niedziela, 4 marca 2012

Miało być o filmach i książkach

Temat rzeczny. Można pisać i pisać....
Może o ulubionych a potem zobaczymy.

Jakiś czas temu odeszły na półkę ulubione filmy młodości. Nie znudziły mi się, po prostu gdzieś po drodze zrozumiałam, że prawdziwe, klasyczne SF w kinie skończyło się i już nic nowego mnie nie zachwyci. Na razie sprawdza się. Przejrzymy pierwszą 5, może 10:

1. AI

Piękna opowieść o człowieczeństwie z pytaniem w tle: czy nasza miłość traci czy zyskuje na znaczeniu tylko dlatego, że odczuwamy ją będąc ludźmi? Czy będąc kimś takim jak David, liczy się, że kochamy? Czy jest jakaś różnica?

2. Obcy 1,2,3, reszta to popłuczyny na temat.

Klasyk ponad klasyki. Krew, kwas i flaki. Ripley bohaterką moich nastoletnich zmagań z Obcymi świata realnego i kosmita doskonały. Nawet Borg nie dałby mu rady. Ani Dalekowie, Predator też miał trudności. Ripley dała radę. RIP.

3. Odyseja Kosmiczna 2001, 2010

Klasyk filmu i literatury gatunku. Ponadczasowy i urokliwy w każdej scenie. Nienawidzę Hala9000, Suseł kocha go miłością wierną i niezachwianą. Na dupce naszego auta mamy piękne srebrne literki naklejone tak, że wyglądają na oryginał: "HAL 9000".

4. Sunshine

5. Moon

Ostatnio do listy doszły te ostatnie dwa i o ile ktoś nie pała absolutną miłością do SF, "Sunshine"może okazać się za ciężki- tu super technologia, czynnik ludzki, awaria, ginie jeden za drugim, jest ekstra póki w akcję nie wdziera się jakiś golas o konsystencji dobrze skremowanego boczku i nie zaczyna przytruwać o swojej miłości do Boga. Film Jest Boski! :D Powinnam pisać recenzje na tylną okładkę Przeglądu Małopolskiego. Ale serio- pod koniec akcja przenosi się w transcendentalne klimaty fizyki kwantowej, ezoteryki i duchowej przemiany w obliczu powalającej siły Słońca- samoświadomej Istoty.



Zachęcające? Polecam muzykę- motyw z Ostatniej wiadomości na Ziemię i Przelotu Merkurego- perełki muzyki filmowej. Pierwszy za emocje, drugi za perfekcyjne wczucie się w odczucia jakie mogłabym mieć oglądając takie widoki....




Krótkie, nie zmęczycie się. :)

Teraz THE MOON.



Nigdy nie lubiłam Sama Rockwella. Przypomina mi byłego współlokatora Susła, który zawsze przejawiał pewność siebie odwrotnie proporcjonalną do fizjologicznego uzasadnienia. Czyli brzydki był jak diabeł ale aspiracje wybujałe ponad grządkę.

Za pierwszym oglądaniem, nie mogłam opędzić się od tego uczucia i zepsuł mi całą przyjemność. Musiałam obejrzeć film DOBRE 10 RAZY zanim przestałam widzieć Sz. a zaczęłam doceniać kunszt aktorski Rockwella. Jest niesamowity w każdej swojej odsłonie, ale nie chcę Wam psuć opowieści.

Rzecz ma się o gościu, który kwitnie na Księżycu 3 rok w oczekiwaniu na koniec kontraktu. Samotny pracownik bazy księżycowej trzymający pieczę nad koparkami wydobywającymi Hel3 dla Ziemi wychodzącej z kryzysu energetycznego. Wielka odpowiedzialność- potworna samotność.

W pewnym momencie, niedługo przed końcem kontraktu bohater ulega przywidzeniu i pakuje się z łazikiem pod koparkę. Budzi się z wypadku i ......zaczyna się jedna z najbardziej odartych ze współczucia i cukierkowości kina opowieści o Człowieku. Powala na kolana, wyciska łzy z oczu przy każdym oglądaniu, ostatnie sceny wprost wyrywają serce z piersi. Myślisz- CO JA BYM ZROBIŁ? Co by ze mnie zostało? Gdzie jestem Ja a gdzie moje Wyobrażenie Siebie w obliczu takiej rzeczywistości? Co stanowi o Mnie?

Polecam. Przemyślenia "po" obowiązkowe.

GERTY moim ukochaną po DAVIDzie Sztuczną Inteligencją.

A potem opowiem Wam o diamencie w koronie moich filmowych preferencji.




4 komentarze:

  1. Saxofonistka5 marca 2012 07:58

    Hm... Mam mieszane uczucia. Generalnie filmy s-f są u mnie na przedostatnim miejscu w klasyfikacji ogólnej. Zaraz przed horrorami. Moje wytłumaczenie jest proste - mam tak wybujałą wyobraźnię, że nie potrzebuje sugestii reżyserskiej, żeby się nieźle wzruszyć/wystraszyć/zastanowić. Dodatkowe bodźce tylko potęgują to, co sama potrafię wytworzyć. Temat ogółem nie jest dla każdego, co oczywiście nie znaczy, że go w jakikolwiek sposób neguje :) Przypomina mi się ostatni s-f (nazwijmy go tak...) który oglądałam. Avatar. Dla mnie jakaś porażka. Masakra. Okropieństwo. Mój 5-letni kuzyn, moooże by się na to nabrał. A zewsząd te zachwyty i umizgi, nawet w rozmowie ochroniarza i ekspedientki (grubo po 50!) w Rossmannie! ;O Podobnie kilku znajomych, których naprawdę tak lubiłam... (wiem, brzmi okropnie). Teraz pytanie za stówę - czy jednak podoba Ci się film - jak ja to mówię - o wtykaniu ogonków w dupkę??? A wracając do listy - Księżyc jakoś tak nawet mnie zainteresował, mooże coś z tego romansu będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Avatar mnie nie zaziębił ani zagrzał. Pomijając plus dla technologii komputerowej, sama historia jest stara jak świat. Jedyne co tak naprawdę jest w niej ważnego, ale na serio ważnego to konstrukcja świata Na'vi. Chodzi o nierozerwalny związek z Naturą, jej kultywowanie, życie bez ingerencji, bez niszczenia w imię postępu. Spokój, swoboda, hierarchia oparta na szacunku do każdej żywej istoty, związek z Mocą Dającą Życie i świadome z niej czerpanie i oddawanie siebie.

    Myślę, że na to chcieli zwrócić uwagę. A ogonki w dupkach to taki kompromis w kwestii scen pan-pani dla wszystkich grup wiekowych.
    Choć przyznasz, że pomysł zlewania jaźni ze swoimi pojazdami to niegłupi pomysł. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Saxofonistka6 marca 2012 08:01

    Wśród mojego pokolenia też często widać takie zlewanie - 18letni łysolek i jego czarny Golf III po tuningu to miłość na śmierć i życie ;D
    A wracając do Avatara to może jestem ckliwa, ale ruszył mnie facet na wózku, który znajduje taki, a nie inny sposób, by się z niego wyrwać. Natomiast zakazana miłość to kotlet odgrzewany do porzygu... Oczywiście musi się skończyć szczęśliwie, niczym w Małej Syrence :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moon w rzeczy samej znakomity.

    OdpowiedzUsuń