Nawet nie wiecie jak się cieszę. Ugotowałam Mai zupkę brokułową i w chochelce zaplątało się parek kawałeczków marchewki, którą normalnie bym wyłowiła gdyby nie to, że Gabi akurat wisiał na bramce i tęsknił hałaśliwie.
Maja dostała swoją zupkę a ja wróciłam do miksowania procji dla Gabiego. Naglę słyszę:
-Mmmm.... ubielbiam!
-To dobrze. Smakuje?
-Tak! Ubielbiam!
...
-Mmmmm!!! Pyśne, ubielbiam marpepkę!
...../Makaron nazywać marpepką??/
-Co lubisz Maju?- wchodzę i patrzę, ze łzami szczęścia w oczach jak Maja łowi łyżką marchewczane wiórki i wyjada, zostawiając całą resztę przecedzoną i przegrzebaną.
Jedna jaskółka dziecka jedzącego marchewkę nie czyni ale może?
Może w końcu zje pomidora, spaghetti, rzodkiewkę, malinę, truskawkę....
aż musiałam się pochwalić!
oj gratuluje! ja jeszcze nie wiem co to znaczy, bo wciąż monotematycznie jemy tylko cysia, ale moje "weaning" zbliża się wielkimi krokami :)
OdpowiedzUsuń