czwartek, 17 maja 2012

Takich dni tylko mniej

Nie sądziłam, że to kiedyś powiem ale zrobiłam się wiejska baba i już nie mam nerwa na życie w wielkim mieście.

Pochodząc z milionowego miasta człowiek wrasta w atmosferę nerwowości, zagrożeń ze strony samochodów, auobusów, czerwonych świateł, pijanych kolesi na rogach ulic, własnych sąsiadów, ciemnych piwnic, bankomatów, parkometrów etc. Utrzymuje się na pewnym poziomie napięcia do którego jest przyzwyczajony i nawet nie zauważa, że nieustannie żyje w obawie czy akceptacji pewnych zjawisk na które nie ma wpływu.

Na wsi, takiej jak nasza- wszystko odpuszcza. Można iść środkiem ulicy, nigdzie nie ma podejrzanego typa, zza zakrętu nie wyskoczy autobus z prędkością światła ani karetka na sygnale, można parkować, zostawić rower na środku chodnika, drzwi nie zamknięte na klucz.....

Ani się nie obejrzysz, jak szum i gwar miasteczka 40 000 wywoła ból głowy i niewytłumaczone napięcie a co dopiero Londyn....

W niedzielę pojechaliśmy na Komunię Potworaska. Wjeżdżając do Londynu od północy, klucząc ponad 40 minut wśród niekończących się zakrętów, ulic i uliczek, aut po obu stronach, sklepów,bazarów, ludzi wszelkich wyznań i kolorów, załapałam się na tym, że wstrzymuję oddech. Suseł był wykończony jazdą w takim ruchu. Dojechaliśmy pod kościół, gdzie nie było miejsca zaparkowania ale był Brat Susła, który stojąc na rogu zamachał, że możemy zająć jego miejsce a sam przeparkuje auto gdzie się uda. Wjazdu na miejsce bronił samochód pewnego bardzo czarnego pana stojącego na chodniku. Brat zamachał do niego i spytał, czy przesunie się trochę z autem, żeby mógł odjechać i dać nam zaparkować. Pardzo czarny pan podniósł kciuki do góry, z uśmiechem stwierdził, że ok, wsiadł do auta i przesunął się 30cm w tył. Manewry zostały zakończone..... Brat wrócił pod kościół - a tu bardzo czarny pan:
-Ty nie masz do mnie szacunku! Ty do mnie mówisz niewłaściwie! Ty jesteś rasista!!

Brat wybałuszył oczy. Nie zauważył tego, ale wydaje mi się, że kiedy czarny pan wsiadł do auta, w srodku siedziała jego kobieta- Polka z resztą rodziny na tą samą Komunię.Pojedrzewam, że się sucz zebrała do judzenia, jak to sobie pozwolił tak się przesuwać przez jakiegoś Polaczka. Dlatego wysiadł z auta i dawaj to pyskówki. Nawet chciał się bić! Poleczka uśmiechnięta, czekoladkowe dziecko pod nogami, za 10 minut rozpoczęcie mszy a ten chce skakać na klaty!

Już było niemiło.

Weszliśmy dokościoła ale okazało się, że chrzest nic nie dał- Maja ma nadal diaboła pod skórą i kościoły ją drażnią. Za głośno śpiewali, za dużo ludzi, mamo- chcę wyjść!!

Wyszłam więc z Mają i Gabim akurat na pana, który wlepiał mandaty za parkowanie- od czarnego pana,po horyzont. Spytałam dlaczego, skoro jest niedziela i roboty drogowe się nie odbywają, pokazał mi miejsce gdzie nie dałby mandatu- w bramie z napisem NO PARKING. Odpowiedziałam, że jeszcze 10 minut temu stał na rogu i patrzył jak ludzie parkują przed mszą i wtedy nie był parkingowym, a teraz jest?

-It is already done.

Znowu zrobiło się niemiło.

Wróciliśmy do domu Potworaska i spędziliśmy bardzo miły dzień na rozmowach, jedzeniu, skakniu na trampolinie i bieganiu za dzieciakami. :D

O 22:00 nadszedł czas na wyjazd do domu. Zanami miał jechać Szwagier, FakiJapi, Dzieciak i Bliźniaczki. Wybieraliśmy się razem, kocyki, butelki, torby, sweterki.... jak tylko Maja zobaczyła, że się zbieramy w ryk! Tam bajeczka, chłopaki, tjampolina a ona ma jechać do domu????

Suseł owinął ją w kocyk różowy, ja Gabiego w niebieski i wychodzimy z domu do auta. Wsadziliśmy dzieciaki do samochodu, Maja koncertowała przykładnie na całą ulicę, kiedy usłyszałam Żonę Brata
-Yes, yes, she is very tired! (tak, tak, jest bardzo zmęczona!)

Kątem okazauważyłam jakś kobietę stojącą przed swoim domem, na chodniku. Brat miał nas odprowadzić do wjazdu na autostradę, więc zakręciliśmy w zatoczce i podjeżdżamy przed dom ponownie, żeby pozwolić mu prowadzić jako pierwszy.

A TU BABA ROBI NAM ZDJĘCIA KOMÓRKĄ!

Patrzę w szoku, Brat zasłania własną piersią siwą szlamę, ta się wyrywa do pstrykania- poczułam się jak gwiazda filmowa napadnięta przez papparazzich. Brat krzyknął tylko:
-Jedźcie! Baba wzywa policję!

Zwinęliśmy się więc błyskawicznie ale gdzie jechać?? w prawo ulica,w lewo ulica, wszędzie Londyn a GPS padł bo zapalniczka w aucie nie działa. Zawróciliśmy po cichutku na ulicę Brata, gdzie po kilku minutach już wszyscy powracali do domów, gdzie do wyjazdu właśnie zebrał się Szwagier i Faki. Za nimi dojechaliśmy do autostrady i dalej po znakach do domu.

Kiedy tylko minęła mi ochota wrócić, wysiąść, popukać do drzwi siwej szlamy i strzelić jej przemowę... zadzwoniłam do Brata dowiedzieć się o co poszło.

Jak się okazało- porwaliśmy dzieci! Zadzwoniła na Policję, groziła wyrzuceniem Brata z rodziną z domu do którego dopiero się wprowadzili, szczuła sąsiadem z biura śledczego, który z pewnością coś na nich znajdzie, totalnie nawalona.... Brat powiedział:
-Jedźcie przepisowo, jak was ktoś zatrzyma mówcie od razu, że baba wam błyskała fleszem, robiła zdjęcia dzieciom, Maja się wystraszyła.

Reszta drogi do domu upłynęła w stresie jakbyśmy uciekali z miejsca zbrodni. Porywacze dzieci za którymi z pewnością już jedzie tajniak. Oczyma wyobraźni widziałam jak wpadają, odbierają nam Dzieciusie bez pytania, siedzimy w areszcie, Dzieci nie wiadomo gdzie..... Każdy kilometr dalej od Londynu odejmował ułamek tego potwornego strachu.

Rano miałam ochotę WIELKĄ zadzwonić na Policję i poinformować, że ubiegłej nocy pod danym adresem w Londynie jakaś kobieta straszyła mnie i moją rodzinę, robiła im zdjęcia i groziła Bratu. Nie zrobiłam tego tylko i wyłącznie ze względu na niego...Mam ochotę WIELKĄ następnym razem, kiedy będziemy u nich, popukać sąsiadeczce w drzwi i pokazać jej co to jest "harrasment".

Ale mam nadzieję, że nie będę w Londynie następne 10 lat. Nie umiem już żyć w napięcieu, że przypadkowo spotkana na ulicy osoba będzie się chciała tłuc w imię własnego rasizmu, ktoś naśle na mnie Policję z oskarżeniem o przestępstwo względem dzieci, tym bardziej własnych, wlepi mandat po tym jak poczeka cierpliwie jak Tekla aż muszki wpadną w sieć......

Dziś, wczoraj i w poniedziałek- NIENAWIDZĘ LONDYNU!



2 komentarze:

  1. W mojej rodzinie komunia to drażliwy temat. Dzisiaj wróciliśmy z PL, gdzie byliśmy "gośćmi" tej imprezy. Siostra mojego męża ulokowała nas na poddaszu (ponieważ spodziewała się gościa specjalnego- swojej przyjaciółki nr 1 - matki chrzestnej), na karimatach w śpiworach (prawie jak na Woodstock :)), a mój syn spał na podłodze wraz z kuzynostwem w pokoju. Następnego dnia Szlachta zostawiła nas z 5 swoich dzieci, w tym niemowlę i mój syn "of kors", z pustą lodówką i bez mleka. Pojechali na "szybkie" zakupy. Wrócili po 6h z zapytaniem gdzie obiad... Pani domu zaserwowała dzieciom chińskie zupki, moja rodzina została bez posiłku. Maleństwo zostało nakarmione, mleko zakupiłam w pobliskim sklepie, do którego dreptałam 15min w jedną stronę. Szlachta obiad jadła na mieście. Wieczorem poszliśmy na kolację do restauracji, uzgodniliśmy z mężem, że za nią zapłacimy, zamówieniom nie było końca... rachunek przekroczył moje oczekiwania, trzykrotnie. Następnego wieczoru zostaliśmy zaproszeni przez gospodarzy do restauracji na kolację. Rachunek, siostra męża zaproponowała, że zapłacimy po połowie. Kurde, moja rodzina to 3 os, a ich to 6 (nie liczę niemowlęcia) plus gość specjalny. Mąż się wkurzył, zarezerwował pokój w hotelu wraz z wyżywieniem oddalonym od ich miejscowości o 30km, bliższe miały komplety. Córka szlachty zapytała mnie czy komunista dostanie "funciaki" bo mama powiedziała cioci Madzi, że pewnie sporo dostanie. Mój mąż, jako ojciec chrzestny dostał białej gorączki i zamiast kasy kupił PS3 ku ociesze komunisty. Stawiliśmy się w kościele, w którym siedział moherowe berety, dla rodziców i gości miejsca brak. Po kościele uroczystość w restauracji. Po obiedzie zostaliśmy zaproszeni do domu na tort wielkości talerzyka deserowego, bo Pani Domu jest na diecie. Pora na odpakowywanie prezentów, spełniły się marzenia komunisty, ale jego matce mina zrzedła, bo młody nie dostał kasy, same prezenty, jak na moje oko wartość wszystkich ok 5tys.zł. Gość specjalny - matka chrzestna zmyła się z prędkością światła, musiała wracać do Warszawy, bo "pali się" w firmie i ona musi być. Po uroczystości syn został u kuzynostwa, a my wróciliśmy do hotelu. W hotelowym barze spotkaliśmy matkę chrzestną, która "pędziła" do firmy. Powód ucieczki-zapytała rodziców chrześniaka co ma mu kupić na komunię, a oni że może pokryje w ramach prezentu część kosztów w restauracji - 3tyś.zł. Gość specjalny to singielka na stanowisku kierowniczym z kasą, zapłaciła ale mina jej zrzedła i chyba już nie będzie najlepszą przyjaciółką siostry mojego męża. Przyjaciółka nr 2, była dziewczyna z lat licealnych mojego małżonka, zaczepiła mnie i drwiła, że nas na nic nie stać, że podobno Szlachta zakupiła nam bilety lotnicze i ubrania byśmy mogli być razem z nimi w tak ważnym dniu. Krew nas zalała, do dzisiaj gały wciskam sobie w oczodoły, a szczękę podwiązuję. Awantura na maksa, w oczach teściowej jestem niewdzięczną egoistka i ******** Następna komunia u Szlachty za 2 lata, prezent wyślemy kurierem, zostajemy w domu. Wszystko było by ok, ale Szlachta to majętna rodzina, jak widać żerująca na innych. Nawet nie staram się ich zrozumieć. Na domiar wszystkiego w samolocie przez nerwowego pana, któremu się śpieszyło do wyjścia (drzwi zamknięte, schodków brak) zostałam wyzwana od darmozjadów i beneficiar, ja pracująca matka! Pozdrawiam rozgoryczona wizytą w PL - Detaksacja.

    OdpowiedzUsuń