkę kiedy tylko przychodzę do pracy i nikt nie ma jej za złe.

Nie u już. Kiedy biorę zupkę do biura, kręci nosem i nie pozwala bo pacjenci widzą, że jem. Wokół mnie, na krzesełkach zebranych z całego budynku siedzą i jedzą pielęgniarki i apteka ale moja zupka kłuje w oczy. One sobie robią wiktuały z Co-opa a ja wpierdalam na stojąco wrzące kluski z wodą w której jeszcze nie rozpuściła się sól z przyprawami.

CDN











1 komentarz:

  1. dzięki że znowu piszesz, cieszyłam się kiedy znalazłaś nową pracę i pisałaś o niej z takim entuzjazmem, a teraz widzisz znowu jesteś w małym piekiełku, głowa do góry, nie przejmuj się, jutro będzie lepiej

    OdpowiedzUsuń