wtorek, 28 stycznia 2014

Po raz pierwszy w życiu




Minął pierwszy tydzień w mojej nowej pracy.

Naprawdę długo na nią czekałam, może nawet od samego początku mojej "kariery zawodowej”, bo wciąż nie do końca pasowało mi to, co robiłam i nigdy nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Nie żeby mi się zaraz zaczynało nudzić- zwyczajnie, uczyłam się wszystkiego dość szybko i wkrótce okazywało się, że ponad to nie ma nic więcej. A odstępstwem od dziennej rutyny był dziwny klient albo przypadek losowy jak zapalenie się monitora w postać żywej pochodni albo (niestety) śmierć klienta w restauracyjnej toalecie po zaaplikowaniu sobie Złotego Strzału. Cała reszta to niekończący się ciąg "dziękuję-do widzenia".

Moją pierwszą pracą była hurtownia "S." w której nauczyłam się, że można miejsca nie lubić, jednocześnie uwielbiać, dostawać w dupę aż miło i doceniać każdy klaps. Mój pierwszy w życiu SZEF był maniakiem kontroli i człowiekiem tak poczciwym i uczciwym, że sprowadziło go to do grobu. Piszę "SZEF" bo już drugiego takiego nie miałam. Pierwsze miesiące płakałam ale szłam na następny dzień i pracowałam jak wół. Miałam cel (komputer) i uważałam, że kogo, jak kogo ale mnie nie można złamać. Nauczyłam się tam wszystkiego, nawet podniesienia słuchawki, wykręcenia numeru do wielkiego importera z Chin i załatwiania spraw w imieniu SZEFA, jakby to ona sam dzwonił. Pod koniec mojej pracy tam wysłał mnie na dwumiesięczną misję. Moim zadaniem było objechać autobusem PKS całe województwo i zdobyć dla niego jak najwięcej klientów wśród małych księgarni, sklepów z zabawkami i papierniczych rozsianych po pipidówkach. Serce skakało ze strachu, ale wzięłam porty w garść i udało się.

Potem przyszła Pizza Hut i najgorszy szef, jakiego w życiu miałam. Serio. Gorszego dna nie ma nawet w Rowie Mariańskiem. ZD- głupi, złośliwy, wynaturzony twór, którego ktoś postanowił uczynić kierownikiem restauracji sprawdzał się świetnie w osiąganiu zamierzonych celów, ale koszt, jaki ponosiła ekipa był niewspółmierny do sukcesu. Sukcesem i tak były zwykle jego wakacje na Teneryfie, więc nikt nie widział Sukcesu na własne oczy póki nie wrócił z urlopu opalony jak świnia na ruszcie. Kręcił i kombinował jak się tylko dało- klienci KFC jedli zielone kurczaki, w PH na pizzę szło wszystko, nawet co to miało już własne nogi i samo wyrywało się z miski. Napuszczał na siebie współpracowników, żeby skłócić załogę- wiadomo ludzie co się nie lubią, nie kombinują razem za plecami. Ponieważ sam kombinował, uważał, że każdy nasz krok i każdy ruch ręką jest akurat krokiem i ruchem prowadzącym do Wałka. Wałek to było jego święte słowo i każdy je kręcił. W jego rozpalonej, chorej na paranoję głowie.

Potem przeniosłam się do PH Rynek gdzie wszystko się zmieniło. Ilość klientów przewijająca się przez stoliki w miesiącu pozwalała na kupowanie nowego sprzętu, kiedy zepsuł się stary, tam po raz pierwszy widziałam nowiutkie patelnie do pizzy, nowe noże, krajalnice, nawet przedłużacz nowy jak stary się spalił. Szef JS może nie miał wybitnych zdolności interpersonalnych, ale swoją posturą i głosem załatwiał wiele. Wybitny natomiast miał zespół managerów. Kiedy przyszły zmiany, do restauracji wkroczył TG

TG miał coś, czego nie mieli inni- naturalnie urodzony lider w opakowaniu nieśmiałego, cichego człowieka, który nieczęsto się odzywał a co dopiero rozkazywał czy podnosił głos. Nie musiał, bo i tak ludzie patrzyli w niego jak w obraz i wyprzedzali każdy jego krok, w przenośni wysypując płatki róż na jego drodze. :) Ludziom nawet nie przyszłoby do głowy sprzeciwiać się czemukolwiek, bo zasady były "po naszemu". Gdzie się kończyła praca a zaczynała zabawa każdy wiedział i każdy umiał się do tego zastosować. Przychodził wieczór, restauracja się zamykała i przychodził czas na imprezy pracownicze często do samego rana. Ci, co mieli pecha i musieli stawić się na otwarciu na 8: 00 rano dosypiali w lożach a o 8: 00 prasowali mundurki i stawiali się na tyle rześcy na ile się dało. Kiwając się przy tym i patrząc na pizzę z żołądkiem na ostatnim, zawiasie. Ale wystarczyło spojrzeć na TG kiedy wynurzał i z managerki po godzinie drzemki i od razu człowiekowi robiło się lepiej- skoro TG ma kaca to ja też mogę mieć i będę to celebrować. Po pięciu latach z PH płakałam za ludźmi a nie za pracą, którą zostawiałam za sobą.

W UK managerów przerobiłam już tylu, że w głowie robi się kocioł, kiedy próbuję sobie przypomnieć. Samych kierowników Tesco przerobiłam już czterech, z czego jeden był jak lodołamacz idący pełną parą ciągnący za sobą pęczek mniejszych łódek, był czubek, który chował się przed ludźmi nie podawał ręki a jak już to wycierał o spodnie, był karierowicz ze szkolenia w USA, które nie pasowało do UK no i teraz jest gwiazdor, który dość długo maskował się, jako dobra dusza i człowiek orkiestra, ale coraz częściej na jego widok ludzie odwracają głowę i wpychają sobie palec do gardła. Dosłownie- nie w przenośni.:)

Praca w TESCO, nieważne, na jakim stanowisku jest ogłupiająca, powtarzalna, bezcelowa i frustrująca. NIC z tego, co zrobiłeś wczoraj nie ma wpływu na dzisiaj, każdego dnia zaczynasz to samo, jakby nie było dnia wczorajszego i po tym, co zrobiłeś wczoraj dobrze nie ma śladu. Próbują nas przekonywać, że to ważne jak pakujemy ludziom reklamówki, ale kto z Was kiedykolwiek zajrzał na dno zbełtanej w aucie reklamówki zakupów i pomyślał przy kuchennym stole:

-Ale dziewczyna się sprawiła, wszystko było tak ładnie poukładane a teraz poszło na marnację, bo wyciągnę wszystko, powkładam do szafek a reklamówkę wyrzucę, trafi do oceanu i pożre ją jakiś biedny żółw i umrze z głodu....

Żaden klient nie zauważa i nie docenia pracy ludzi z supermarketów, spójrzmy prawdzie w oczy. Anglicy to jeszcze pocieszą miłym słowem, ale Polacy w supermarketach pchają przed sobą falę uderzeniową chamstwa i prostactwa, od którego robi się niedobrze.

A teraz Praktyka.

Prywatna Praktyka Lekarska w B. istnieje tam od lat, 70 kiedy kilku lekarzy zaczęło leczyć ludzi gnieżdżąc się po kątach wiejskich ośrodków kultury na terenie obejmującym części trzech hrabstw- Oxfordshire, Northamptonshie i Warwickshire. W międzyczasie NHS postawiło im budynek parterowy i od tego czasu Praktyka urosła do dobrze prosperującej praktyki lekarskiej na 7000 pacjentów, pięciu lekarzy, cztery pielęgniarki, własną aptekę i dziesięć osób w administracji. Plus satelity jak pielęgniarki środowiskowe, psycholog, położna itp.

Zaczęłam w zeszły poniedziałek, dostałam własne biurko, telefon i obowiązki. Głównym moim zadaniem jest... No tak- gwoli wyjaśnienia, trzeba od początku.

W UK ma się swojego GP, czyli General Practitionera. Czyli lekarza rodzinnego. Zdarza się jednak dość często, że nie trafia się z dolegliwościami do swojego GP, bo akurat nie ma wolnych wizyt, więc trafia się ktoś inny. Nowa dolegliwość zostaje opisana przez lekarza i zdarza się dość często, że pacjent dostaje skierowanie do specjalisty. W Polsce specjalista jest na 2 czy 3 piętrze przychodni i trzeba ustawić się w ogonku, w UK natomiast specjaliści wszelcy gnieżdżą się w szpitalach. A więc niezbędne jest skierowanie. Pacjent idzie do domu, polecenie skierowania ląduje na biurku Adminów. Tam jedna osoba szuka odpowiedniego specjalisty, druga robi opis przypadku i wszystko razem leci pocztą lub faksem do szpitala. Przychodzi odpowiedź do przychodni o planowanej konsultacji i do pacjenta z hasłem dostępowym. Pacjent umawia się, jedzie na badania i wraca do domu. Konsultacja z opisem wraca do przychodni i ląduje na moim biurku w postaci poczty. Otwieram i sortuję, oddzielając wszystkie możliwe listy od specjalistów, wypisy ze szpitala, listy z ostrych dyżurów itp.- wszystko, co ma znaczenie dla pacjenta. Sterta listów idzie na biurko pewnej pani, której zadaniem jest zeskanować wszystkie listy i dołączyć je elektronicznie do kart pacjentów w ogólnokrajowym systemie opieki zdrowotnej. Opieczętowane, zeskanowane wracają do mnie. Moim zadaniem jest sprawdzić poprawność skanuj, czy właściwy list na pewno został przypisany właściwemu pacjentowi a następnie w historii pacjenta odnaleźć lekarza, który go do specjalisty skierował. I tak np. pacjent X ma cztery większe dolegliwości, jego GP jest NM, ale na Rtg wysłał go RH. Nie wysyłam, więc listu do NM, ale do RH, bo NM nawet nie wie, że pacjent zaniemógł na coś nowego. Kiedy znajdę wizytę i dopasuję dolegliwość, stawiam znaczek i odsyłam RH do zapoznania się. W zależności od tego, co stoi w liście, RH odfajkowuje sobie w głowie albo odpisuje, że trzeba skontaktować się z pacjentem i zamówić mu wizytę na omówienie wyników. Co czynię?

W międzyczasie odbieram telefony z prośbą o wizytę, wyniki badań krwi lub moczu, wszystkie inne pytania, telefony ze szpitali i hospicjów dot. leków, które mają przyjęci przez nich nasi pacjenci itp. W międzyczasie międzyczasu witamy (z drugą babeczką) pacjentów przychodzących na wizyty, wydajemy przygotowane leki z apteki, wypożyczamy rękawy do badania ciśnienia, serwujemy na tacy baterie do aparatów słuchowych, rejestrujemy nowych, wykreślamy starych..... Żaden dzień nie jest taki sam. Dzwonią starsi ludzie, zagubieni w gąszczu biurokracji, zbyt kulturalni, żeby dobijać się do czyichś drzwi. Dzwonią splątani staruszkowie, którzy zapomnieli, co i jak mają brać, dzwonią rodziny ze smutnymi wieściami z hospicjów.

I co chwila otwieram kopertę, w której czają się na mnie zdjęcia z gastroskopii, strasząc tajemnicami czyjegoś odźwiernika. A JA KOCHAM MEDYCYNĘ! Więc nie mogę się oprzeć i czytam wszystkie te opisy, czasem z pękającym sercem czasem chichocząc do łez.

"Pacjent ma złamaną szczękę, pęknięty nos i poocierane do mięsa pięści, ale absolutnie zaprzecza, że wdał się w bójkę." To z izby przyjęć.

"Pacjent, którego widziałem rok temu nie zdradza oznak poprawy. Nadal jest przekonany, że do Ziemi zbliża się kometa i katastrofa jest nieuchronna. Jedyną różnicą jest, że nie stara się już skontaktować z NASA próbując zakupić skafander kosmiczny mający mu zapewnić ochronę w chwili katastrofy, ale kontaktuje się z ESA (Europejską Agencją Kosmiczną), ponieważ Jako obywatel Unii Europejskiej jest uprawniony do otrzymania pomocy ze strony organizacji UE.". To od specjalisty.

Lub

"Stan pacjenta pogarsza się nieuchronnie. Kierujemy ambulansem go z Oddziału do Katharine House Hospice."

Patrzę na tablicę. List wysłano cztery dni temu. Na tablicy imię i nazwisko pacjenta z datą śmierci z dzisiejszego ranka. Na fejsie mieszkańcy naszej wioski łączą się w smutku po stracie wspaniałego obywatela, który od lat zagrzewał do społecznych akcji i cieszył wszystkich swoją chęcią życia. Czytam wypis i myślę, że to dobrze, że nie wiedzą jak wyglądały jego ostatnie dni. Jego wypis idzie na biurko innego Admina, który spakuje karty i odeśle do miasta gdzie pacjent się urodził. Karta elektroniczna zostanie zamknięta zanim jeszcze zorganizują pogrzeb.

Choroby i lekarstwa na nie. Wołanie o pomoc i niezwykłe poświęcenie ludzi, którzy pracują jak w zegarku, żeby ich stan mógł podeprzeć się jak najszybciej. Lekarze pracują od 8: 00 do 18: 30, dwa razy w tygodniu dłużej. Wszyscy znają pacjentów z imienia i nazwiska i wiedzą o nich wszystko. Nawet, jeśli pacjent o tym nie wie. Cukrzycy, zastoinowcy, epileptycy, wszyscy polegają na sprawności tego, co po naszej stronie biurka, żeby nie zostać bez leków czy wyników badań.

Zespół od ładnych kilku lat nie zmienia się. Ja i dwie nowe osoby jesteśmy odpowiedzią na fakt, że Praktyka nieustannie się rozwija, brakuje gabinetów i rąk do pracy a NHS planuje budowę nowego budynku na polu gdzie dziś rośnie trawa i ptaki wyżerają pędraki. Za parę lat stanie tam nowy budynek Praktyki, z pokojami dla każdego, z dodatkowymi gabinetami dla nowych usług, po które już nie trzeba będzie jeździć do większego miasta.

Kocham to, co robię i po raz pierwszy w życiu czuję, że to, co robię naprawdę komuś pomaga.

Ton głosu pacjenta na telefonie, kiedy otwieram jego konto i informuję, że wyniki badań w krwi są absolutnie w normie- BEZCENNE.


I mój Kubeczek, który dostała w prezencie od Sąsiadki. "A Gratitude Stone" czyli coś co przypomina mi jak bardzo warto czekać na swoją szansę, za każdym razem kiedy biorę go do ręki. :)

9 komentarzy:

  1. Gratuluje :)
    Ale dalas mi teraz do myslenia, moze mi tez sie uda...?
    Pozdrawiam,
    Klara F.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniale! Gratuluje i cieszę się razem z Tobą :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulację :) Każdy w życiu dostaje szanse i to nie jedną :) Więc Anonimowy nie przegap jej , ale trzeba też czasami coś zrobić by nie przeszła koło nosa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudnie, Kokainko :) Doniczka pozdrawia

    OdpowiedzUsuń
  5. gratulacje! i siedz tam dlugo, zawsze jak sjestem w przychodnie to podziwiam te babeczki w rejestracji, ktroe wydaja sie miec w glowie wszystko! Bardzo ciezka i na pewno satyswakcjonujaca praca, a dla nas dobrze ze z drugiej strony mamy wiesci za twoim posrednictwem ;) Duzo ludzi narzeka na lekarzy wypisujacych paracetamol ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie spodziewałam się, że system administracyjny jest tak skomplikowany! Tym bardziej podziwiam i gratuluję - praca trudna, wymagająca ale na pewno szalenie satysfakcjonująca. A perspektywy - świetne, także bardzo bardzo mocno trzymam kciuki i serdecznie gratuluję Pracy. Tak, z dużej litery.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oh, gratulacje, wiedziałam, że dostaniesz swoją szansę!
    Krajanka z tego samego miasta, mieszkająca tym czasem w Irl, czyli Inny_glos

    OdpowiedzUsuń
  8. :) Aż miło się czyta...
    Ja mam to szczęście, że oprócz czkawki z jednym szefem, od 9 lat w IE i prace, i przełożeni mi się podobają, lucky me! Oby odtąd tylko z górki ci szło :)

    OdpowiedzUsuń