piątek, 2 marca 2012

O Wrocławiu ale za starych dobrych czasów

Rybny.

Ale mi się zebrało na wspominki!

Z jakiegoś powodu najbardziej intensywne wspomnienia z mojego dzieciństwa zwykle związane są z zapachami. A może zapachy ze wspomnieniami?

Pamiętam ośrodek wczasowy w Jaszowcu koło Wisły gdzie dywany i ściany pachniały tak samo odurzająco wakacjami i latem przez wszystkie turnusy jakie tam spędziłam. Zwykły bieżnik długości 15 metrów w każdym korytarzu a było ich z 6, ściany pomalowane na olejno.... w tym zapach śniadania, chleba, kosteczki masła, tłustych serów na wielkich srebrnych tacach, potem obiadu i radość kiedy po ośrodku rozchodził się zapach gotowanych parówek na śniadanie....

Ale to Jaszowiec.

Miało być o rybnym. Na ulicy na której się wychowałam był bar piwny Juhas i sklep rybny PSS Bez Nazwy.
Dla dziecka widok sklepu rybnego z czasów komuny był jak ośrodek NASA dla wieśniaka. Tylko że taki opuszczony.

W Rybnym nigdy nie było ludzi. Zawsze wchodziłyśmy z Babcią po schodkach w górę i tuż za drzwiami wiedziałam na co będę miała ochotę- marynowane śledziki. Skąd dobiegał ten zapach do dzisiaj jest to dla mnie zagadką bo marynaty stały w słoikach na wysokiej półce. Same półki to już było kuriozum bo ciągnęły się metrami wokół całego sklepu a wszystkie puste. Sklep skrojony na zbyt dużą miarę komuny. Białe kafelki oklejały pomieszczenie na każdym centymetrze powierzchni a na nich metalowe, puste półki i 5 słoików śledzi w marynacie.

Jako knypek, wspinałam się na paluszkach do oszklonych lad. Tam na kilku blachach, wyłożone na szarym papierze leżały wędzone makrele z kolorowymi skórkami, trochę śledzia, Babcia lubiła szprotki. Czasem flądra, czasem nawet sprzedawczyni, czasem na jedno wychodziło. Miały na sobie w 100% naturalne elastikowe fartuchy w kwiaty i sandały z dziurami na palce sznurowane po kostkę. W tym względzie nie różniły się niczym od szkolnej odźwiernej, tylko, że nasza była nie-flądra.

Siedziały zazwyczaj we dwie, gdzieś w kącie zimna herbata w szklance, papier pakowy czekający na klienta, niebieska waga, odważniki których było więcej niż towaru. Cisza i septyka i marynowany zapach komuny.

Po mrożone się prosiło ale najpierw trzeba było zapytać się co jest:
-Co jest?
-Dorsz jest.

Do tego czasu zwykle traciłam zainteresowanie tm co jest a czego nie ma i siadałam na parapecie pod obrębioną krzywo firaneczką oddzielającą ulicę od sklepu. Na parapecie stała wielka czerwona ryba z dmuchanego szkła. Zawsze wyprężona, na ogonie ginącym w szklanej, niebieskiej wodzie, z wielkimi, otwartymi, czerwonymi ustami. Usta puste jak sklep.

Szprotki były fajne ale przez lata straciłam chyba 3 miesiące życia na grzebanie i wybieranie czego się nie dało zjeść z takiego małego truchełka. Makrele lubiłam w całości a szczególnie ten taki maluśki filecik z ciemno-brązowego mięsa ciągnący się wzdłuż kręgosłupa.

Raz na tysiąc wizyt, dumnie, między szybą oszklonej lady a blachą z wędzonką stało małe, czerwone pudełko, podłużne, może 15 cm. W środku była hula-gula przemysłu rybnego- czipsy z krewetek na głęboki olej. Co to było za święto!!! Babcia smażyła a ja jadłam w nabożnym skupieniu, chrupek za chrupkiem. Czasami przyklejały się do języka i bolało przy odrywaniu. Już takich nie robią. Z drugiej strony- co w nich mogło być? Polski komunistyczny sklep sieciowy Polskiego Rybołóstwa- a tu chipsy krewetkowe?? Ale dobre były okropecznie.

Że też człowiek dorasta normalny na takich wspomnieniach?

Polska, rok 1985.

PS. Wiecie, poszukałam w googlu zdjęcia pod hasłem "rybny komuna". Nie ma wyników. Czy to możliwe, żeby nikt nie pokusił się o uwiecznienie jednego z takich cudów kunsztu handlowego dla potomności> Moja pamięć- skarbnicą narodu.

PS2. Kompromis- znalazłam mięsny. Czytelnikom pokolenia 1990 wzwyż- ku pamięci i ku chwale Ojczyzny!

2 komentarze:

  1. No ja już pustych półek w sklepach nie pamiętam (1991), znam je tylko z opowieści, starych zdjęć i filmów.

    Ale też miałam taki ulubiony rybny sklep, tyle że nie we Wrocławiu, a w Sosnowcu - tam mieszkałam jako dziecko. Też wchodziło się do niego po schodkach, chyba dwóch. Pachniało obłędnie. Śledzia w każdej postaci pożerałam od małego, i uwielbiam do dziś! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Saxofonistka4 marca 2012 16:36

    Ja również jako 91 nie mam takich wspomnień, ale ryby uwieeelbiam :)

    OdpowiedzUsuń