czwartek, 5 maja 2011

Kcięciuniu i Kórewna

Matko! Nawet Golce nie żenili się tydzień. Wygląda na to, że wyszłam jak "na 5 minut do koleżanki" i się zasiedziałam.

Obejrzeliśmy relację za żywo. Po godzinie polskiej wersji przełączyliśmy na BBC bo komentująca pani zamiast skupić się na tym co widać na ekranie i kto ważny właśnie wkracza do kościoła, uważnie słuchała Kwaśniewskiej opowiadającej o tym kto szył jej kompleciki wizytowe na  spotkanie Króla takiego-a-takiego. Kiedy przegapiła w ten sposób pół przejazdu Księciunia z Bajki, miałam dość. I tak wiedziałam, że kiedy Kórewna wychynie z limuzyny, komentująca Pani nie będzie umiała rozpoznać projektanta kiecki. Nie żeby mnie to jakość szczególnie rajcowało.

Na BBC mówili kto i w czyim towarzystwie i jakie koronki u majtek ma Kórewna i w którą stronę wieje wiatr. Kiedy zajechała pod Westminster, zadzwonił telefon i Suseł poszedł komentować przez telefon. Kiedy wrócił było po jabłkach ale i tak udawałam, że jeszcze nie, żeby popatrzeć jak się zdziwi. Przez te telekonferencje przypali kiedyś herbatę. Po 15 minutach zaczęlo się towarzystwo zbierać z Kościółka a Suseł:
-Gdzie oni jeszcze jadą?
-Na wesele.
-????
-Trudno, będzie jeszcze wieeeele królewskich ślubów do obejrzenia w ciągu najbliższych 20 lat.

A festyn był Do-Du-Py. Na ulotkach informacyjnych jawił się niczym impreza przed Pałacem Buckingham, w rzeczywistości stolików do wystawienia zabrakło zanim jeszcze wąż dotarł do numeru domu 10. Sąsiadka wystawiła gazowego grilla ale ponieważ jej numer domu to 42, imprezującym do palników było chyba za daleko bo wtoczono go do ogrodu po jakiś dwóch godzinach. Sąsiad zaoszczędził na gazie.

Między domami rozciągnięto kilka girland w barwy narodowe ale w sumie wyglądały trochę jak resztki keczupy na brzegu talerza kiedy oddaje się talerz do okienka.

W ulotce poproszono aby wyparkować się z ulicy na czas festynu lub jeśli to niemożliwe, zaparkować po stronie nieparzystej. Jak na złość "niemożliwym" okazało się to mojej byłej managerce z TESCO z naprzeciwka- zaparkowała więc swoje trzy auta na prost od siebie- tuż pod naszymi oknami, swoją wielką, czarną landarą 4x4 tuż po środku, przed oknem salonu. Tak więc z parteru oglądanie imprezy nie udało się. Managerka z TESCO już u mnie nie pracuje i może dlatego nie uważa, że należy utrzymywać dobre stosunki z sąsiadami. Na tą okoliczność notorycznie parkuje swoje lśniące Coś 1,5m przed moim oknem i co 3 dni wyłania się z domu z wiadrem wody i gąbą i myje. Myje, pucuje, poleruje. Kiedyś wezmę gwoździa. Ma chudą jak szynka w szpitalu labradorkę, którą Boston jak to żywe zwierze lubi obwąchiwać. Niestety, dla niej naturalne odruchy psie są niezrozumiałe i skarży się, że Boston "usiłuje". Boston "usiłuje" się bawić ale dla niej to jest "napaść z usiłowaniem".

A więc zaraz po skończonej relacji ze ślubu, towarzystwo wybyło i obległo stoliki posilając się sausage rollsami i piwem z własnych puszek bo nie udało się zorganizować catheringu z licencją. Dzieci (wg. ulotki) miały się bawić na środku ulicy w gry ogrodowe ale jakoś tak się zdarzyło, że ktoś wytoczył tylko tunel z ortalionu, więc przez cały dzień dzieciarnia biegała do końca ulicy i z powrotem z wrzaskiem jakby gonił je Predator z puszką Stelli.

Na pytanie czy mamy zamiar wziąć udział w imprezie poszłam więc na górę, otworzyłam okno w sypialni i wybyłam sobie głowę na zewnątrz. Pod naszym oknem akurat toczyła się sąsiadka Murzynka. Nie toczyła się dlatego, że jest dużą kobietą z charakterystyczną dla swojej rasy półką na mydelniczkę z tyłu ale dlatego, że jako porządna matka czwórki dzieci w wieku poniżej 15 roku życia, spiła się już jak świnia i bujała się od bramki do bramki nawołując kogoś histerycznie. Za nią, w odległości kilkunastu kroków bujała się kolejna gospodyni domowa z piwem w grabie, czerwona na dziobie a w tle leciała ABBA. Lubię ABBĘ, więc postanowiłam, że jednak schował głowę do domu i daruję sobie. Na środku ulicy, w ortalionowym tunelu coś się kotłowało a dzieciary turlały to coś z prawa na lewo. Kilka grup pijaniutkich już o godzinie 14:00 obywateli pci męskiej gromadziło się w małe grupki.

Pokusiłam się o wystawienie głowy przez okno jeszcze raz, koło 19:00, żeby podziwić kilka babek tańczących na środku ulicy Sugababes. Impreza umarła o 20:00.


***

Matko! Nagromadziła mi się żółć i trafiło w Kórewnę i Księciunia. Tak czy inaczej pożycia życzę i całej gromadki małych królewskich potomków.

4 komentarze:

  1. Matko, nawet z takiej fajnej okazji da się zrobić burdelową popijawkę, szkoda! :(
    Ja relację oglądałam w sieci, ale pani komentator też nie lepsza była, bo skupiła się na imieniu Młodszej Siostry Kórewny, i w końcu ją komentujący do spółki Hamerykanin opieprzył, że to nie jest żadna pipa, tylko Pyppa!

    Susłowi trzeba było nagrać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Może komentująca nie mówiła o imieniu? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :D :D :D

    Niestety komentująca mówiła o bardzo wielu rzeczach, mało się skupiając na Kórewnie. Włączyłam tvp, ale pani Kwaśniewska działa na mnie jak czerwona sukienka na rozwścieczonego byka. Po stwierdzeniu, że 'będę nazywać ją Philippą, bo mam problem z tym imieniem' zrobiło mi się wesoło :D

    Anglia wróciła już do równowagi? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no, nieźle pojechałaś hehe nie no żartuję, na pewno się nie obrażą. ale nie dziwię się, taka dawka irytacji robi swoje ;) festyn, widzę, wystrzałowy! a ta murzyna, to mnie wkur... wkurzyła. no cóż, ktłoś młusi dziecium przykłada dawuć.. grunt, że nie było nudno :D a mnie ten ślub nie podniecał, więc nie oglądałam. i do niektórych: TAK, BEZ TEGO DA SIĘ ŻYĆ, jak się chce ;) ach :) miłej pogody życzę :) :*

    OdpowiedzUsuń