czwartek, 29 września 2011

Nudny niemiecki pulpet czyli inspiracja w akcji!

Kocham go.


Ktoś poznaje? Ktoś? Ktokolwiek? Nie? To niedobrze, bo ten pan to najczystsza i najszczersza forma pasji życiowej, a takich ludzi cenię sobie ponad wszystko.

Pierwszy raz natrafiłam na niego kiedy Suseł zamontował na ścianie 42 cale i wyszukał wszystkie programy sygnowane znaczkiem HD. Trafiłam na BBC HD i po kilku dniach na niego właśnie.

Rick Stein. Niepozorny pan pod sześćdziesiątkę, siwo-łysy, bardzo okrąglutki, ot typowy przechodzień na którego zwraca się uwagę dopiero wtedy kiedy się przewróci..... Ani m(i)ęski jak Gordon Ramsay, ani seksowny jak Nigella, ani pro-rodzinny jak Jamie Oliver ani żaden inny. Ale że nie wszystko złoto co się świeci okazał się dla mnie wzorem do naśladowania we wszystkim co robi.

A co robi?

Gotuje! Nie mierzy, nie waży- kroi, szarpie, dzieli, gniecie, wrzuca, miesza i człowiek na widok jego garnka czuje jak drży mu jelito cienkie. :) Na początku obejrzałam jego podróże na Daleki Wschód gdzie podróżował od kraju do kraju, wstępował do każdej możliwie jak najmniejszej restauracyjki gdzie próbował czego się da. Ile wiedzy, ile natchnienia w tym jak opowiada o jedzeniu, składnikach, kolorach, kształtach, teksturach i fakturach. Jak opowiada o tym jak pachnie i smakuje zielsko prosto z pola bo prawdziwe i zielone, widziało słońce i deszcz! Przy okazji umiejscawia dania w kulturach z których pochodzą, odnosi się do historii, polityki, podkreśla jak niegdyś kuchnia biedaków staje się dziś najdroższą i najwykwintniejszą formą uspołeczniania się i jak snoby nie są dziś świadome, że jedzą ze smakiem coś co można przyrządzić samemu, przy odrobinie dobrych chęci. Ubolewa również nad tym, że gdziekolwiek podróżował, zawsze spotyka tłumy turystów z całej Europy, kolejkujących się pod McDonaldami, niechętnie spoglądających w stronę rodzimych restauracji. Są nawet tacy, którzy płacą za wakacje w Turcji, żeby siedzieć w angielskim pubie, pić angielskie piwo i oglądać angielski futbol przez 2 tygodnie wczasów.

Potem przyszedł czas na "Mediterrean Escapes" i odpadłam. Swego czasu nawet pisałam, że przechodzę na dietę śródziemnomorską kiedy kilka osób uznało to za znak, że Kokain ma zamiar poddać się drastycznemu reżimowi polegającemu na żuciu jedynie suchych liści bazylii. A w diecie śródziemnomorskiej nie ma nic z odchudzania czy liczenia kalorii! Jest natomiast dużo o słońcu, warzywach, owocach, mięsku i rybach gotowanych w ilościach hurtowych, z rozmachem, fantazją i odwagą.

Jak robi się prawdziwe włoskie spaghetti, jak zbiera się polne zioła do sosów, jak suszy się węgorze na słońcu i skąd pochodzi spaghetti carbonara i dlaczego carbonara?....


Na razie spijam z jego ust każde słowo ale poluję na jego jedną z 11 książek, "Mediterrean Escapes" na Amazonie. Swoją drogą, szkoda, że takie książki kucharskie jakoś nie mają sensu na Kindlu.

Wszystko co czerwone, pomarańczowe, zielona i żółte, pachnące i soczyste jest jak najbardziej mile widziane i jak twierdzą dietetycy (ci od dożynania się) dieta śródziemnomorska jest najbliższa naturze, najlżejsza, najzdrowsza i najbardziej przyjazna dla użytkownika.



Więc dziś, z okazji jesieni i cudnego słońca w kuchni zrobiłam Taginę Z Pulpetami (czyt. tażina-z-pulpetami :) ), jak to robią na Cyprze. Tyle tylko, że bez terakotowego naczynia, choć mój nowy Thomas posłużył idealnie.


A więc, jak ktoś ma ochotę:

 zaczynamy.....

*rzeczone nudne niemieckie pulpety wieprzowe z Tesco "frikadelen"
*tomato passata
*chopped tomatoes

*cebula w talarki
*cukinia w półksiężyce
*seler naciowy w plasterki

Pasta:
*oliwa z oliwek
*główka czosnku przeciśnięta
*ziarna kolendry
*ziarna kminu rzymskiego
*łagodne chilli
*papryka słodka
*sól
*pieprz
*cynamon
*suszona i/lub świeża pietruszka
*suszony i/lub świeży tymianek
*suszona i/lub świeża bazylia
*suszony koperek również i lub albo

*kulka mozarelli

*makaron, najlepiej świderki bo sos włazi w zagłąbka i lepiej się trzyma.

Ugotować makaron al dente.

Kmin i kolendrę wrzucić na gorącą i suchą patelnię i uprażyć aż zacznie mocno pachnieć i wrzucić do moździerza i szybko potłuc. Dzięki prażeniu olejki eteryczne uwalniają się z wnętrza nasionek. Inaczej wszystko co najlepsze pozostaje zamknięte i radość ma co najwyżej nasz żołądek. :) Dodać resztę składników pasty i wygnieść do uzyskania ok pół szklanki gęstej zawiesiny. To jest serce potrawy. Wrzucić do rozgrzanego woka.


Posmażyć aż zacznie mocno pachnieć. Wrzucić cebulę i obtoczyć w paście z przypraw i smażyć z 7-10 minut.



W tym czasie pogrillować pulpety tak, żeby wytopił się z nich nadmiar tłuszczu i zrobiły się chrupkie na wierzchu. Ja to robię na kratce do grillowania, żeby tłuszcz skapał na dno i na pewno się go pozbyć.

Kiedy cebula się zeszkli, dodać seler naciowy i cukinie. Kiedyś nie wierzyłam w selera ale przekonałam się, że idą pięknie w parze z pomidorami. Cukinię obrałam ale nie trzeba.


I znowu smażyć pod przykryciem aż trudno będzie stwierdzić kto jest kto. :)


I smażyć na małym ogniu, pod przykryciem ok 2h. Normalnie tagina, czyli terakotowe naczynie jest ogrzewane na węglach dobrych kilka godzin aż warzywa staną się idealnie miękkie albo nawet za miękkie. Pod przykryciem bo w oryginale cała para wodna z naczynia skrapla się na pokrywie w kształcie komina i łączy się z potrawą dzięki czemu zawsze pozostanie wilgotna.

Po tym czasie, zwiększyć ogień, dodać pomidory w obu postaciach i dać temu kolejne 45 minut. Będzie gotowe kiedy sos stanie się gęsty a czerwona oliwa z oliwek zacznie się zbierać na bokach woka.


vs.

 








(tak wygląda prawdziwa tagina ale wok z pokrywą jest równie dobry)

A dalej- wyłożyć sos, którego powinno być duużo do naczynia żaroodpornego (ja używam do tego czegoś innego ale nie przyznam się czego. Powiem tylko, że pozdrawiam Pizzę Hut, sponsora niniejszej notki.;)

I układamy pulpety a wierzchu i lekko tylko dopychamy, żeby wystawały.


Kroimy mozarellę na plastry, układamy pomiędzy pulpetami, polewamy oliwą z oliwek, posypujemy bazylią i szu to piekarnika 240*C na 45 minut aż zacznie bulgotać a ser na wierzchu będzie złoto-brązowy.


Tadaam!


Dużo, dobrego i smacznego życzę chętnym wypróbowania, również samego Ricka Steina.

objedzona Kokainka

PS. Nudny niemiecki pulpet to nie Rick Stein, rzecz jasna. Pulpet jest pulpet a Rick jest Brytyjczykiem... Kornwalijczykiem!

wtorek, 27 września 2011

Zanurzać się, zanurzać w ogrody rudej jesieni...

Właśnie nadchodzi.


A więc czas na trochę nowego, jesiennego nastroju w domu. Poprzestawiałam kilka rzeczy z miejsca na miejsce... i w sumie okazało się, że jesienny nastrój sam o siebie zadbał.

W ogrodzie, na krzakach pomidorów wiszą nadal zielone kiście. Czekają na sierpniowe słońce... Chyba się nie doczekają.... sałatki z zielonych pomidorów?


W zeszłym tygodniu sąsiadka zlitowała się nad swoją śliwą i za moją radą podjęła się przykrego obowiązku zerwania swoich owocków z drzewa uginającego się od słodkości. W trzech turach dostaliśmy łącznie z 15kg śliwek z czego uklepałam trzy tarty plum pies, pyzy ze śliwkami, tartę śliwkową, curry z jagnięciny ze śliwkami i kompot śliwkowy z goździkami. 



No i Maja po raz pierwszy ma okazję posmakować pierwszej w życiu świadomej jesieni przedszkolaka. Poszła na spacer ze swoją dziewczyśką torebką i nazbierała wszystkiego tego, czego jeszcze dwa miesiące temu na świecie nie było: czerwonych liści, szyszek, jarzębiny, żołędzi. Ja dodałam maku, fasoli, ryżu, mnóstwa kleju i papieru i Maja poszła w tany.


Powstały żołędziowe ludziki...


... i nie upiekło się kredensowi.

Natomiast ja zainaugurowałam jesień skończeniem (skończeniem w końcu) szala z najdroższej wełny tego tysiąclecia, której na dodatek zabrakło mi na ostatnie 10cm frędzelków. Włóczka ma "przechodnie" kolory, stąd mnogośc ich w efekcie końcowym- cudne jesienne, parkowe odcienie. Może za mało tej ostatniej zieleni...



no i pająk... zanim zapadnie w sen zimowy.





.
.
.
 Opadają
Liście
Czas
Snuje się
Mgliście
Świetliście
Anieliście
Liście
Liście
Liście....

czy to mozliwe?

1 2.3.... proba, proba... czy ten wpis oznacza ze moge blogowac e przez Jzynke????  uwaga...

Bez kaskadera ale się udało

Wyszłam z Gabim na ręku na patio wyrzucić pieluchę do kosza.

BUM!

Maja zamknęła za nami drzwi, które jak to angielska moda nakazuje, klamki po drugiej stronie nie mają.

-Mamo, octfós!!
-Kochanie nie mogę otworzyć, zamknęłaś drzwi. Idź na schody i wołaj Babcię.

Maja posłusznie podreptała na schody i woła zalotnie. Nie ma możliwości, żeby Babcia usłyszała cokolwiek z patio na poddaszu więc mówię:

-Maju idź powoli na górę i wołaj Babcię, żeby otworzyła drzwi.

Maja poszła, schodek po schodku, wołając Babcię.

-.... /z oddali/- Witaj Babciu! A kces Bambi? Kces bajkę?

.... I została na bajce, zapominając kompletnie o matce i braciszku pozostawionym na pastwę żywiołów.

Ten słoneczny tydzień pomyślano chyba, żebyśmy z Gabim nie kwitli na wrześniowym deszczu do 18:00.

Co robić? Klucz w komórce!...pająki, torby Tesco, koło od roweru, Kaercher... nie ma klucza!
Okno kuchenne! Ale co zrobić z Gabim? Do wózka! Teraz butelki z olejami z parapetu. Cholera, żaden ze mnie Spiderman, nie podskoczę. Stolik Mai! Au! Wpadłam do środka aż kucyk zawisł w powietrzu w miejscu gdzie jeszcze chwila temu była moja głowa. Jeszcze raz, bez stolika który idzie na śmietnik...Zerwałam ze ściany donicę z tymiankiem, spodnie do prania. Gabi nalega. Krzesło rozkładane! Już na parapecie- nie mogę wejść do zlewu bo się zarwie. Nie mogę wejść na kuchenkę bo ma szklany top i pewnie nikt nie jest zaprojektowany żeby gotować 75kg rosołu... Kurka!

-Maja!!!!!!!!!!!!!!!!!!

cisza, Bambi wciąga.

Gabi się domaga. No to skok!

3,2...

AU!! na kolanach aż pod stół. O jesu, :( :(.... nie nadaję się na Hollywood.

piątek, 23 września 2011

Gabi...Maja...

Od czasu kiedy mam Jeżynkę, moja obecność w Sieci przeszła metamorfozę. Transcednencję można by rzec. Moje jestestwo przeszło przemianę i z osoby trójwymiarowej przemieniłam się w jestestwo wielowymiarowe- kuchenno-salonowo-nawet-łazienkowe. Dostaję maile, komentarze, fajsbuki i tweety prosto na główny ekran i nie muszę się już logować do skrzynki przechodząc mozolnie trzy ekrany powitalne Onetu, przesiewając ziarno od plew. Jeżynka w odróżnieniu od Onetu nie ma jakoś problemu z identyfikacją spamu.

A Jeżynka.... to już nawet nie jest telefon.

Nasz dekoder Nki poleciał do Polski na wymianę. Od tygodnia nie mamy telewizji. Maja niczym DJ z piekła rodem nadaje ton przez "Wróżki" i "Wiewióry".

I ma nowego śniadaniowego bluesa. Przez rok chciała tylko jajka, w trzech znanych stanach skupienia: na miękko, na twardo i w postaci zbełtanej. Potem tylko parówki, w dwóch znanych stanach temperaturowych: na ciepło i prosto z lodówki. Teraz ma fioła na punkcie JOGULTU Z KÓŁKAMI. Jogult musi być Dr.Oetker z fusami i źdźbłami w środku a kółka to Cheeriosy. Na miseczki, kubeczki, łyżeczki.

-Maju, co chcesz na obiadek?
-Jogult i kółecka.

No i prawie codziennie się na tym kończy. Zje swoje na śniadanie, wygrzebie w południe trochę z lodówki, dopcha serkami homogenizowanymi, w obiedzie pogrzebie i za chwilę chce jogultu. Dziś zrobiłam jej na śniadanie przysmak: tortilla posmarowana miodkiem, posypana tarkowanym żółym serem, przykryta plasterkami jabłka, cynamonem, znowu serem i tortillą. Wszystko upieczone w piekarniku.

-Nie. Kcem jogult. Jogult i kółecka. I picie. Socku.

Już nie wiem co z nią robić. Ogranicza swoje posiłki do kurczaka z zupy, rosołku, makaronu, ziemniaków, kukurydzy, troszku groszku, jaśka, ryby białej, jajek, szynki, sera, ogórka zielonego i bułek maślanych. Ręce mi opadają bo nie chce nawet rurek z przecierami z owoców na wypadek gdyby były w nich banany.

Niech już zacznie jeść jak człowiek bo kończą mi się pomysły. Za tydzień idzie do przedszkola a tam jako przekąski dają banany, pomidorki, mandarynki itp! Mam jej pakować do pudełka zielonego ogórka, jogult i kółecka?

A Gabi je wszystko. Oczywiście, nie oznacza to, że tak zostanie. Bywały czasu kiedy Maja też jadła jak Smok Wawelski chłeptał Wisłę. Jak na razie śmieję się, że zostanie kucharzem. Ponieważ nadal nie mogę odłożyć go na dużej niż 5-7 minut, wszystko robi ze mną. Makak. Uczepiony boku, owinięty nóżkami, obserwuje wszystko uważnie, otwiera mi drzwiczki od mikrofalówki, smakuje i próbuje wszystkiego prosto z gara i nie ma nic na przeciwko. Coś niecoś do jedzenia ma w rączce ciągle. Ma taką przemianę materii, że nadal budzi się w nocy na karmienie.... co 3 godziny! Już 11 miesięcy woła o żarcie o 1:00 i 4:00 i nadal mam nadzieję, że obudzę się rano i jedna butelka będzie stała na półce nietknięta. Próbowaliśmy dopakować go na noc kaszką, banankiem...

Wciąż nie możemy się nadziwić jak to możliwe, że dwoje dzieci z tych samych rodziców może być tak różne... Właściwie nadal nie doszukaliśmy się ani jednej cechy, nawet najdrobniejszej o której możnaby powiedzieć "O, całkiem jak Maja!". Nic z tego.

Maja w swoim trzyletnim życiu zasnęła bez butelki tylko trzy razy. Dosłownie. Nie zaśnie z pustym brzuszkiem b bez uczucia pełności i tak było od pierwszych tygodni życia. Jadła i zasypiała. Ciągnęła butlę aż huczało, wypluwała smoczka od butelki, wkładała moćka, odwracała główkę i zasypiała. Gabi wypija wieczorne mleczko, rzuca butelką i leci w tany, jakby ktoś wpakował mu w komorę nowe baterie Duracell. W śpiochach, hasa po salonie jeszcze ze 2 godziny aż zaczyna wspinać się na kolana i jojczyć. Wtedy układa się na ofierze, na boczku, wypluwa moćka i zasypia.

Maja była absolutnie samodzielna od 4 miesiąca kiedy sama chwyciła butelkę i od 8 miesiąca kiedy sama zaczęła jeść rączkami z talerza. Gabi jest leniwa pupa i owszem, z przyjemnością poje rączkami ale najlepiej siedząc na kolanach. Żeby wycierać buzię w moją koszulkę. Co większa kawałki wyciąga z buzi, przeciska między paluszkami i ładuje z powrotem. I strzepuje rączki. Plop!

Maja jest silna, odważna, emocjonalna i zdecydowana. Gabi jest wyważony, spokojny, wrażliwy, bardziej wycofany, choć nie jest zamknięty. Woli obserwować i uczyć się przez naśladowanie, kiedy Maja woli zdobywać informację przez bezpośrednie doświadczenie. Nawet jeśli niemiłe. Maja wyciągała rączki do wszystkich i każdy mógł ją nakarmić, przewinąć, ubrać. Gabi wyciąga rączki ale tylko po to, żeby za dosłownie sekundę wyciągnąć rączki do Mamusi i móc wrócić na łono matczyne, przytulić się i odkleić od obcych.

Maja spała w aucie, Gabi nie sypia. Maja wygrzebywała ubrania z szafek, Gabi jest grzeczny i nie bałagani. Maja może być mokra i brudna w pieluszce, Gabi nie toleruje nic z tych rzeczy.

Maja...Gabi....  a garnitur genów ten sam. :)




sobota, 17 września 2011

...You have a right to remain silent.....

Ale miałam dzisiaj przygodę! Choć w sumie przygodę mieli oni a ja tylko współuczestniczyłam w skutkach...

15 minut przed końcem zmiany zawołali mnie z kas do recepcji bo ktoś potrzebował tłumaczenia z polskiego na nasze. W recepcji a właściwie w pokoju przesłuchań siedziała para Polaków a na korytarzu radziła grupa managerów. Wyjaśnili mi, że chcieli zrobić zakupy na ponad 70 funtów płacąc kuponami TESCO na nie swoje nazwisko. Poproszono mnie o przetłumaczenie ska je wzięli. Weszłam i poznałam parę która dość często robi zakupy w weekend i w sumie, jest dość przyjemna w obyciu, co odróżnia ich od większości Polaków w Miasteczku. Spytałam skąd je mają i dowiedziałam się, że znaleźli kopertę  na ulicy w mieście i skoro zawierała kupony na duża sumę postanowili je zrealizować. Że nie wiedzieli, że kupony mają nazwisko i są przypisane do konkretnych właścicieli i ze nie wiedzieli, że nie wolno ich używać nikomu innemu.

Okazało się, że kupony pochodzą od ... 7 rożnych klientów a najstarsze z zeszłego Bożego Narodzenia. O ile ktoś nie ukradł kuponów, nie wsadził ich razem do koperty i nie zgubił w mieście, żeby mogła znaleźć je rzeczona para, sprawa zaczęła śmierdzieć. Manager ochrony postanowił wezwać Policję. Polka bardzo się przejęła, na zewnątrz Tesco stał syn i matka, nie widzieli co się z nii stało a nie wolno jej było nigdzie zadzwonić. Ja potulnie tłumaczyłam i wzbraniałam się przekazywać o czym dokładnie mówią managerowie bo wyglądało na to, że wzięli sprawę na bardzo poważnie i na rozmowie z oficerem Policji się nie skończy. Próbowali zlokalizować klientów z kuponów na podstawie numerów kart ale na próżno. W tym czasie przyjechał po mnie Suseł a już minęła ponad godzina od końca mojej zmiany, więc dostałam wózek pełen własnych, zapłaconych dzieci i chciał nie chciał, musiałam zaturlać koszyk z Dzieciusiami, chlebem i TikTakami na zaplecze, pod pokój przesłuchań. Maja się przejęła obecnością mnóstwa panów w krawatach, przestraszyła się ale szybko zajęła się wrzucaniem YikYaków do pustych szafek pracowniczych, którym ktoś ukręcił drzwiczki ale Gabi postanowił obserwować pracę Policji z bliska i zażądał włączenia do sprawy.

Policja wysłuchała wszystkiego co miałam do przekazania jeszcze raz, spisałam dane osobowe i zaczęli zastanawiać się skąd zaledwie miesiąc po najnowszej edycji kuponów, Polacy mają na koncie ponad 3600 punkótw. To oznaczało, że w niecałe 4 tygodnie wydali w Tesco ponad 1700 funtów. Również koperta nagle zrobiła się szara, choć na początku wspominali coś o kopercie TESCO (czyli biało-czerwono-niebieskiej). Musiałam więc powiedzieć o zmianie ważnego szczegółu. W tym czasie, wchodząc z Gabim na ramieniu do pokoju przesłuchań, pytali się jakie są postanowienia i co teraz nimi będzie, czy mogą zadzwonić, skąd mogli wiedzieć, że będą mieli takie problemy... Nie powiedziałam, że Policja właśnie ustala formułę zarzutów i zaraz będzie aresztowanie!

W końcu młody Oficer, jego dowódca i młoda policjantka ustalili, że bez wątpienia jest to próba wyłudzenia, zagarnięcie mienia TESCO, pozbawienie 7 osób "elementu wartościowego"  oraz używanie nie swojej tożsamości w celu zdobycia korzyści finansowych.

Weszliśmy, Oficer zdanie po zdaniu odczytał im ich prawa a ja musiałam tłumaczyć. Polka zaczęła płakać, pytać o konsekwencje, Oficer stwierdził, że to co prawda nie jest największe przestępstwo świata ale sprawa trafi bez wątpienia do sądu. Jeszcze większy płacz. Zabrali ich osobno, nie pozwolili skontaktować się z synem i matką na parkingu.

/-Czy to są ich dzieci?
-Nie! To moje! Własność prywatna...Zapłacone!/

Dowódca został jeszcze spisując szczegóły i wtedy manager ochrony powiedział,że to trzeci taki przypadek w tym miesiącu. Polacy przynoszą do TESCO kupony obce, angielskie nazwiska i próbują robić zakupy. Myśleli, że szajka została rozbita bo okazało się, że koleżanka ostatnio zatrzymanych pracuje w DHLu i przechwytuje kupony zanim jeszcze trafią na pocztę a potem sprzedaje znajomym po dychaczu.

Jak się okazało- nie.

Znam się na ludziach, wiele razy miałam podobną sytuację, że byłam świadkiem pośrednim lub bezpośrednim kradzieży czy próby oszustwa i zawsze wiedziałam, czy osoba była winna czy nie. Po tonie głosu, spojrzeniach, ruchach rąk. Ale w tym przypadku... jeśli kłamali, choć wygląda na to, że jednak tak, to była to najbardziej wiarygodna para złodziei jaką w życiu widziałam.

Podejrzewam, że dostali kupony od jakichś znajomków i naprawdę nie zdawali sobie sprawy z tego co się stanie jeśli użyją ich razem ze swoją kartą. System na kasie natychmiast poinformował o niezgodności i klops. Zaufali komuś, uznali okazję z opłacalną i odjechali spod TESCO w towarzystwie policjantów. Tyle, że nie w kajdankach.




/Gabi na to wszystko nasmarkał a Mai się nudziło...
-Mamoooo...
-Poczekaj Kochanie, Mama tu bierze udział w aresztowaniu i zna regułkę bo oglądała za dużo telewizji w młodości!

Maya przeżyła trzęsienie ziemi zanim jeszcze się urodziła, trzy przeprowadzki i widziała aresztowanie w wieku trzech lat. Co dalej?/

piątek, 16 września 2011

Alternatywy 4 i 44

Nasze mieszkanie w PL jest "wynajmowane". Nie piszę, że wynajęte bo oznaczałoby to, że stała ekipa 2-4 osób okupuje nasze stare śmieci i stan rzeczy na razie się nie zmienia. Po słowem "wynajmowane" kryje się natomiast sytuacja w której co rok to prorok i nigdy nie wiadomo kiedy zamieszka tam ktoś nowy.

Ludzie! Możnaby śpiewać serenadę całą noc na temat tego jakie curioza wymyślają ludzie i do czego się posuwają w czyimś, obcym mieszkaniu będą c tam jedynie lokatorami na czas studiów czy pracy w innym mieście.

Rodzicielka od początku przyłożyła się do pomysłu profesjonalnie, spisała umowę z chłopakami, u notariusza, zostawiła im wszystkie meble, naczynia, garnki aprzęty AGD. Pozwoliła im na remonty bo chłopaki zapalili się do pomysłu mieszkania tam do końca studiów a potem główny lokator zaproponował kupienie od nas mieszkania na własność.

Zaczęli remontować mieszkanie po remoncie. Pół roku prze przyjazdem do UK Rodzicielka skończyła remontować kuchnię za 4500zł. Przemalowali. Między pokojem a kuchnią, w ścianę wmontowane było wielkie akwarium z tropikalnymi rybkami. Rybki zabili, wodę spuścili, dziurę zakryli... tapetą zrobioną z białego papieru i płyt CD. Zerwali ze ściany moją fototapetę z Księżycem, zdemontowali moje półki biblioteczne sięgające od podłogi do sufitu, które odzyskiwały miejsce w pokoju bo nie trzeba było żadnych szafek na książki i gadżety. W półki wbudowane było biurko zrobione pod wymiar i potrzebę osoby spędzającej dużo czasu przy komputerze- miejsce na klawiaturę, dużą drukarkę, papiery, płyty itp. Wszystko poszło. Materiałów z których można by to złożyć znowu do kupy nie zostawili. Poszło na śmietnik.

Po pół roku zepsuli pralkę. Dwa miesiące potem bojler, trzy miesiące potem stwierdzili, że nie podoba im się lodówka Candy. Miła i usłużna Ciotka pozwoliła na kupno nowych z odliczeniem od czynszu. Tak samo jak na farby, materiały budowlane o niezidentyfikowanej istocie...

A potem się pokłócili i chłopcy nadle postanowili się wyprowadzić. Przestali płacić czynsz, depozyt poszedł na ich ostatnie dwa miesiące mieszkania. I zażądali pralki i lodówki na odchodnym. Nie dostali.

Nowi pomieszkali niecały rok. Chłopak X zabrał koledze Y dziewczynę, więc oczywiście o dalszym wspólnym mieszkaniu nie mogło być mowy. Przyjechała Policja ratować dziewczynę bo każdy chciał swój kawałek. Przestali płacić, poszedł depozyt. Bez pytania pomalowali ściany na zielono, drzwi zostawili białe, framugę na zielono, w moim pokoju zawisła kurwisto sraczkowata zielona tapeta w zielone kanarkowe olbrzymie kwiaty. Olbrzymie! Kupili sobie szafki do pokoju w którym nie było półek  bo jak wspominałam zdemontowano je i wyrzucono. Szafki pomarańczowe. W zielonym pokoju. Na koszt Rodzicielki bo przecież nie ma półek. I dwa biurka, choć dziś już nikt nie wie co się stało z biurkiem Rodzicielki. Biurka jedno żółte, drugie beżowe.

W tym miesiącu wprowadzają się nowi. Ciotka przysłała focisze z mieszkania. Ktoś, nie wiadomo kto jak się okazało pomalował Rodzicielce meble z pokoju na niebiesko. Drewnopodobne, wiśniowe, typu gdańskiego, z oszkleniami itp. I nawet nie dokończył bo wnętrza półek zostawił wiśniowe a listwy pomalował na biało prócz jednej z szafek, które nadal są wiśniowe.

CZY KOMUKOLWIEK Z WAS PRZYSZŁOBY DO GŁOWY POMALOWAĆ KOMUŚ DREWNIANE MEBLE NA OLEJNO I NIEBIESKO W WYNAJMOWANYM MIESZKANIU?

Rodzicielka miała na ścianach tapetę płótnopodobną, beżowo-łososiową z delikatną lnianą teksturą. Też się nie podobała. A ponieważ budynek jest poniemiecki, ściany nierówne bo tynkowane w pośpiechu po wojnie, takie tapety maskowały wszelkie nierówności. Teraz są kanarkowo żółto-zielone. Widać na nich każdą niedoskonałość.

Następnemu lokatorowi nie spodobają się niebieskie meble i zażąda wyrzucenia i kupienia nowych. To samo z szafkami w kolorze p!o!m!a!r!a!ń!c!z! . Rodzicielki tapczan MA ZOSTAĆ wymieniony bo wypruły się nitki z obicia na poziomie pięt. Tapczan bezkonkurencyjny bo tak twardy, że każda noc na nim jest jak niebiański pobyt w luksusowym Spa. Kupiony z resztą właśnie dla materaca. Składny wgłąb, z wielką szufladą na pościel, który łatwo zamienić w sofę.

Nie podoba się? To my się wyprowadzamy!

W przedpokoju wielkim jak lotniskowiec jest szafa połączona z pawlaczem. Mieszkanie ma 3,40m wysokości, więc pawlacza jest mnogość. A w szafie można trzymać kurtki i płaszcze po jednej stronie plus wszystko co wiąże się z przedpokojem (których nawiasem mówiąc jest dwa)- szczotki do butów, pasty, proszki, odkurzacz, wiadro na mopa w części oddzielonej.... Nie, Musiałą zapłacić za 2 nowe szafy do pokojów, bo one nie będą trzymać kurtek razem.

Ciotka nawet nie dyskutuje bo lokatorzy natychmiast grożą wyprowadzką albo Policją! Że mieszkanie lokatorskie to was zakapujemy i będziecie mieli nauczkę.

Jedna nawet zażądałą obniżenia sufitów z 3,40 do 2m, bo jej jest za wysoko ALBO zrobienia antresoli bo jej znajomi się nie mieszczą. W 80mkw mieszkania.

Paranoja nie ma granic. Zobaczyłam zdjęcia i prawie zapłakałam.

Nie rozumiem jak ktoś może zepsuć pralkę, zażądać nowej, odliczyć sobie od czynszu i przy wyprowadzce jeszcze próbować ją wynieść jak swoją i awanturować się!.........

Czas umierać?

wtorek, 13 września 2011

Politycznie poprawnych Rodziców nazwa na wszystko

Dziś mały Słownik Mamy na który natrafiłam w sieci i postanowiłam Wam przetłumaczyć. Dla Mam obytych wszystko jasne, dla Mam Przyszłych, nadal abstrakcja.

Karmienie butelką- szansa aby Tatuś też miał powód wstać o 2:00 nad ranem.

Planowanie Rodziny- sztuka sprowadzania dzieci na świat w takich odległościach czasowych aby utrzymać was na granicy bankructwa.

Informacja zwrotna- wszystko to co trzeba wytrzeć z podłogi kiedy dziecko daje do zrozumienia, że nie lubi gotowanej marchewki.

Pełne imię- to czym nazywasz dziecko kiedy jesteś naprawde zła.

Amnezja- stan który pozwala kobietom które przeszły przez poród naturalny znowu uprawiać sex.

Słucham-Powtarzam-  czyli proces, który następuje kiedy dziecko słyszy jak dorosły klnie po cichu.

Niezaciążalność- stan w którym wspomnienia kobiety z porodu są nadal żywe w jej pamięci.

Niezależność- czyli to jakie chcielibyśmy aby były nasze dzieci o ile nadal robią to czego chcemy.

Uważaj!- czyli to na co jest już za późo w momencie kiety to mówisz.

Prenatalny- czyli taki kiedy twoje życie nadal jeszcze należało do ciebie.

Kałuża- niwielki zbiornik wodny nieodwracalnie przyciągający wszystkie pary suchych butów w okolicy.

Sterylizacja- to co robisz ze smoczkiem pierwszego dziecka za pomocą gorącej wody i ze smoczkiem trzeciego za pomocą dmuchania.

Trajektoria uniku- taka odległość po obu stronach wózka supermarketowego którą trzeba zachować od półek aby nie przepłacić przy kasie.

Górne łóżko- miejsce gdzie nigdy nie powinno umieszczać się dziecka noszącego piżamę z Supermanem.

Durny Kelner- taki, który proponuje twoim dzieciom desery.

Mówiące- czyli umiejące jęczeć przy pomocy słów.

Uuuups!- równoważnik określenia "leć po szmatę".


No sami powiedzcie. :). A ten mojego autorstwa:

Głodne Myszy- Próba wytłumaczenia kasjerowi w supermarkecie dlaczego płacę za puste butelki i opakowania po  dziecięcym jedzeniu.

Lansik czyli obrzydlistwo!

Poszalałam z guziczkami i opcjami jakie oferuje Blogger i od dzisiaj o Kokain można przewrócić się na ulicy. Można mnie zaTweetować, zaGooglować, zaFejsbukować, można sobie zamówić maile z nowymi postami, subskrybować komentarze, wszystko można! Można też znowu się zgadzać lub nie, można też oglądać Fototony...

Ohyda, ale może komuś się przyda.

poniedziałek, 12 września 2011

Kartka w butelce

Mam zamówienie na szalik z kapturem,w szerokie brązowo czekoladowe i żółte pasy, z kieszeniami na końcach.

Mam też większe zamówienie na hamak, czapcię i gaciorki dla niemowlaka na sesję zdjęciową. Odezwał się stary znajomy z samego początku naszego pobytu w UK. Zrobił szkołę fotograficzną, zainwestował czas i kupę kasy i właśnie rozpoczyna działalność w zawodzie.

Dziś zrobiłam Maleństwu czapkę owiesię. Zaczynam pykać czapki jak dziadek fajkę- od niechcenia.

Właśnie dostałam zamówienie na dwie pary butków dla Detaksacji.

Tymczasem brak auta i prawa jazdy zaczyna się robić naprawdę upierdliwe bo kiedy skończy mi się włóczka, nie ma wyboru- trzeba czekać aż do soboty kiedy to Suseł idzie do sklepu za mnie i kupuje co mu każę. Bo ja w tym czasie pikam pyry. :(

Pikanie pyr (chyba nazwę to tak na stałe) nawet nie jest takie upierdliwe lecz.... TESCO stwierdziło, że jestem baaardzo przemęczona po macierzyńskim i przyznało mi.... 40 dni urlopowych. W życiu tyle nie miałam, nawet na pełnym etacie! Ale cóż, słyszałam od innej dziewczyny po macierzyńskim, że też władowali jej dni urlopowych jak biednemu w torbę, więc się nie kłócę. :) ALE ! To oznacza, że pracując tak jak teraz, pójdę na urlop od 1 października i wrócę...w marcu! Bo 40 dni urlopowych przez 8 dni pracujących w miesiącu daje 5 pełnych miesięcy. To prawie jak trzeci urlop macierzyński! :) No i Bożego Narodzenia znowu nie "obejdę" w TESCO... :)

Będę miała nowy telefon- Jeżynkę. Wierna SonyEricssonowi przez 5 pokoleń, postanowiłam wyhodować sobie Jeżynkę, żeby stać się funky, cool i trendi. A trendi to najbardziej.

A Teściowa wraca do PL w czwartek.

sobota, 10 września 2011

Poprzedniej teorii ciąg dalszy

No to tak: Co byście powiedzieli o dorosłych, którzy tak bardzo zapomnieli o tym co to znaczy być szczęśliwym Tu i Teraz, że nawet dziecko muszą ubierać w swoje stękania, narzekania, malkontenctwo i czarnowidztwo:. W skrócie, po wsadzeniu obu Babć do miksera i poddaniu ich obróbce mechanicznej, do szklanki wypływa taki oto paszkwil:
-Maja ma plafusa, iksy, jest gruba, niesprawna fizycznie, ma zeza, zły zgryz, nie recytuje wierszyków, cuićka smoka do spania i nadal robi kupę w pieluchę.

Przypominanie, że Maja ma dopiero 3 latka, miękkie stopy jak każde dziecko, proste ale pulchne nóżki, 105cm wzrostu do wieku, mleczne, malutkie ząbki z przerwami jak Madagaskar, każdego dnia uczy się używać 5 nowych słów w tym np "oczywiście!", śpiewa alfabet i tęczę po angielsku, liczy do 10 w dwóch językach, rysuje ludziki na pęczki z detalami jak źrenice i tęczówki, brwi i rzęsy, ciućka smoka bo lubi a kupę robi bo ma taką ochotę.....nie działa.

Zastanawiam się jak coś takiego można jeszcze nazwać "z dobrego serca"? Z dobrego serca niesie się sąsiadce szarlotkę. Nie obrzuca własną wnuczkę epitetami, żeby dać upust swoim frustracjom. Moja Rodzicielka jest specjalistką od zgryzu i platfusa ale wściekła się kiedy Teściowa powiedziała, że Maja jest gruba i ma zadyszkę bo nawet nie podniesie jednej ręki bez pomocy. Jedna drugiej warte. Pac pacana.

środa, 7 września 2011

Dorośli są pojebani

Zjechała Teściowa jak wiecie, no i była obecna.

Ja tam nie wiem. Niby nawet było miło ale w sumie mogłaby się bardziej zachować. Podziubała kurczaka w pomarańczach, tortu ani nie skomentowała ani nie spróbowała stwierdzając, że:
-Ja tam mam swoje cappucino i jestem szczęśliwa.
Rewelacyjny komplement dla kucharza.

Dowiedziałam się również, że ogród jest zbędny bo najlepiej jest zaorać na klepisko, żeby Dzieci miały się gdzie bawić. Betonowa część patio przed domem też jest zbędna bo zagraża Dzieciom-betonem- zaorać i na klepisko.

Nasz drewniany stół kompletnie traci na uroku- bo nie ma na nim ceraty. Cerata zdecydowanie poprawia wygląd prawdziwego drewna.

Gabi nie powinien jeść sam rączkami... bo nie. Powinnam go karmić do przynajmniej 1,5 roku. Na nic zdały się argumenty, że dziecko uczy się świata bawiąc się jedzeniem. Uczy się jeść!


Jej dzieci nie bawiły się tak samopas na podłodze. Do 1,5 roku powinien Gabi siedzieć w dużym łóżeczku i stamtąd obserwować świat. Na nic również zdały się argumenty, że dziecko musi się ruszać i być aktywnym, żeby rozwijać zdolności motoryczne i manualne i przygotowywać ciało do wyzwania jakim jest nauka chodzenia. Podobno nic by się nie stało gdyby dziecko nie chodziło do 1,5 roku.


Maja powinna mieć zawsze związane włoski bo tak. Bo od rozpuszczonych włosów psują się oczy. W dwa warkocze, tak jak na jej czasów. I nie jeden. W dwa. Mocno.

Jak jej zęby zaczęły się psuć, to poszła i wyrwała wszystkie. To rada dla Susła, bo akurat zacierpiał na zęba. 35 lat i ma iść do dentysty, zażądać wyrwania wszystkich bo mama mówi, że tak jest najlepiej.

Przed i po torcie z zacięciem trykały się z Rodzicielką na argumenty szeroko obejmujące tematy kwaśnej kupy, ogrodu różanego i psa, który z pewnością pewnego dnia się zdenerwuje i zagryzie dziecko. Rodzicielka obiecywała, że nie da się sprowokować a na zaczepki będzie reagować uśmiechem i oleje temat ale... W skrócie, usuwając elementy merytoryczne dyskusja wyglądała mniej więcej tak
-Ja tam nie wiem czy to taki dobry pomysł...- Teściowa.
-Ale co w tym złego?- Rodzicielka
-No, nie wiem, przecież to by można...
-Ale czemu od razu tak, przecież?
-Ale w końcu, no nie wiem, tak się zdarza...
-Ależ!

Wyszłam z kuchni, z dala od okna do ogrodu. Szwagier tępo wpatrując się w Sport stwierdził, że on to już zlewa i ostatnio stara się nie myśleć o tym o czym nie musi. Postanowiłam zrobić to samo i stwierdziłam, że jeśli dojdzie do rwania piór, poczekam, żeby dwa razy nie wstawać i nie sprzątać więcej niż raz. Tępo patrzyliśmy w Sport.

Ale co tam!

Najlepsze nastąpiło w niedzielę! Przyjechała do nas Teściowa na "kilka dni" i po jednej nocy wróciła do FakiJapi. W niedzielę rano zostawiliśmy je i Dzieci w domu, Suseł odwiózł mnie do pracy a po powrocie zastał huragan Katrinę rozwianą w najlepsze. Co to się działo- wiem tylko z opowieści. Spytałam tylko gdzie był Suseł i jeśli był na miejscu zbrodni, dlaczego nie wysłał swojej mamy na fajkę a mojej w cholerę?

Rodzicielka wzięła na siebie obowiązek naprostowywania bananów całego świata i "wygarnęła jej" za całe 13 lat, nie przebierając w środkach wyrazu.

Czujecie?
Tak więc Teściowa wróciła do FakiJapi, ja od czterech dni nie odzywam się za nadto do Rodzicielki w ogólnym podsumowaniu stwierdzam, że- tu uwaga na słowo nieparlamentarne-

DOROŚLI SĄ POJEBANI.

A jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości dlaczego świat jest taki beznadziejny to wystarczy zdać sobie sprawę, że póki będziemy tak nastawiać chrześcijański policzek żeby za wszelką cenę nasze było na wierzchu- zawsze tak będzie.

Jak na zawołanie, cała sytuacja zdarzyła się tuż przy końcu książki którą właśnie czytam, która jak na razie jest najmądrzejszą książką o ludzkiej naturze jaką kiedykolwiek czytałam. Z tego powodu wywody Teściowej tym razem wcale mnie nie wpieniały i z uśmiechem buddyjskiego mnicha kiwałam głową, wymieniałam opinie i uśmiechałam się dalej. Tym czasem obserwowałam jak zderzają się ega naszych rodzicielek. Z hukiem.

A potem odniosłam to co przeczytałam do wielu sytuacji z ostatnich kilku miesięcy i zdałam sobie sprawę, że przez cały czas miałam prawdę przed oczami, tylko naiwnie próbowałam sobie wyjaśnić nie globalnie a lokalnie. To tak jak jeść potrawę i zamiast spojrzeć co się ma talerzu- rozkładać ją na atomy i mówić, że nie wie się co podano do stołu bo oto atomy tleny, wodoru, węgla i żelaza przesłaniają cały widok.

A więc spojrzałam globalnie i zrozumiałam bardzo wiele. Również wiele z tego co przez ostanie 7 lat działo się na blogu onetu, powody zażartych dyskusji na forach, również na Forum, swój powód odejścia stamtąd, dlaczego osądzono mnie tak niesprawiedliwie jak tylko można i dlaczego zostałam posądzona o swego rodzaju heretyzm itp. W małej, większej i bardzo dużej skali nagle zachowania ludzi którzy mnie otaczają stały się kompletnie przejrzyste. I mimo, że powinnam być spokojna "bo nie wiedzą co czynią", jestem zawiedziona. Może po prostu pokładałam w ludziach za dużo nadziei? Że są mądrzy, dojrzali, doświadczeni ergo- wiedzą więcej niż ja i powinnam się od nich uczyć.

Nie staram się padać tu ofiarą samczych zbrodni :) ale daję wyraz swojemu zrozumieniu i zapisuję na pamiątkę, żeby następnym razem kiedy tak się zdarzy przypomnieć sobie, że już to przerabiałam a karawana i tak tupu tupu.

Tym, którzy nic z tego nie rozumieją polecam książkę Eckarta Tolle "Nowa Ziemia", której prawdopodobnie nie znajdą łatwo dostępnej ale od czego ma się Kokainkę. Tym którym wydaje się, że rozumieją tym bardziej książkę polecam, wyjdą z błędu. Tym, którzy wiedzą wszystko książki nie polecam. Będą mieli następne życie, żeby naprawić błędy karmiczne.

Tymczasem mój świat stanął na głowie i tym samym stał się o wiele łatwiejszy w rozumieniu. Nie będę ściemniać, że z dnia na dzień zamienię się w przejrzystą taflę niezmąconej wody bo do czego byście tu wracali? Ale aby dać Wam do zrozumienia jaki rodzaj przemiany przeszłam właśnie oto, przytoczę fragment.

Dawno, dawno temu drogą szło dwóch buddyjskich mnichów X i Y. W pewnym momencie doszli do rzeki, której brzegi były wyjątkowo błotniste. Stała tam młoda kobieta w sari i próbowała przejść przez rzekę al bała się, że ubrudzi sobie piękną szatę. X, niewiele myśląc przerzucił sobie kobietę przez ramię i przeniósł na drugą stronę rzeki nieubrudzoną. Ruszyli w dalszą, długą drogę piechotą i kiedy wiele godzin potem zbliżali się prawie do klasztoru, Y nie wytrzymał:
-Dlaczego to zrobiłeś? My mnisi nie robimy takich rzeczy, zupełnie cię nie rozumiem!
Na co mnich X, ze stoickim spokojem odpowiedział
-Postawiłam ją na ziemi wiele godzin temu a ty nadal ją niesiesz na barkach?

Darz bór!

I jeszcze jednen i jeszcze raz!

W poniedziałek- ostatni dzień lata w UK odbyły się Majowe Urodziny Part II. Odłożyliśmy część prezentów, żeby się dziecięciu nie pokolorowało za bardzo pod pokrywką i powtórzyliśmy imprezę sprzed tygodnia w większym gronie.

Maja więc dwa razy dmuchała "trójkę", za każdym razem na torcie czekoladowym tyle tylko, że drugi upiekłam sama, jak obiecałam. Cztery warstwy waniliowo-czekoladowe, dwa piętra, przekładane waniliowym kremem, całość oblana czekoladą i wykładana Smartiesami i kropelkami z białej czekolady. Na szczycie świeczki motylki i "trójka". Tort wyszedł cudnie i smakowicie i robię się coraz lepsza w te klocki. Teraz- listopad. :)

Maja dostała więc: stół ogródkowy do zabawy z piaskiem i wodą, z kręciołkami i lejkami do wsypywania i wlewania błota. Zestaw 70 kredek świecowych, ołówkowych, flamastrów, markerów, wielką butlę kleju, szufladki z pierdułkami do craftków dla dzieci (kwiatki, łapki, latające oczka), blok papieru kolorowego, blok papieru A2, skrzynkę na kredki, nowe kolorowanki, książeczki z naklejkami. Lalkę Syrenki, "Kapciuszka" i Śpiącej Kórewny, lalkę szmacianą z kucykami, lalkę wróżkę, wiaderko kredy, dwa zestawy grubych świecówek, wielkie liczydło do nauki liczenia skoro już tak lubi oraz stolik herbaciany z naczynkami do zestawu domowego.

Matko... Maja maże, klei, tnie, maluje, rysuje i tworzy jak Picasso i bardzo się cieszę, że postawiłam w tym roku na umiejętności plastyczne. Odpowiadam więc na jej własne przejawy zainteresowań. Wystarczy poobserwować jak robi rano buzie z szynki i ogórków... albo kładzie parówkę spać i przykrywa ją serkiem.

Maja raczej nie pobawiła się z innymi dziećmi bo Dzieciak w te urodziny bo wolał raczej grać na PlayStation. Szkoda, bo pytała gdzie "Kapcer" przez kilka dni. Chociaż to nie jego imię. :)

Maja do dziś pyta gdzie "plezenty" i kiedy tylko zakładam swój fartuch  w paski pyta "lobis tojt?"

W przyszłym roku będzie już w 100% świadoma czym są urodziny i z czym się je jeść. Pomijając "cekolat".