środa, 29 sierpnia 2012

Smuteczki z okazji końca wakacji

Moi Czytelnicy martwią się....

Może zacznę od tego, że właściwie trudno powiedzieć czy u nas dzieje się tak mało, że nie ma o czym pisać czy tak dużo, że nie ma czasu pisać. :)

Maya zamknęła rozdział swojego życia pt. "przedszkole" i spokojnie zaakceptowała fakt, że trwają wakacje a potem pójdzie do szkoły. Bardzo kręci ją myśl o szkole w której była dwa dni na "zapoznawczym" i ciągle wieczorem pyta o lunchbox i mundurek. Muszę otwierać szufladę i pokazywać jej, że wszystko leży i czeka na nią.

Na odchodnym z przedszkola dostała swoją teczkę postępów pełną zdjęć i opisów swoich wyczynów minionego roku wraz z tabelami w których panie odhaczały zdobyte umiejętności. Teczka dostała swój własny żółty segregator i powędrowała na półkę wraz z malunkami z zajęć i innymi pamiatkami. Panie dostały od Mai wielkiego Humpty Dumpty'ego którego zrobiłam na szydełku. Za dwa lata Gabi będzie słuchał w tym samym przedszkolu piosenki z udziałem maskotki, którą zrobiła Mama... celebryta! :)

Dwa dni w szkole bardzo się więc Mai podobały, mundurek odebrałam, wszystko gotowe. Ale serce się kroi, że zabierają mi 4latkę na tyle godzin kiedy w Polsce szłaby do zerówki dopiero za dwa lata a teraz dopiero szła by do starszaków. Właśnie odkrywa tajniki zabawy z Gabim we własnym pokoju, staje się samodzielna w chodzeniu pod domu gdzie chce, jej zabawy stają się bardziej zorganizowane, ma swoje kąciki i skarby, figurki i mebelki... a teraz będzie poza domem do 15:00, pośpi 2h, przyjdzie wieczór i trzeba będzie się kłaść spać, żeby rano wstać. Cholerna instytutcjonalizacja. Mówcie co chcecie, zabawa czy nie, puszczanie dziecka do szkoły w tak młodym wieku to odbieranie dzieciństwa.

Widzę jak dojrzewają i zmieniają się jej uczucia do mnie jako do rodzica. Jaka jest posłuszna, rozsądna, ile potrzebuje kontaktu, rady, pomocy i wsparcia w rzeczach które chce już robić sama. Jak szuka akceptacji i podziwu w tym jak wyciera pupę po kibelku, smaruje kanapki masłem, czy dba o Gabiego. I w tym wszystkim, całym tym ferrorze nowości których więcej z każdym dniem- odbierają dziecko rodzicom i zakuwają w mundurek, rutyny, obowiązki i zasady do przestrzegania.

Teraz właśnie Maja wiąże się z Gabim na całe życie. Z niedowierzaniem patrzę jak uczą się kochać siebie nawzajem każdego dnia- jak przynoszą sobie nawzajem picie i "ciasio", jak Maja dba żeby się Gabi nie wywrócił, jak oglądają razem bajki przytuleni na sofie czy fotelu, jak Gabi siedzi za Mają na fotelu okrakiem obejmując ją nóżkami i patrzy jak Maja rysuje czy słucha piosenek...


 Całują się w usteczka, głaszczą, tulkają, Maja nie pozwala upominać Gabiego kiedy robi źle, zabiera go do pokoju gdzie bawią się razem figurkami i nieczęsto zdarza się, żeby zezłościła się na niego za dotykanie jej zabawek. W sumie nie ma "moje i twoje", oboje bawią się wszystkim choć oczywiście Maja ma mniej zapędu do autek a Gabi do księżniczek.


Zamykają się razem w łazience i godzinami uczą lalę pływać, wypluskują płyn do rąk, myją ząbki i chlapią się wodą. Zaszywają w naszej sypialni za łóżkiem i patrzą jak nic nie jedzie po ulicy .



Kąpią się razem, idą spać razem, pakują się sobie nawzajem do łóżek, wyżerają ze śniadnia to czego nie lubi drugie...

 Z jakiegoś powodu wyrzucanie wszystkich butów z szafki na podłogę w kuchni i rzucanie ziemniakami do koszyka należy do ulubionych zabaw Małych Odkrywców. Gabi zarykuje się śmiechem a Maja dostarcza mu powodów do radości rzucając ziemniakami we wszystkie strony, jak popadnie.



Chcielibyście (a może nie) usłyszeć jak Gabi płacze kiedy Maja idzie do łazienki zrobić siusiu, wiesza się na bramce i roni rzewne łzy póki Maja nie wróci z kibelka. Nic wtedy nie działa. Oddaje Mai swojego mocia, a moć skarbem najwyższeszego sortu!

-Gabusiu, uwaziaj bo ta góra jeśt naprawe bardzio śpiciasta!


Ten kontakt utraci na intensywności kiedy Gabi będzie budził się kiedy Maja będzie już od godziny w szkole i będzie spał kiedy Maja wróci do domu. :(

Szkoła jest do dupy jeśli chodzi o uspołecznianie młodego człowieka i nie zgodzą się tylko ci którzy nie widzą nic złego w tym, że w pewnym momencie dla dziecka więcej dzieje się w szkole niż w domu. To co dzieje się w szkole zwykle dalekie jest od ideału ale w obliczu tego co za chwilę opowiem, w niektórych (licznych) przypadkach może jednak nie...

Siedząc na kasie w Tesco tego lata dopiero pojęłam kolejną patologię tego społeczeństwa. Kiedy tylko zaczęły się wakacje, rodzice zaczęli kupować cała masę śmieciowego żarcia- chipsy, lody, serki topione, napoje gazowane, pączki, wafle ziemniaczane, kiełbaski, czekolady itp narzekając nieustannie ile to kosztują wakacje bo teraz muszą mieć pełne lodówki bo dzieciaki są ciągle głodne. Spojrzawszy wstecz w to co właśnie zapakowali do toreb nie spodziewałabym się, że na tym jadą dzieci i w mojej głowie stawało jak neon pytanie:
-To co do cholery jedzą te dzieci przez cały rok skoro z okazji wakacji trzeba zaopatrzyć lodówki?

No i oczywiście szybko dotarło- rodzice żrą śmieciowe żarcie w pracy, dzieci śmieciowe lunche w szkole, na kolację dostają tosta z fasolą i do wyrka. :( Problem pojawia się, kiedy dzieci siedzą w domu 24/7 i trzeba wykonac wysiłek przygotowania jedzenia w domu- wtedy śmieciowe żarcie to jakaż wygoda!

Tydzień później pojawiła się kolejna odsłona patologii tego społeczeństwa. Dzieci najadły się śmieciowym żarciem i znudziło się cieszenie wakacjami więc rodzice ruszyli do sklepów po... papier, kredki, farby, nożyczki, klej.... coś co powinno być w domu cały rok. Klient po kliencie słyszałam narzekania jak to dzieci kosztują kiedy są na wakacjach. Dostawały po reklamówce w łapki i kopa na drogę:
-Może przez chwilę będzie cicho!

Potem przyszedł Tydzień DVD a na koniec Tydzień Mundurka czyli:
-Dzięki Bogu już wracają do szkoły.

czyli szkoła w UK tak naprawdę służy rodzicom do jak najwcześniejszego wypchnięcia dziecka w ręce profesjonalistów, którzy odwalą za rodzica robotę wychowawczą, będą "dbać" o dziecko do 16 r.ż a potem ono zacznie dbać o samo siebie i niech da los, żeby wyprowadziło się z domu tydzień po ukończeniu High School.

Taka konkluzja.

Maya więc idzie do szkoły a ja nie chcę oddawać. :( Przecież to moje Serduszko. 









6 komentarzy:

  1. Kokain, z wielką przyjemnością przeczytałam Twoje oba posty o Dzieciaczkach - są naprawde fantastyczne, słitaśne i jak mówi moje dziecię "mniamuśne". Widać na fotkach, że się kochają i dobrze razem czują - to zaprocentuje na całe życie.
    Trochę tego zazdroszczę, bo ja mam tylko jedną pociechę i nic się nie zanosi na więcej.

    W znaczącej większości zgadzam się z fragmentem o śmieciowym żarciu i 'zapychaniu' dzieci bylejakimi zajęciami. A dlaczego w większości? Bo to ogromne uogólnienie. Owszem, cała masa ludzi tak robi dla swoich dzieci, nie zdając nawet sobie sprawy z krzywdy.

    Ale nie wszyscy. I mam ogromną nadzieję, że nie większość. Tu jest cała masa wartościowych usług, zajęć i atrakcji dla dzieci. I to za albo symboliczną cenę albo za darmo. Trzeba tylko pomyśleć i najlepiej zaangażować się w to z dziećmi. Mieszkam w pn-zach Anglii. Council opłacił dla dzieciaków bezpłatne zajęcia na wakacje - 2h rano i 2 po południu, czyli dzieckiem i tak trzeba się zająć w ciągu dnia, nakarmić, itp. Mój syn brał w nich udział przez 3 tygodnie i był zachwycony: gry zespołowe, planszowe, pieczenie, gotowanie, zabawy plastyczne i co dla niego najważniejsze - cała masa dzieci (innych niż w szkole). Miałam też w tym roku możliwość wysłania go dla odmiany na zajęcia do prywatnej szkoły - wziął udział w warsztatach aktorskich. Tematem na osobną historię jest porównanie usług sektora prywatnego a publicznego w zakresie właśnie edukacji/zajęć dla dzieci...

    Tak samo częściowo zgadzam się z twierdzeniem, że szkoła jest instytucjonalizacją dziecka, wepchnięciem w ramy, itp. Ale odebraniem dziecka rodzicom? Nie zgadzam się z tym. Dziecko potrzebuje kontaktu z innymi, potrzebuje obcowania z innymi osobami dorosłymi, uczenia się od siebie nawzajem. Zobaczysz, że Maja nauczy siebie i Gabiego całą masę pożytecznych rzeczy - to też ważny element ich relacji. Na chwilę obecną są nierozłączni, ale przecież nie zawsze tak będzie. Sami też muszą siebie odkrywać. Jasne, że sporo rodziców olewa sprawę i oddaje dziecko na przechowanie do szkoły, zupełnie nie wnikając co dzieje się później. Byłam tego świadkiem przez 6 lat pracy jako TA, kiedy to ja wiedziałam o dziecku więcej niż rodzic.


    Znowu też - nie wszyscy (przynajmniej w moim otoczeniu) tak robią. W szkole, w której pracowałam byli i są nadal rodzice aktywnie biorący udział w życiu szkoły - bynajmniej nie spędzający czas na plotach i ciastach. Pomagają przy wycieczkach, przedstawieniach, czy też załatwiają całe masy spraw. Naprawdę znają swoje dzieci i wiedzą jak mogą im pomóc. Moze to też zależy od szkoły i lokalizacji? Nie wiem.

    Jestem jednym z niewielu rodziców, który regularnie melduje się w szkole i dopytuję o postępy dziecka czy zgłaszam zastrzeżenia. W szkołach nie powinni podawać śmieciowego jedzenia - w mojej okolicy jest to zabronione (min. żadnych słodyczy, gazowanych napoi, obowiązkowe owoce i warzywa, wersje wegetariańskich posiłków - jedzenie jest dobre) a rodzice są mocno zachęcani do wypowiadania się w tej kwestii. Nigdy nie traktowałam szkoły jako przechowalnię ale jako bardzo wartościowy element jego wychowania, rozwoju osobowości, przedmiot wielu rozmów z dzieckiem. Szkoła w naszym domu to nieustanny przedmiot dyskusji - pytanie się o jego zdanie, rozwiązywanie problemów i radość z sukcesów.

    Będę trzymać kciuki za pomyślny start Mai i poprawę Twojego maminego samopoczucia :))

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, że UK oferuje wprost nieskończoną gamę rozrywek i szans na rozwój dla młodych ludzi i dzieci. Problem polega na chęci do korzystania z nich. Mamy we wsi Sure Start Centre- do wielkiej sali wypchanej książeczkami, zabawkami i activitiesami przychodzi 1-2 matki DZIENNIE, stawiają dzieci na dywanie i zagłębiają się w ploteczki przy zamówionej pizzy a dzieci cały dzień szarpią sobie misie i kostiumy. Przestałam chodzić tam z Mają bo ile można siedzieć w pustej sali z dzieckiem, nawet jeśli otoczona wszystkimi zabawkami świata? Więcej czasu miałyśmy dla siebie w domu czy na łące...
    Oczywiście, że nie wszystkie dzieci w UK nudzą się jak mopsy zagryzając czipsami ale mówię o statystycznej próbce jaką mam w głowie po 2 miesiącach obserwacji społeczeństwa Miasteczka. Oczywićie, że kraj rózni się, szkoły są różne, rodzice są różni. Tylko większośc z nich "jest inna" gdzie indziej. Nie w Centralnej Anglii.
    To nie chodzi o odebranie dziecka rodzicom na zasadzie oderwania od cyca kiedy piękny świat wokół czeka na odkrycie. Nie widzę problemu w odkrywaniu świata przez Maję czy Gabiego poza domem ale mam na myśłi wiek- 4 lata to czas kiedy, w każdym razie Maja w tej chwili, uczy się świadomie pojmować otoczenie i odpowiadać na nie aktywnie. Podjemuje własne decyzje, organizuje sobie czas, bierze udział w rozmowach, odpowiada na codzienne zdarzenia w domu. I nagle wchodzi w to obowiązek szkolny- To tak jakby w połowie nocnikowego szkolenia wynieść się do Hiszpanii. :)
    Wybrałam dobrą szkołę w kórej Mai krzywda się nie stanie, wręcz przeciwnie, wydaje się, że drzwiami i oknami wyłazi z niej troska o dziecko i chęć pokazania mu najwięcej. Chodzi o moment kiedy to następuje. Jak wspomniałam Maja i Gabi AKURAT TERAZ wiąża się niesamowicie intensywnie, trwa to ok 2 miesięcy i dlatego smutkuję nad tym, że za 2 miesiące Maja będzie już "bardziej w szkole: niż z Gabim.
    Społeczeńswto, niezależnie jak to nazywa odbiera dzieci rodzicom, którzy mają jeszcze tysiące pomysłó na swoje dziecko, rzeczy których chceiliby nauczyć. Swego czasu Jezuici mówili: Daj nam niemowlę a zanim osiągnie 6 rok życia zrobimy z niego Jezuitę wlazącego w obronie wiary do końca życia". Do 6 roku następuje największy krok w kierunku późniejszego postrzegania świata przez dziecka. Uważam, że wychowanie w bezpiecznym, bogatym środowisku opartym na miłości i zrozumieniu RODZICA nie obowiązku NAUCZYCIELA daje więcej korzyści. Zanim poszłam do szkoły, razem z Babcią kazdego dnia robiłyśmy co innego. Mając 6 lat 3 razy w tygodniu byłam w Muzeum Przyrodniczym, spędzałam z nią całe dnie po przedszkolu póki Mama nie wróciła z pracy. Miałam lornetkę, mikroskop, książki, słoiki, hodowałam kiełki, oglądałam mrówki w ziemi... spytaj mnie dziś co pamiętam z przedszkola i zerówki z tamtego czasu? Że nie puszczali nas na siku w czasie ciszy poobiedniej i czasem sikało się w spodenki. A co pamiętam z zajęć które organizowała dla mnie Babcia Nauczycielka? Całe moje życie oparte jest na wszytskim co zrobiła dla mnie z miłością i oddaniem najbliższej osoby po rodziach.
    Tu chyba chodzi o jakość usług :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za odpowiedź :) Rozumiem Twój punkt widzenia i cieszę się, że miałaś taką babcię - ja z kolei dziadka :)
    A myślisz, że byłoby fajnie jakby to rodzic mógł decydować o wieku, w którym dziecko jest posyłane do szkoły? Trochę trudne mi się to wydaje do zorganizowania.
    Kokain, a gdybyś nie miała takiej opcji jak babcia obok i musiała pracować w tygodniu? Czy szkoła - super, że masz tą świetną podstawówkę dla Mai - nie jest lepszym wyjściem? Oczywiście, że czas dziecka spędzony z konstruktywnie myślącym rodzicem/dziadkiem będzie nieoceniony i zaprocentuje na całe życie, ale niewiele osób ma taką możliwość, bez względu na to jak bardzo by tego chciało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiadomo,że w pewnych okolicznościach szkoła pomaga opiece nad dzieckiem. Jedak w Polsce dzieci są w przedszkolu do 7 roku życia i zaczynają szkolę w zupełnie innym momencie życia. W UK dziecko idzie do szkoły w wieku lat 5 a to w mojej osobistej opinii o wiele za wcześnie- ja sama byłam psychicznie nie gotowa na szkołę kiedy miałam te swoje 7 lat i "obowiązkowość" nic dla mnie nie znaczyła. Może za długo byłam "przedszkolakiem"? Trudno dziś powiedzieć. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedyś sobie z ciekawości sprawdziłam ile te dzieci naprawdę chodzą do szkoły, bo co rusz były jakies przerwy - 192 dni w roku, czyli połowa roku nadal w domu:)

    OdpowiedzUsuń
  6. W Polsce też się to już chyba zmieniło. Mój syn, rocznik 2007, dostał ,,wezwanie" do szkoły, chyba o oddział przedszkolny, ale raczej obowiązkowy. Tymczasem mieszkamy w Szwajcarii, chodzi do pierwszej klasy zwanej ,,enfantine", więc coś jakby przed podstawówką, dwie godziny dziennie cztery razy w tygodniu. resztę czasu, gdy my pracujemy, spędza w przedszkolu. Kiedy czytałam Twój tekst o ,,szkole" babci coś odezwało się we mnie, że według naturalnego porządku rzeczy to tak właśnie powinno wyglądać... Prawdziwe uczenie dzieci przez ich rodziców i bliskich... Ale, to prawie marzenie ściętej głowy, gdy już niemal żyjemy, żeby pracować... Babcie mojego syna, nie dość, że są tysiąc pięćset kilometrów ode mnie, to nie mają czasu się nim zajmować. Gdy ja byłam małą dziewczynką, moi rodzice pracowali mało, a babcie w ogóle. Czasy się zmieniły, i zinstytucjonalizowane dzieciństwo jest jednym z ich znaków. A jak wiele będzie nas ono kosztować, na pewno się wkrótce przekonamy...

    OdpowiedzUsuń