Gdybym wybrała opcję drastyczną- byłoby drastycznie dla Smeagoula ale lepiej dla mnie. Ponieważ wybrałam opcję litościwą- przychodnia musiała zaoferować jej 3 tygodnie wypowiedzenia, więc po początkowej, piątkowej euforii
/nie będę już musiała jej oglądać/
wchodzę w poniedziałek do pracy- prosto w Smeagoula. Jakbym zobaczyła ducha z Opowieści Wigilijnej. O wypowiedzeniu jeszcze nie wiedziałam, więc grunt usunął mi się spod nóg i kompletnie się zdezorientowałam. Paczam- i nie wierzę. łazi po przychodni jak gdyby nigdy nic, ćwierka jak zwykle, nuci kolędy- ustawia sobie na stole podświetlaną choinę z Funciaka.... Co się dzieje?
Szczerze mówiąc, usiadłam jak stałam.
Do końca dnia zwątpiłam też w wartość prędkości światła i w Świętego Mikołaja. Przed wyjściem z pracy napisałam do Menagerki maila z pytaniem o co chodzi z tą chionką bo nie wiem o co chodzi generalnie i muszę wiedzieć jaką zbroję mam przywdziać skoro NADAL pracuję z nią w jednym pokoju?
Na drugi dzień przeczytałam, że jej ostatni dzień pracy to 22.12 i do tego czasu jest na wypowiedzeniu.
A więc uznałam to za psychiczną obronę- musi ćwierkać i śpiewać, ustawiać choinkę bo nie chce przyznać się do tego, że odchodzi na nie swoje żądanie- nikt nic nie wie. Na ścianie wisi ogłoszenie o wakacie ale oficjalnie nikt nic nie wie. NIKT NIC NIE WIE.
Pomijając fakt, że musi szukać nowej pracy- co to za kara? Gdyby musiała stanąć twarzą w twarz z resztą zespołu i powiedzieć: "Jestem na wylocie bo byłam podstępną, dwulicową świnią, która podkopywała bezlitośnie dołki pod każdym, groziłam prawnymi konsekwencjami za sprawy które mnie nie dotyczyły i na głos szargałam opinię współpracowników" to może, tylko może miałaby nauczkę na następny raz albo przynajmniej mogłaby się zaszyć gdzieś w kąciku i przemyśleć to i owo. A tak- odejdzie w blasku chwały i pożegnań. Ale jak jej zrobią 'kffiatki i kartkę'' to się wścieknę.
Powinni przywrócić instytucję pręgierza. Życie w średniowieczu dawało takie możliwości....
We wtorek i środę humor jej obwisł, przestała nucić, potem cwierkać i kilka razy złapałam ją na tym , że obserwowała mnie bez odwracania głowy tak, że aż gałki oczne znikały jej za uszami. Mogłyby się odwrócić permanentnie.
Do końca tygodnia przestała nazywać lekarzy ''kochanie'', ''słoneczko'' itp. A Manegerka jeszcze bardziej ją oheblowała w scenie która zostanie mi w pamięci na długo:
Siedzimy i klikamy. Weszła Managerka, otworzyła szafę z ręcznikami, płynami i papierem toaletowym i stoi.
-Jedno zadanie. Jedno. I też nie dała rady, no. Jedno zadanie, powiedziałam. - mówi na głos do siebie rozbawiona. My klikamy.
-Powiedziałam- niech zawsze będzie dużo papieru toaletowego i nie dała rady. Wyrzucę chyba Ją bo jak nie daje rady z papierem toaletowym to co dalej?- nadal rozbawiona, ja chichoczę.
Smeagoul natomiast zareagowała jak jej instynkt i przyzwyczajenie poradził. Usłyszała dwa kluczowe słowa: ''Ona'' i "wyrzucić" i zaczęła podnosić swój chudy tyłek z krzesełka, żeby znaleźć się bliżej cudu.
-Co mówisz, kochanie? - zapomniała też że nie powinna chyba nazywać ''kochaniem'' osoby, która tydzień wcześniej dała jej wypowiedzenie. Z jęzorem na pół brody.
-Mówię, że nie ma papieru toaletowego. Skończył się. To obraza dyscyplinarna! Wyrzucę Ją.
Menagerka zamknęła szafę i wyszła a Smegoul opadła na krzesełko w stanie euforii i spojrzała na mnie, znowu się zapominając. Miała w oczach milion dolarów, podgrzewany basen i szybką brykę.
/niczego się nie nauczyła/
Chwilę potem, przez drzwi wsunęła się ręka z rolką papieru toaletowego i usłyszałam głos Managerki skierowany do Smeagoula:
-Zwolnienie odwołuję. Jest jeszcze jedna rolka. Dobrze, że mam w sobie tyle litości.
Chcielibyście zobaczyć minę Smeagoula. Jakby jej ktoś usmarował kanapkę masłem gównianym i kazał zjeść.
Nie szkoda mi jej. Jest zła do kości. Lukrowany stwór. Chupacabra w syropie klonowym.