wtorek, 16 października 2012

Szkolny dzwonek, tra la la

-Maju, a co było dzisiaj w szkole?- pyta Mama Kokainka każdego dnia.
-Nie wiem. - odpowiada Maja, nieustannie to samo od półtora miesiąca....

I poszła do szkoły, choć serce się kroiło. Bardzo podniecona co wieczór otwierała szufladę ze swoim mundurkiem, oglądała torbę na czytanki, sprawdzała czy butki są na miejscu, czy gumeczki do włosów czekają.

Oczywiście, poszła w nowe środowisko jak burza i wcale się nie martwiłam, że odbiorę ją zasmarkaną i upłakaną. Był chłodny wrześniowy poranek, Maja weszła na boisko na którym biegało i świrowało ok 70 dzieciaków, wszystkie jak z chińskiej szkoły- szaro-czerwono wokół.  Żadnej pompy i gali, zero pastosu który pamiętam ze swojego pierwszego dnia w szkole- przysięga, zdjęcia, przemowy, wszystko czerwone od jarzącej się wokoło Komuny... nikt nie chalstał dzieci wielkim ołówkiem przez ramię ani nie rozdawał książeczek SKO. Dziwne to były czasy. :)

Na dżwięk ręcznie napędzanego dzwonka, wszystkie dzieci karnie ustawiły się w rzędach i w sekundę poznikały w klasach. Bez słowa, bez marudzenia. To chyba oznaka dyscypliny. 

Maja weszła do swojej nowej klasy jak do siebie, rozejrzała się i powiedziała:
-Mamu, jak tu pięknie! I mają zabawki!

Klasa stanowi osobny budynek który powstał w tym roku i kończono go jeszcze tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Ma śmiszne maleńkie okienka, wielkie oszkolne drzwi i wewnątrz niewiele różni się od przedszkola w Wólce. Jedyna różnica to kilka stolików po środku.

Maja z Gabim wpadli w drewniane zwierzątka a na powitanie wyszła Pani C. Powitała gromadkę pozostałych dzieci które weszły do klasy i całe towarzystwo rozpłynęło się w achach i ochach na widok nowego nabytku szkoły. Maja pomachała nam na pożegananie, zapewniła, że będzie grzeczna i czule spoglądała na małą dziewczynkę, która rozpaczliwie żarła pluszowego misia i strasznie płakała uczepiona mamy. Mineło już 6 tygodni a owa mała dziewczynka nadal żre rano misia. Używam tego określenia nie dlatego, że jestem złośliwa ale dlatego, że dokładnie tak to wygląda. wpycha sobie całą misiową głowę do buzi, wyjąc jednocześnie a głos tłumią pakuły. Straszny widok. Chciałbym zabrać ją, oddać mamie i powiedzieć, że może wrócić za rok, kiedy będzie rozumiała że nic się jej nie stanie a mamusia na pewno wróci. Ma miłą mamę i współczuję jej z całego serca takiego widoku dziecka zostawianego w szkole każdego ranka. 

Po południ, Maja wybiegła rozczochrana, rozbełtana, z rajstopami w kolanach, bluzą w ręku, oklejona naklejkami, z papierzyskami, listami, zeszytami w rękach- najszczęśliwsza na świecie, czerwona na polikach. 

-Maju, a co było dzisiaj w szkole?- spytała Mama Kokainka po raz pierwszy
-Nie wiem. - odpowiedziała Maja.

No i tak nadal nie wiemy za bardzo czym zajmuje się Maja w szkole, choć przynosi codziennie obrazki, wyklejanki, różańce z makaronu, korony, medale i roboty z butelek po jogurcie. :) Wnioskuję więc, że jest tak zajęta, że z nadmiaru informacji przegrzewa się jej jakiś styk i dostaje amnezji w temacie.

Każdego ranka wyskakuje z łóżka gotowa lecieć do szkoły nawet goła ale wspomnień- zero. :D



 Oczywiście, nie obyło się bez zgrzytów, bo pewnego poniedziałku Maja wyszła ze szkoły w krótkim rękawku, z całym ubraniem przewieszonym przez ramię a temperatura na zewnątrz była zaiste brytyjsko-jesienna- 11*C. Jeszcze tego samego wieczora zagorączkowała co nieco, więc poszłam rano do szkoły błagać, żeby nie wypuszczali jej gołej z budynku bo w przypadku choroby znowu nie weźmie antybiotyków i tym razem może skończyć się w szpitalu na dożylnym leczeniu, jak groziło jej to ostatnio. Pani C zdziwiła się, że Maja wyszła goła, choć to ona wypuszcza dzieci do rodziców, dosłuchała jeszcze czego musiałam wysłuchać od mojej Rodzicielki, przedszkolanki z zawodu i obiecała z ręką na sercu, że będzie uważać. Po południu... Maja wyszła ze szkoły goła. Została z gorączką i kaszlem w domu do końca tygodnia. W poniedziałek jedno moje spojrzenie wystarczyło- od tego czasu Maja ma na sobie wszystko co dajemy jej rano, nawet jeśli jest to zimowa czapka.

Dziś zapytana, co robiła w szkole powiedziała że nie pamięta. A w torbie zanalazłam książeczkę do nabożeństwa z adnotacją, że została zaprezentowana biskupowi Northamptonshire i dostała ową książeczkę jako pamiątkę tego ważnego zdarzenia.

Najwyraźniej książeczka od biskupa jest na końcu listy ważnych spraw u Mai, :/

PS. Ale zaskoczyła mnie dzisiaj....
-Pats, to jest siązecka od pana w skole. Miał takie ubranie i takie paski s psodu (biskup). I mówiliśmy wsysycy pray. ...an father ...an son...mniu mniu mniu.... amen. I była woda i ciastecko. I wazne zebym sobie znalazła i mamę i tatę i małego blaciska i wtedy amen.

Amen. 


3 komentarze:

  1. Swietnie opisane :)Uwielbiam tu przychodzic :) Kiedy Ania w tym roku zaczela swoja przygode ze szkola, tez bylo w porzadku poza kilkoma pierwszymi dniami, kiedy to pewne dziewcze z kraju Mahometa notorycznie szturchala, popychala i kopala nasze dziewcze. Na pytanie tatusia (ach), czemu nie oddala - Ania odpowiedziala, ze nie chce Whoop (czy jakos tak) sprawic przykrosci. Interweniowalismy, potem cierpliwie czekalismy, az pewnego nasza coreczka wrocila przeszczesliwa ze szkoly. Nigdy nie widzialam jej az tak rozpromienionej. Weszla i oznajmila radosnym tonem: "Rodzice, nie uwierzycie co sie dzis stalo. Whoop sie pochorowala i zwymiotowala sobie w zeszyt!!!" Zupelnie niepedagogicznie parsknelam smiechem. Od tej pory Ania z jeszcze wiekszym entuzjazmem chodzi do szkoly,posluguje sie angielskim, pisze coraz ladniej, a do tego zalamuje nas recytujac irlandzkie wyliczanki, ktorych to w ogole nie znamy. Czas chyba sie zapisac na jakis kurs irlandzkiego :) Zasady w szkole podobne jak u Was. Mundurki tez :) Sedrecznie pozdrawiam. Doniczka

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic tak nie dodaje animuszu jak widok wymiotującego wroga. :D :D :D

    4 lata LO mnie Kamilka "nie lubiła" i próbowała przekonać do tego całą klasę. Miałam to w odwodzie ale popularna nie byłam. W czasie matury pisemnej z polskiego, na wielkiej auli, 300 osób, zerwała się z krzesła, poleciała do okna i puściła pawia w technikolorze z 4 piętra na ulicę. Ryk śmiechu- bezcenny. Pisała maturę we wrześniu, juz z pustym żołądkiem. Ja opuściłam szkołę rozgrzeszona i zadośćuczyniona. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobre :) Zatem istnieje jednak sprawiedliwosc dziejowa :) D.

    OdpowiedzUsuń