Na szczęście udało się bez grzebania w pupu. Niebieski dzwoneczek znalazłam wczoraj, ogryzionego z farby, wdeptanego w dywan. Czerwonego dziś rano przy odkurzaniu, spłaszczonego jak płaska płaszczka.
A więc potrząsanie Mają i nasłuchiwanie w której części ciałka podzwania nie doszło do skutku.
No i rzeczywiście- były w buzi. Bez wątpienia.
To dobrze, że poziarła;) Ale ja Was lubię czytać.:)
OdpowiedzUsuńCzyli skończyło się dobrze! :)
OdpowiedzUsuńI potrząsać nie trzeba było. Gratulacje! :D
PS. Ależ fantastyczna jest ta kula ziemska, co to się obraza po prawej stronie bloga i pokazuje mi, gdzie dokładnie na świecie teraz się znajduję! :D Cudo, cudo! :D
Kamien z serca.Uff..
OdpowiedzUsuńJill
Heh, dzieciaki to mają pomysły. Dobrze, że Maja nie zechciała czegoś większego spróbować zmieścić w swoim brzuszku
OdpowiedzUsuń