środa, 10 września 2014

Personae dramatu wersja 2.0 bo pierwsza była niewyczerpująca

Od 8 miesięcy chodzę do pracy z przyjemnością graniczącą z euforią. Nie wiem jak wysoko latałabym gdyby nie czynniki dociążające. :)

Uwielbiam swoją pracę. Zwykle mój umysł czepia się jakiejś bzdury jak zapach czy dźwięk od którego mam spięcia na złączach i powoduje to, że przestaję lubić jakieś miejsce. W Pizza Hut to był zapach kubła, paprochy na podłodze na kuchni, które jeszcze godzinę temu przypominały ser a teraz już tylko gumę do żucia obtoczoną w ziemi doniczkowej. W Tesco drażnił mnie zapach w chłodni z mięsem, zimno na dziale przez które musiałam chodzić cały rok ubrana jak Święty Mikołaj. Na kasie drażnił mnie ludzki zapach z gąb lub zapach stęchlizny z toreb zakupowych wielokrotnego użytku. Drażnił mnie wolny komputer, popsuta drukarka, która co chwila pożerała rachunek albo robiła z niego harmonijkę i żadne tłumaczenia nie doprowadziły mnie nigdy bliżej do zmiany drukarki. Drażnił mnie fakt, że musiałam błagać o siusiu....

Teraz nie drażni mnie NIC. Nawet bałagan jaki panuje w biurze też mnie nie drażni. Zapachy mnie nie drażnią, dźwięki... nic. Żyję w nirvanie sensorycznej.

Co prawda na słuchawce czuję jakość oddechu Ch., która niezbyt często używa szczoteczki. Czuję jeszcze 2h po jej wyjściu ile razy spsikała się Muskiem na swoje spocone ubranie... Nie drażni mnie. Fakt pozostaje faktem ale nie wyciska mi łez z oczu.

NIC- nie znaczy jednak NIKT.

Euforia usprawiedliwia wszytsko i pompuje hormony szczęścia w moim mózgu na wiadra ale coraz bliżej jestem chwili w której:
*wybuchnę jak pastylka plutonem;
*wybuchnę płaczem jak stara raszpla w okresie menopauzy;
*pójdę na skargę, zupełnie bezcelową;
*wyjdę, siądę na trawie za budynkiem i zacznę śpiewać.

Człowiekowi nie ma prawa być tak dobrze, więc coś musi przypominać o urokach łez padołu. Na rozmowie kwalifikacyjnej, M. chwalił swój Zespół jako rodzinny, poświęcony pracy, ciężko pracujący na sukces Przychodni i dobrą opiekę medyczną pacjentów. Prawie wszystko w tym się zgadzało. Jeden element jednak nie. Problem z tym, że element ten jest fundamentem całej konstrukcji a skoro on szwankuje...

Rodzinny Zespół.  W sumie- nie nie minął się z prawdą, paradoksalnie był w 100% szczery bo dokładnie tego można się spodziewać po Zespole każdego dnia- rodzinnej atmosfery w której połowa się nie toleruje ale całuje, druga połowa nie wie o co chodzi, ktoś się czuje pokrzywdzony, ktoś krzywdzi, któś zapomina, inny pamięta wszystko. Na zdjęciu- szeroki uśmiech, w kieszeniach sztywnie wyprostowane środkowe palce.

Ponieważ zapowiada się dłuższa elegia a o tym jeszcze nie pisałam, zacznę tradycyjnie u Kokainki, osobami dramatu: ( z góry uprzedzam, że obsada jak w brazylijskiej telenoweli).

Zaczynając od góry hierarchii:

Dr Kość- główny właściciel, John Cleese z maniery i wyglądu, bez wąsa jednakże, były lekarz wojskowy, brzytwa w poglądach i poczuciu humoru. Ma na wyposażeniu żonę byłą pielęgniarkę, cztery auta i stuka obcasami kiedy wita pacjentów.

Dr Kulka- drugi po Bogu, mały, okrągły, pucaty, zero manier ale dobry warsztat. Potrafi zarzucić buciora na brzeg biurka przy którym siedzisz, żeby zawiązać sznurówkę, wyciągnąć sobie bokserki spomiędzy półdupków albo wsadzić palec do nosa i obejrzeć co się przykleiło. Ale jeśli masz astmę lub cukrzycę- chcesz, żeby się tobą zajął bo ma łeb jak sklep.

Dr Afryka- dama z mojego rocznika, niska, chuda, z afrykanerskim akcentem po dziadkach, kujon w szkole medycznej, mało serca do zawodu. Wścieka się na pacjentów, którzy mają czelność wejść z ulicy z bólem części żywotnych i piszczeć: "Czy ja wyglądam jak klinika wolnego dostępu??". Kiedy ma dyżur, odsyła wszystkich do diabła i nie lubi wizyt domowych, bo musi "dotykać domów innych ludzi".

Dr Pszczółka- słodka, młodziutka dziewusia, serce jak wiadro, zawsze uśmiechnięta, walą do niej pacjenci z "problemami". Radośnie wypisuje recepty na antydepresanty i zwolnienia lekarskie na pół roku, wszywa implanty, wkłada wtyczki i zatyczki i słuchania niekończących się tyrad pacentów z Syndromem Twardego Życia. Pacjenci nie chcą wychodzić przez to ciągle ma opóźnienia.

Dr Indie- najlepiej wykształcony z całej paczki, utalentowany neurochirurg, który swego czasu żonglował mózgami i czynił cuda, teraz w wiejskiej przychodni spełnia się jako Prawdziwy Lekarz i nie ma tu nic z przesady. Zbada każdego, zawsze. Nieśmiały, zagubiony jako jedyny emigrant w zespole (do czasu kiedy ja nastałam), wielu pacjentów go nie lubi bo ma uprzedzenia rasowe. Doskonała etyka lekarska z Indii. Kidyś sama na niego narzekałam, teraz biorę do niego Rodzicielkę i biję się w piersi.

Menadżer- pan przed emeryturą, elokwentny, inteligentny, dowcipny ale już pachnie mu spokojem świętym więc na większość spraw kładzie przysłowiową laskę. Na problemy ma receptę łatwą. prostą i przyjemną- barykaduje się w swoim pokoju i wychodzi z niego 3x dziennie dorobić herbaty z mlekiem. Na hasło o pomoc zwykł odpowiadać: "Już sobie swojej małej główki tym nie zaprzątaj". Obiecuje i nie spełnia obietnic, nie ma pojęcia co się dzieje w jego zespole a na koniec dnia stwierdza: "Przeżyłem."

Sekretarka- nie określenie Was nie myli- nie robi kawy ani nie dokłada papieru do drukarki- to ręce, uszy i oczy Doktorów. Siedzi w biurze, zawiaduje skierowaniami, kontaktuje się z Sekretarkami innych szpitali, klepie listy i historie chorób- bardzo ważna dama, choć przypomina mi moją Ciotkę, która nie ma ciepłego miejsca w moim sercu. Staram się jednak. Nienawidzi Onej, wsadziła jej kiedyś gila do kawy. Czasami zastanawiam się czy nie pasuje do niej określenie "infantylna" bo jak wejdzie na częstotliwość nie wiadomo czy rozmawiam z dzieckiem czy z osobą dorosłą: zdrabnia, pieści się, popiskuje, rozpływa się a to nad zdjęciami swojej roślinki w ogrodzie, starym zdjęciem syna, który ma już 16 lat- wypada nagle z pokoju, wchodzi do głównej sali z pogniecionym szczątkiem zdjęcia i mówi: "Mój synek nie jest już taki malutki, patrz jak wyrósł. To zdjęcie sprzed 7 lat a teraz jest beznadzienie bezużyteczny... taki słodziuś..." I wraca do siebie. Może to menopauza?

Kasia i Adaś czyli dodatkowe ręce Sekretarki- ubezpieczenia, kontakt z głównym Rejestrem kraju, zgony, badania dla zakładów pracy. Kasia nienawidzi Onej, przeszła piekło klasycznego bullyingu, przepłakała noce i dnie, zaczęła się jąkać.Dorosła kobieta, trójka dzici z czego jedno adoptowane bo z mężem są cudownymi ludźmi i dała się sponiewierać do poziomu dżdżownicy w kałuży. Ktoś ją w końcu awansował i od tego czasu Ona nie podskakuje, bo teoretycznie są sobie równe.
Adaś ma swoje problemy- od zimy przechodzi 3 fazę chemioterapii na Hodgkins'a i niewiele go interesuje. Ot taki cichy, spokojny, uprzejmy koleś w wielkiej kurcie i czapce na głowie, która przykrywa łysinę. W pełnej remisji.

ONA- starsza recepcjonistka- właściwie można to czytać jak: suka, wredna baba, pinda, złośliwa menda ale pozostawmy to wyobraźni. O niej będzie najwięcej jak się łatwo domyślić. 43 na karku, 18 lat w Przychodni, leniwa baba, która bierze kasę za praktycznie Nic, pobiera krew co w jej mniemaniu stawia ją za równi z lekarzami. Nawet beczka z toluenem na dnie Atlantyku nie jest tak toksyczna jak Ona. Znacie ten dziwny odruch, który mają starzy pracownicy na widok nowych żółtodziobów? Chodzi o trzaskanie drzwiami, mówienie za głośno, sławienie swojej wielkości i manifestowanie władzy na każdym kroku? Ona ma to nieustannie. Ale będzie o niej więcej już jutro.

Szara Eminencja- próbowała być managerem biura ale poddała się po 2 miesiącach, zna Przychodnię na pamięć, mówi co myśli, redukuje obecność w pracy do minimum bo poświęca się życiu singielka po 40tce. Ma o Onej zdanie żałosne ale jest zbyt inteligentna i zbyt Szara Eminencja żeby Ona śmiała ją ruszyć. Ma coś z autystyka lub przynajmniej z Aspergera bo ma fikusa na różne tematy- nie dotyka nikogo, dotyk gąbki wywołuje u niej atak paniki, ma problemy z kontrolowaniem apetytu ale nieustannie napycha się gotowymi posiłkami Tesco Value. Ale jest miła na swój sposób i w swojej dziwności jest chyba najbardziej konkretną osobą w budynku pomijając Kość.

Jasia- moja mentorka, recepcjonistka z 8 letnim stażem, hipiska z wykształcenia, pod 60kę, dusza człowiek. Gardzi Nią ale się boi i siedzi cicho. Mieszka na łodzi na kanale Cherwell, ma dom w którym nie ma sypialni więc nocuje z mężem na łodzi a gotuje w kuchni na lądzie. Skomplikowane, wiem. Nauczyła się lawirować i unikać spięć ale raz widziałam jak puściły jej zamki, co dowodzi, że nie jest zrobiona z szafiru. Uwielbiam ją pasjami.

Skanerka- również pod 60ke, dusza człowiek, wrażliwa i tchórzliwa, na dźwięk problemu... baaardzo powoli wsuuuwa głowę w piaaaaasek. Cudowna kobieta. Kręci głową na Nią i siedzi cicho.

Panikara- kolejna recepcjonistka z rannej zmiany- boszzzz... wszystko jest problemem, wyrzuciła mój kubek bo miał małego chipa i "KTOŚ MÓGŁ SIĘ SKALECZYĆ". Nie ważne, że to mój kubek, jest dla mnie ważny, tylko ja go używam, tylko ja go myję i trzymam na boku. Wyrzuciła. Świat dla niej to ledwie widoczna ścieżka znikająca w ciemnym lesie niebezpieczeństw. Gardzi Nią i Menadżerem. Nie może przyzwyczaić się do braku zasad w Przychodni bo pracowała wcześniej w innej i tam nawet pięrdnięcie miało swoje miejsce w folderze na półce. Jest mało kreatywna i bardzo zachowawcza.

Dziewczę- wyżej wymieniona Ch.- lat 20, hipiska podrzędnej jakości, nie myje się, nie czesze się, odklejają jej się sztuczne rzęsy, jest niedbała, rozfetana i obsypuje wszystko sypkim tytoniem do fajek. Za 10 odlatuje do Australii. Robi błędy od których Dr Kość dostaje spazmów i wrzeszczy na nią a Ona dokłada swoje. W południe jednak, niezależnie od wielkości dupy jaką dała, Ona odwozi ją do domu jak czekoladkę w celofanie.

Ja, czyli Kokain- przyjęta razem z Dziewczęciem i Szyjką (o niej zaraz)- dno hierarchii.

Teraz Apteka:

Szyjka- przyjęta w fanfarach, pani po 40tce,  kilka miesięcy wcześniej przeszła operację kręgosłupa szyjnego ratującą życie, więc szybko zdaliśmy sobie sprawę, że Menadżer coś trochę nie pomyślał. Usztywniona śrubami ruszała się tylko od pasa w dół i dookoła, więc daleko jej było do półek z lekami metr nad głową. Osoba toksyczna w obyciu, poleciała z wielkim hukiem miesiąc temu. O niej też będzie dużo.

Rachela- blisko 2 metry wzrostu, głos jak z tuby metra, powolna, niesympatyczna osoba, faworyzująca jednych, kompletnie ignorująca innych. Na początku składałam winę na zbliżającą się operację tarczycy i możliwy stres ale operacja była, minęła a ona nadal jest jak góra lodowa.

Malutka- pielęgniarka i aptekarka, za 2 miesiące na emeryturę. Niby drobniutka i słodziutka ale wciąż węszę podstęp w całej tej słodkości.

Prawie Emeryt, odchodzi razem z Malutką, wchodzi, robi swoje i idzie do domu. Gardzi Nią ale ma wyjechane na wszystko do tego stopnia, że nawet nie chce mu się o tym rozmawiać.

Wieża- szwagierka Racheli. Podstępna, piękna dziewczyna, która czaruje uśmiechem ale donosi Jej. O wszystkim. Wieża jest na macierzyńskim trzeci raz. Podobno jak wróci, mam się jej wystrzegać.

Plus Pielęgniarka I, II i III, Sprzątaczka i Pielęgniarki Środowiskowe- z których żadna nie pracuje w biurze, więc myślą, że u nas pachnie fiołkami.




Skoro już wiadomo z grubsza co o kto, dodam, że celem mojego dzisiejszego wywodu i wszystkiego co przeleję tutaj w następnych dniach służy za psychoterapię. Podobno wielcy pisarze historii powiesiliby się w wieku młodzieńczym gdyby nie pisarstwo więc i ja używam tej metody żeby się zdystansować i nie zastosować do żadnego z punktów z początku tego posta.

CDN

3 komentarze:

  1. więcej, więcej, pisz więcej, my chcemy więcej

    OdpowiedzUsuń
  2. Podgrzewasz atmosferę.... Czekam na cd...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie, stary dobry styl Kokain...
    Koniecznie napisz kiedyś książkę :)

    OdpowiedzUsuń